środa, 30 kwietnia 2014

Tangle Teezer Compact Styler Shaun The Sheep | po 16 miesiącach używania

O Tangle Teezerze słyszeli chyba wszyscy, którzy na co dzień obracają się w blogosferze. Ma go większość włosomaniaczek, wciąż przewijają się nowe recenzje na jego temat. Osobiście czułam się skuszona odkąd przeczytałam kilka postów mniej więcej dwa lata temu. Nie byłam pewna, czy kupić, czy może jednak nie, ale gdy pojawiła się okazja, nie zastanawiałam się ani chwili. Dla siebie wybrałam wersję kompaktową, zamykaną z niezwykle zabawnym wzorem. Muszę przyznać, że odkąd jej użyłam po raz pierwszy, nie wyobrażam sobie życia z tradycyjną szczotką. W ciągu szesnastu miesięcy używania zdarzyło mi się kilkakrotne czesanie zwyczajną lub plastikowym grzebieniem i zdecydowanie najlepiej sprawdza się TT.


Igiełki występują w dwóch długościach, rozmieszczone naprzemiennie w rzędach. Pomimo codziennego, intensywnego użytkowania żaden jeszcze nie odpadł i raczej się na to nie zapowiada. Owszem, wiele zaczęło się nieco odchylać, ale w granicach milimetra, dwóch. W żaden sposób nie przeszkadza to w dokładnym czesaniu, efekty są identyczne jak na samym początku naszej znajomości. Na poniższym zdjęciu widać dokładnie o co chodzi.


Sama szczotka jest bardzo wygodna w użyciu. Kształt ma idealny, pasuje do dłoni. Nie jest ani za mała, ani za duża. Ogromnym plusem jest podstawka/przykrywka/zatyczka, dzięki której możemy zabrać TT wszędzie bez obaw, że stanie się jej krzywda. Ponadto bardzo łatwo utrzymać ją w czystości. Włosy, które wypadły zdejmuje się z igiełek błyskawicznie. Mycie nie jest żadnym problemem, zwykły grzebyk ze szczoteczką do farbowania włosów i szampon usuwają każde zabrudzenia. Szybko schnie, woda, która dostała się do środka wypływa i nie ma możliwości, że podczas czesania się wyleje, gdyż jej tam nie ma.  
...
 ...

Czesanie włosów Tangle Teezerem to czysta przyjemność. W przeciwieństwie do gęstych plastikowych grzebieni czy szczotek nie szarpie, nie ciągnie włosów, nie wyrywa ich. Bezboleśnie rozczesuje kołtuny. Nie elektryzuje czupryny. Igiełki docierają do wszystkich włosów a także do skóry głowy, dając możliwość masażu. Kosmyki są miękkie i dobrze rozczesane.

Tangle Teezer okazał się być najlepszym rozwiązaniem dla moich puszących się, plączących włosów. Nie tylko świetnie je rozczesuje, ale także bardzo ładnie wygląda i ma idealny kształt. Wytrwał ze mną już szesnaście miesięcy i liczę na co najmniej drugie tyle :)

Znacie TT? Używacie wersji kompaktowej czy tradycyjnej? Może macie inne równie dobre zamienniki? Chętnie poczytam o Waszych ulubieńcach :)

sobota, 26 kwietnia 2014

Coraz bliżej ideału | Johnson's Body Care 24 Hour Moisture Hand Cream

Poszukiwania idealnego kremu do rąk bywają nużące. A to nie wygładza, a to słabo nawilża, klei się, pozostawia nieprzyjemny film, podrażnia. Ma niewielką pojemność, szybko się zużywa, jest trudno dostępny. To tylko kilka z wielu wad, których można uświadczyć. Tym razem jest jednak inaczej i czuję, że powoli zbliżam się do długo poszukiwanego, kremowego ideału. Mowa o Johnson's Body Care 24 Hour Moisture Hand Cream, po którym, szczerze mówiąc, nie spodziewałam się zbyt wiele. Okazało się jednak inaczej i bardzo się z tego cieszę. Ale może zacznę od początku. Krem mieści się w średnio miękkiej tubie po pojemności 100ml. Całkiem nieźle się z niej wyciska. Umieszczono na niej nadrukowany skład i krótką informację, nie ma zbędnych ozdobników. Pod światło można zobaczyć poziom zużycia. Kosmetyk jest dość gęsty, ale nie maślany. Jest śliski, bezproblemowo się rozprowadza i szybko wchłania. Nie pozostawia tłustego ani klejącego filmu. Czuć jedynie delikatną, satynową warstwę, która znika po kilku minutach. Krem porządnie wygładza i nawilża skórę, nie wywołuje podrażnień, pomaga pozbyć się suchości. Dobrze wpływa na skórki przy paznokciach, zmiękcza je i sprawia, że nie odstają. Efekt utrzymuje się przez jakiś czas, aplikację trzeba ponowić po umyciu rąk, ale wcześniej nie ma potrzeby. Jest dość wydajny, na jedno użycie potrzeba naprawdę niewielkiej ilości. Dodatkowo ma bardzo ładny, delikatny, nienachalny, kwiatowo - kosmetyczny zapach. 


Krem sprawdza się bardzo dobrze i z przyjemnością zużyję go do końca. Myślę, że kupię go ponownie i to całkiem niedługo. Póki co to jeden z lepszych kremów do rąk, których używałam. Nie kosztuje wiele, około 8 - 9 zł. 


Używałyście tego kremu? Jakich macie ulubieńców? Może uda się Wam naprowadzić mnie na dobry trop i trafię na jeszcze lepszy krem, więc chętnie poczytam :)

piątek, 25 kwietnia 2014

Jestem, żyję i mam się dobrze

Hej!
Jestem, żyję i mam się dobrze :) Posty nie pojawiają się już od dwóch tygodni, ale nie martwcie się, wszystko w porządku. Zrobiłam sobie małą przerwę od blogowania i wracam z nowymi siłami, także wkrótce będziecie mogły poczytać nowe posty :))

środa, 16 kwietnia 2014

Essie It's Genius

Całkiem niedawno postanowiłam, że spróbuję przekonać się do kolorów na paznokciach, na które nigdy wcześniej się nie zdecydowałam. Chciałam przełamać barierę, którą sama postawiłam. W związku z tym zaopatrzyłam się w kolejny lakier Essie, tym razem o nazwie It's Genius. Do geniuszu trochę mu brakuje, ale ogółem rzecz biorąc jest lepiej niż nieźle. Numer 43 to trudny do określenia kolor, bordo z domieszką fioletu, może odrobiną różu i złotym shimmerem. Ma lekko perłowe wykończenie, przy maksymalnym zbliżeniu do oka widać bardzo delikatne pociągnięcia pędzelka. Efekt w słońcu przywodzi mi na myśl starsze panie i bardzo źle się z tym czuję. W cieniu wygląda natomiast świetnie, pojawia się w nim dużo różu. Emalia bardzo dobrze się rozprowadza, równomiernie i nie zalewa skórek, nie smuży i nie bąbluje. Kryje po dwóch dość cienkich warstwach. Schnie przyzwoicie, około piętnastu minut na warstwę. Nie jest mistrzem szybkości, ale taki czas oczekiwania da się znieść. Ostateczny efekt średnio przypadł mi do gustu, ale nie odczuwam potrzeby natychmiastowego zmycia, a więc jest w porządku :) Nie wiem, czy użyję go ponownie.  


Podoba się Wam ten konkretny kolor? Lubicie lakiery Essie?

sobota, 12 kwietnia 2014

Głaskacz / Dr Irena Eris Normamat Sferyczny peeling oczyszczający

Od zawsze uważałam peelingowanie skóry za konieczność. Usuwanie martwego naskórka, wygładzanie i oczyszczanie to trzy główne efekty, których oczekuję od tego typu kosmetyku. Całkiem niedawno znalazłam swój ideał, zaspokajający wszystkie te potrzeby. Więcej napisałam o nim w oddzielnym poście [klik]. Przyznaję, miałam już nie szukać lepszego, jednak dzięki voucherowi od sklepu internetowego superkoszyk.pl zdecydowałam się na sferyczny peeling oczyszczający firmy Dr Irena Eris z serii Normamat. Kosmetyk ma bardzo elegancką szatę graficzną, zarówno tubka, jak i kartonik, w którym go dostajemy. Tuba o pojemności 100ml jest dość miękka i łatwo z niej wycisnąć produkt. Nakrętka niestety jest odkręcana, lepsza byłaby z klapką, jednak nie sprawia problemu przy otwieraniu. Sam peeling jest gęsty, ma żelowo-klejącą konsystencję, wypełnioną po brzegi tak maleńkimi drobinkami, że niezauważalnymi, a jedynie wyczuwalnymi podczas rozprowadzania. Drobinki są średnio ostre, ścierają dosyć delikatnie. Peeling nie pomaga pozbyć się suchych skórek, usuwa mniej więcej piętnaście procent. Świetnie sprawdza się jako masujący żel do mycia twarzy, gdyż naprawdę dobrze oczyszcza. Nie wiem, czy ogranicza przetłuszczanie się skóry, gdyż u mnie trudno to zauważyć. Po zastosowaniu cera jest miękka i odświeżona. Zapach produktu jest trudny do określenia, zarazem słodkawy, jak i świeży. Podsumowując, kosmetyk nie jest zły, przyjemnie się go używa, jednak efekt najbardziej pożądany, czyli ścieranie, jest raczej mizerny. Z chęcią zużyję go do końca, jednak nie skuszę się na niego ponownie, zwłaszcza że kosztuje około 50zł (!). Dobrze, że zdobyłam go dzięki voucherowi, bo byłabym bardzo niezadowolona z wydanych pieniędzy.


Peeling możecie kupić między innymi w sklepie superkoszyk.pl - [klik]

Bardzo dziękuję ekipie sklepu superkoszyk.pl za przekazanie mi vouchera do wykorzystania w tymże sklepie. Fakt, iż kosmetyk otrzymałam za darmo w ramach współpracy, w żaden sposób nie wpływa na moją opinię.

Znacie ten peeling? Lubicie/polecacie kosmetyki Dr Irena Eris?

niedziela, 6 kwietnia 2014

Kulturowe podsumowanie marca

Uwielbiam podsumowania. Mogę zebrać w jedno wszelkie widziane miejsca, te mniej i bardziej zachwycające, chwile, myśli. To naprawdę świetne uczucie, gdy ma się pewność, że nie straciło się nic, a jedynie wiele zyskało. W dzisiejszym poście napiszę co nieco o książkach, filmach i piosenkach, które poznałam lub towarzyszyły mi w marcu. Muszę przyznać, że ominęło mnie spotkanie z nieciekawymi pozycjami i bardzo się z tego cieszę. Słowem wstępu byłoby na tyle, zapraszam na właściwą część postu :)


Druga część Igrzysk Śmierci Suzanne Collins, W pierścieniu ognia, porwała mnie tak samo jak pierwsza. Wcale nie dziwi mnie fakt, że ta trylogia ma tyle fanów. Kolejne wydarzenia w życiu Katniss i Peety mogłyby załamać niejedną osobę, jednak nie ich. Nawet udział w kolejnych Igrzyskach, choć połączony ze strachem, niepewnością, lękiem, udawaniem nie daje rady ich zgładzić. Piękna historia, w której zachowanie ludzi mogłoby przełożyć się na czasy obecne.

Napisana po mistrzowsku przez Stiega Larssona pierwsza część Millennium skłoniła mnie do sięgnięcia po kolejny tom. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że jest gorsza, bo nie jest to prawdą. Dziewczyna, która igrała z ogniem jest pełna zagadek do rozwiązania, niebezpieczeństw, nienawiści pomiędzy różnymi osobami. Niezwykle emocjonująca, wyrazista, wciągająca, trzymająca w napięciu. Bardzo, bardzo polecam!

Rzadko czytam poradniki, ale czuję, że czas zacząć. Chcę robić lepsze zdjęcia, a wiadomo, że praktyka czyni mistrza. Scott Kelby w Sekretach mistrza fotografii cyfrowej. 195 ujęć Scotta Kelby'ego mówi do czytelnika tak, jakby stał obok i przyjacielskim tonem zachęcał do testowania jego rozwiązań. Zawiera wiele porad i wskazówek, czasem prostych, niemal oczywistych, ale również takich, o których w życiu bym nie pomyślała. Dowiedziałam się co nieco, wiedzę przyswoiłam i mam nadzieję, że pomoże mi ona w dążeniu do celu. 


Jakoś nie przypominam sobie, żebym w dzieciństwie oglądała tę bajkę, jednak nadrobiłam to nowszą wersją. Podróże Guliwera to przyjemna propozycja na leniwy wieczór, kiedy nie chce się o niczym myśleć. Pokazuje, że czasami jeden mały, wydawałoby się nic nieznaczący czyn może zaważyć na naszej przyszłości. Odbudowanie tego, co miało się kiedyś, nie jest łatwe, ale może wyjść na dobre.

Kamienie na szaniec to jeden z tych filmów, podczas których siedzi się nieruchomo w fotelu i uważnie ogląda, a czasami odwraca oczy od okrucieństwa. Pokazuje przeszłość w jej najgorszym wydaniu, odwagę, męstwo, chęć życia i bycia wolnym. Bardzo żywy, wiele uświadamiający, wzruszający. Wiele drastycznych scen, ukazujących prawdziwe znęcanie się nad ludźmi. Film nie ma identycznej treści jak książka, ale warto obejrzeć.

  
Znacie którąś zaprezentowaną przeze mnie pozycję? Jaką ciekawą książkę lub film poznałyście w marcu?

czwartek, 3 kwietnia 2014

FotoMix #14 [02.03 - 03.04]

Minął kolejny miesiąc, czas na podsumowanie w zdjęciach. W sumie w moim życiu nie wydarzyło się nic wielkiego, a jednak czuję przypływ pozytywnej energii. Jestem szczęśliwa i mam zamiar utrzymać ten stan, a dziś zapraszam na prezentację :)


1. Nie wyobrażam sobie życia bez Rzeszowa. Po prostu kocham to miasto i najchętniej zamieszkałabym tam na stałe. Musi mi jednak wystarczyć odwiedzanie go raz, dwa razy w miesiącu.
2. Wschody i zachody słońca mogłabym oglądać bez końca, zwłaszcza w podróży.
3. Pierwszy raz od dwóch lat poszłam do kina i nie żałuję. Kamienie na szaniec to naprawdę dobra propozycja, choć zgodność z książką raczej średnia.
4. W wolnych chwilach poświęcam się głównie czytaniu i poznawaniu tajników fotografii. Czasem powstają przy tym bardzo amatorskie twory na kartkach, zupełnie nieplanowane, ale mimo wszystko sprawiające wiele radości.
5. Zrobiło się na tyle ciepło, że kupiłam lekkie buty i kurtkę i zaczęłam wychodzić w dobrym towarzystwie z domu. Nic tak nie dodaje chęci życia jak bliskie osoby, naprawdę.
6. Wiosna obfituje w dużo okazji do fotografowania, co mam zamiar wykorzystać. Tu zdjęcie z zeszłego roku :)
7. Kotałek, Futrzak, Turek (nie pytajcie, dlaczego...). Jak zwał, tak zwał, jest cudowny!
8. Od czasu do czasu trzeba pstryknąć sobie selfie.
9. Moja Essiakowa rodzinka powoli się rozrasta. Wyczuwam nowe uzależnienie. To się leczy? :D

A Wam jak minął marzec?

wtorek, 1 kwietnia 2014

Lutowo - marcowe zużycia

Nadszedł czas na podsumowanie zużyć z dwóch ostatnich miesięcy. Trochę się tego nazbierało, więc nie będę gadać o bzdurach, tylko od razu przejdę do rzeczy :)


Balea Feuchtigkeits Spülung Mango + Aloe Vera - dobra odżywka, zużyłam drugie opakowanie. Nie działa szczególnie mocno, lekko nawilża i wygładza, nadaje blasku. Nie obciąża, włosy po jej użyciu są bardzo lekkie. Powiedziałabym nawet, że aż zbyt lekkie. Moim kosmykom zdecydowanie potrzeba dociążenia, ale ten produkt tego nie daje. Przepięknie pachnie, idealnie odwzorowana woń świeżego, soczystego mango. Niestety, nie utrzymuje się po spłukaniu. Ogółem odżywka działa pozytywnie, jest świetna na co dzień. Możliwe, że jeszcze kiedyś się na nią skuszę.

Ziaja Masło Kakaowe Szampon wygładzający - to moje drugie zużyte opakowanie. Póki co najlepszy jaki miałam do mocniejszego oczyszczenia (zawiera SLS). Bardzo dobrze oczyszcza, zmywa kurz, oleje, serum silikonowe, wszelkie zanieczyszczenia. Nie przesusza włosów ani skóry głowy. Po myciu konieczne jest zastosowanie odżywki, zresztą jak po każdym innym szamponie. Pięknie pachnie, słodko, ale nie jest to jeszcze mdlący, klejący, ulepkowaty aromat. Szampon jest średnio gęsty, dobrze się pieni i łatwo spłukuje. Nie zawiera silikonów, a to dla mnie priorytet, jeśli o szampony chodzi. 

Ziaja Maska Intensywne Wygładzanie - chyba najlepsza maska, jaką kiedykolwiek miałam. Przebiła nawet mojego ulubionego Kallosa Latte, a to niezły wyczyn. Faktycznie wygładza i to całkiem porządnie, włosy mniej się puszą, są miękkie i bardzo błyszczące. Dodatkowo nawilża i trochę ujarzmia, łatwiej ułożyć je w jakąś sensowną fryzurę. Konsystencja bardzo gęsta, bogata, rozprowadzała się bezproblemowo i tak samo spłukiwała. Zapach nie należał do najpiękniejszych, był typowo kosmetyczny, ale znośny. Z pewnością spotkamy się ponownie.

Ziaja Maska Intensywny Kolor - włosów nigdy nie farbowałam i póki co nie zamierzam. Maski używała też moja mama, która farbuje się regularnie, ale większą część opakowania zużyłam ja. Produkt trochę nawilża włosy i nadaje im blasku, ale w moim przypadku na tym kończy się jej działanie. Zapach jest podobny jak w wersji wygładzającej, konsystencja również. Ogółem maska krzywdy mi nie zrobiła, ale więcej się nie skuszę, żeby używać.


Gracja Krem do rąk Odżywczy Oliwkowy - kupując go myślałam, że będzie beznadziejny, okazał się jednak nie najgorszy. Był dość gęsty, jednak łatwo się rozprowadzał i szybko wchłaniał. Nie pozostawiał tłustego filmu, było jednak czuć, że jakiś produkt został zaaplikowany. Pachniał delikatnie, kosmetycznie, po wchłonięciu stawał się niewyczuwalny. W kwestii odżywiania i nawilżania sprawdzał się całkiem nieźle. Pomagał zniwelować suchość, zmiękczał skórę i nadawał jej gładkości. Nie przesuszał ani nie podrażniał, co niektórym kremom się zdarza.

Lirene Witaminowy krem do rąk Odżywienie - przeciętny, cudów nie zrobił, ale tragedii też nie było. Konsystencja średnio gęsta, dobrze się rozprowadzał i szybko wchłaniał. Nie pozostawiał tłustego filmu. Lekko nawilżał skórę, w szczególnie mocno przesuszonych miejscach nie podrażniał, delikatnie odżywiał. Zapach lekki, nienachalny, zupełnie mi nie przeszkadzał. Jak już mówiłam, krem należy do przeciętnych, ale z pozytywnym działaniem.

Lirene Krem dla zniszczonych dłoni Ratunek 10% Shea Butter - zdecydowanie najlepszy z prezentowanej dziś trójki. Dobrze nawilżał i odżywiał skórę, niwelował uczucie suchości. Nadawał miękkości i gładkości. Bardzo dobrze działał na skórki przy paznokciach. Był gęsty, ale szybko się wchłaniał. Jedynym minusem jaki zaobserwowałam jest fakt, że produkt nie należy do wydajnych, co zapewne leży po stronie pojemności - tylko 50ml.


Ziaja Ziajka Żel do mycia ciała i włosów dla dzieci hypoalergiczny - kupiłam jako zastępstwo dla rossmannowskiego BabyDream'u (BabyDream'a?). Używałam zarówno do mycia włosów, jak i do ciała. Kilkakrotnie zdarzyło mi się zastosować go jako żelu do twarzy. W każdej roli sprawdzał się bardzo dobrze. Oczyszczał bez zarzutu, delikatnie, ale dokładnie. Nie podrażniał, nie wysuszał, nie spowodował ataku żadnych niespodzianek na skórze. Pienił się przyzwoicie, nie jak płyn do kąpieli, znośnie. Pachniał bardzo delikatnie, niedrażniąco. Nie zawierał SLS/SLES. Ogółem produkt bardzo przypadł mi do gustu, jednak wolę BabyDream. Nie mam ku temu szczególnych powodów, wydajność jest porównywalna, zwyczajnie wolę BD.

Balea Urea Bodylotion - naprawdę dobry, choć nieidealny. Wyraźnie nawilżał i odżywiał skórę, był idealny na zimę. Nie był ani zbyt lekki, ani zbyt ciężki. Nakładał się bezproblemowo, wchłaniał kilka minut, pozostawiając na skórze znośny film. Nie kleił się, nie był tłusty, ale wyczuwalny. Na szczęście balsamuję się tylko wieczorem, także nie miałam z tym zbytniego problemu. Zapach prawie niewyczuwalny, co dla mnie jest dużym plusem. Ponadto był wydajny, wystarczył mi na kilka miesięcy.

Kamill Cosmetics Wellness Shower Rhabarber-Buttermilch - żelowy ideał, zużyłam już drugie opakowanie i mam ochotę na więcej. Przepiękny, świeży, energetyzujący zapach świeżego rabarbaru połączonego z delikatną, mleczną nutą. Niezwykły, mocno wyczuwalny podczas mycia, po zmyciu na skórze już nie. Żel ma średnio gęstą konsystencję, bardzo dobrze się pieni i łatwo spłukuje. Świetnie oczyszcza skórę, nie wysusza, pozostawia ją miękką i gładką. Polecam wszystkim, a sama z pewnością kupię jeszcze raz, i kolejny, i następny.

  
Perfecta Oczyszczanie Peeling drobnoziarnisty - ulubiony, zdecydowanie najlepszy z dotychczas przetestowanych. Bardzo dobrze wygładza i oczyszcza skórę. Pomaga się pozbyć suchych skórek, niestety nie wszystkich, ale przy regularnym stosowaniu efekt staje się bardziej widoczny. Ma małe, ale ostre drobinki, które naprawdę działają. Nie podrażnia skóry, nie zapycha. Z pewnością kupię kolejne opakowanie.

BeBeauty Płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu - kiedyś używałam jako toniku, później zaprzestałam i moja skóra jest mi za to wdzięczna. Chociaż nie powiem, bardzo przyjemnie oczyszcza. Jeśli zaś o demakijaż chodzi, zmywa wszystko i robi to bardzo dokładnie. Niestety, gdy dostanie się do oka, piecze niemiłosiernie. Możliwe, że kupię ponownie, chociaż nie jestem tego pewna.

BeBeauty Delikatny żel - krem łagodzący do mycia twarzy - ulubiony. Mogą się przy nim schować droższe, trudniej dostępne żele. Nie zawiera drobinek, mimo to bardzo dobrze oczyszcza, zmiękcza i lekko wygładza skórę. Zauważalnie łagodzi podrażnienia, nie jest sprawcą kolejnych. Bardzo przyjemnie pachnie. To moje drugie zużyte opakowanie i z pewnością zaopatrzę się w kolejne. 


Keo Karpin Hair Oil - butelka po Amli, gdyby komuś była ta informacja potrzebna. Co do oleju - całkiem przyjemny w działaniu, nadawał włosom blasku i miękkości. Nie wysuszał skalpu, ogółem nie spowodował żadnych nieprzyjemnych efektów. Pachniał ziołowo, dość intensywnie, ale znośnie, zapach nie był tak mocny jak w przypadku np. Amli od Dabur. Sprawdzał się całkiem nieźle, chociaż nie przewiduję ponownego spotkania.

Garnier Mineral Intensive 72H Maximum Protection Anti-perspirant - zupełnie się nie sprawdził. Liczyłam na porządną, a właściwie jakąkolwiek ochronę, a takowej nie otrzymałam. Tak, dobrze czytacie, na mnie ten produkt wcale nie działał. Ani nie zmniejszył ilości wydzielania potu, ani nie zniwelował przykrego zapachu. Sam w sobie pachniał połączeniem tanich, bazarkowych perfum z mydłem. Nie polecam, będę szukać czegoś lepszego.

Dove Intensiv Reparatur 1 Minute Kur - Spulung - muszę przyznać, że podchodziłam do niej jak pies do jeża. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie. Kuracja miała gęstą, bogatą konsystencję, dość przyjemnie się nakładała. Zapach w sumie nie najgorszy, typowo kosmetyczny. Co do działania - zmiękczała, nabłyszczała i wygładzała włosy w całkiem przyzwoitym stopniu. Raczej nie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie.



Isana Nagellack Entferner Mandelduft - najlepszy! Miałam od niego długą przerwę, szukałam czegoś jeszcze lepszego, ale nie ma sobie równych. Zmywa wszystko - kremy, brokaty, piaski (oczywiście z pomocą folii aluminiowej). Lakiery bardzo szybko schodzą z paznokci, nie trzeba się męczyć. Może trochę wysuszać skórki, ale od nawilżania mam krem. Z pewnością kupię kolejną butelkę.

Zmywacz do paznokci z witaminą F - przeciętny, nie tak dobry jak migdałek od Isany. Zmywał lakiery, chociaż przy niektórych trzeba było się sporo napracować. Trochę wysusza, jest niewydajny, ale w razie braku innego jest lepszy niż nic.

Acnefan Krem do pielęgnacji cery trądzikowej - absolutnie miłość od pierwszego użycia. A właściwie od pierwszej tubki, bo ta jest już -nastą z kolei. Dla mojej cery nie ma lepszego kremu niż ten. Idealnie matuje, wygładza, pomaga zwalczać wypryski i zapobiega powstawaniu nowych. Kolejne opakowanie już w użyciu.




Tisane Balsam do ust - cztery sztuki zużyte, czyste szaleństwo :) Chyba nie muszę pisać, że uwielbiam? Nie ma nic lepszego - idealnie nawilża, odżywia, chroni. Nie potrzebuję niczego więcej. Kolejne opakowanie już otwarte.



Perfecta Peeling enzymatyczny - świetny, o ile używa się go raz na tydzień, dwa. W moim przypadku przy częstszym stosowaniu zapychał. Ale trzeba przyznać, że wygładza genialnie. Wszystkie nierówności i suche skórki znikają. Polecam, o ile nie macie problemu z zapychaniem.

Barwa Siarkowa Moc Specjalistyczny szampon przeciwłojotokowy antybakteryjny - umyć umył, ale bez szału. Rzadki, pienił się jak na lekarstwo. Łojotoku nie mam (dzięki Bogu!), więc się nie skuszę.

Uff, wreszcie dobrnęłam do końca! A Wam jak poszło zużywanie?