piątek, 30 listopada 2012

Listopadowe zużycia

Listopad minął mi zdecydowanie zbyt szybko. Ciągle brakowało mi czasu na dodawanie notatek codziennie, testowanie nowych produktów, recenzowanie i kupowanie. Na szczęście ze zużyciami było nieco lepiej, pozbyłam się sporej ilości produktów do włosów oraz próbek, co bardzo mnie cieszy. Przestały zalegać mi na półkach ogromne ilości niekoniecznie potrzebnych rzeczy i zrobiły miejsce na nowe!


  • Joanna, Naturia, Odżywka do włosów zniszczonych 'Miód i cytryna' - używałam jej do pierwszego O w OMO i sprawdzała się w tej roli dość dobrze, chociaż widzę, że była mało odżywcza. Jej główną zaletą było delikatne nawilżanie, minimalne wygładzanie i lekka ochrona. Ponadto nie obciążała włosów ani nie podrażniła skóry głowy, więc ma szanse na zasilenie moich szeregów po raz drugi.
  • Isana, Odżywka wygładzająca z olejkiem Babassu - najlepsza z produktów tego typu, z jakimi miałam szansę zetknąć się od początku mojej przygody z włosomaniactwem. Naprawdę świetnie wygładzała i nawilżała kosmyki, ograniczała puszenie, elektryzowanie oraz nadawała sporej miękkości. Niestety została wycofana, co bardzo mocno mnie ubodło.
  • Isana, Odżywka do włosów zniszczonych 'Połysk jedwabiu' - bardzo przyzwoity produkt o przepięknym, różanym zapachu. Używany tylko i wyłącznie do pierwszego O w OMO działał naprawdę nieźle. Autentycznie zmieniejszał matowość i suchość, ale nie doprowadził do mocnego nawilżenia, czego nawet nie oczekiwałam. Nie obciążał kłaków ani ich nie sklejał, co jest dla mnie sporym plusem.
 

  • Alterra, Granat & Aloes, Szampon nawilżający - uwielbiam go, znajduje się w ścisłej czołówce moich myjaków do włosów. Świetnie oczyszcza, bardzo dobrze zmywa oleje, nie wysusza, domywa kłaki do końca. Nie przyspiesz przetłuszczania ani nie matowi. Nie zawiera SLS/SLeS ani silikonów. Dodatkowo pięknie pachnie i całkiem nieźle się pieni.
  • Alterra, Granat & Aloes, Maska nawilżająca - kolejny ulubieniec od ekologicznej, rossmannowskiej marki. Cudownie nawilża i autentycznie regeneruje włosy i widać to gołym okiem. Nadaje cudownej lekkości, gładkości i miękkości. Nie obciąża, nie podrażnia skóry główy. Mimo braku silikonów dobrze zabezpiecza przed czynnikami ze środowiska naturalnego.
  • Green Pharmacy, Eliksir do włosów łamliwych, zniszczonych i farbowanych - stosowałam go jako wcierkę i sprawdzał się całkiem w porządku. W pewnym stopniu ograniczał łamanie się włosów, a także nadawał im miękkości i gładkości. Nie spowodował wysypki, jednak skóra głowy często mnie swędziała, co sprawia, że nie kupię produktu ponownie.

  • Rival de Loop, Pure Skin, Żel do mycia twarzy z peelingiem - naprawdę świetny produkt. Bardzo dobrze oczyszczał, lekko wygładzał i widocznie rozpromieniał cerę. Wydaje mi się, że pomagał zasuszać wypryski, ale powodował pieczenie w zdrapanych strupkach. Ostatnimi czasy zaczął mnie odrobinę zapychać, a Rossmann wycofał go ze sprzedaży, ale szczerze mówiąc jest mi to na rękę.
  • Eva Natura, Herbal Garden, Pielęgnacyjny tonik do twarzy - bardzo dobry specyfik, który pokochałam od pierwszej butelki. Cudownie oczyszczał, łagodził podrażnienia, lekko nawilżał i odświeżał. Jedynym mankamentem jest fakt, że ze względu na glicerynę zaczął mnie zapychać, więc póki co nie kupię ponownie.
  • BingoSpa, Maska do twarzy z proteinami kaszmiru i jedwabiu - bardzo trudno było mi ją wykończyć, gdyż zwyczajnie jej nie lubiłam. Działanie było bardzo lekkie, ale czuć było minimalne ujędrnienie. Nie zauważyłam nawilżenia ani wygładzenia. Skóra była za to dość tępa i pojawiały się na niej ropne pryszczyki.

  • Tisane, Balsam do ust x2 - bardzo lubię ten produkt, o czym świadczą aż dwa zużyte w listopadzie opakowania. Przyjemnie nawilża i odżywia usta, niwelując uczucie suchości i odstające skórki. Nadaje im gładkości i miękkości. Zdecydowanie kupię ponownie jeszcze nie raz.
  • Max Factor, Max Effect Gloss Cube, 01 Soft Rose - nie udało mi się zużyć go do końca, zostało jeszcze ok. 1/5 opakowania, ale upłynął czas przydatności. Dawał prześliczny efekt lekko rozjaśnionych, mlecznych ust bez efektu warg karpia. Zjadał się równomiernie bez brzydkiej obwódki. Nie wysuszał, nie nawilżał, nie podrażniał. 
  • Asa, Acnefan, Krem do pielęgnacji cery trądzikowej - uwielbiam! Bardzo dobrze i w szybkim tempie wysusza wypryski, przyspiesza gojenie i zapobiega powstawaniu nowych. Wchłania się dość szybko, a dzięki białej barwie lekko rozjaśnia cerę bez sztucznego efektu. Z pewnością kupię ponownie.
  • Lovely, Odżywka silnie regenerująca - bardzo przeciętny produkt do pielęgnacji paznokci. Nie zauważyłam ani pozytywnego, ani negatywnego działania. Ze względu na mleczny kolor minimalnie i optycznie rozjaśniała płytkę, ale było to złudzeniem. Zawierała dyskretnie mieniące się drobinki, co bardzo mi odpowiadało.
  • Colodent, Super Blask 3, Pasta do zębów - nie lubię przepłacać na pastach, więc zamiast droższego Colgate wybieram Colodent. Produkt widocznie wybielał szkliwo, ale nietrwale. Wygładzenie było chwilowe, a na zębach ciągle tworzyły się chropowatości.
  • BingoSpa, Krem na cellulit i rozstępy 2x 10ml - nie mam pojęcia, jak i czy w ogóle działa na cellulit. Nie jestem w stanie stwierdzić tego po jednokrotnym użyciu. Jedyne co zauważyłam to trwające około doby wygładzenie i całkiem niezłe nawilżenie.
  • Goldwell, Dual Senses, Odżywka Rich Repair x2 + Ultra Volume x1 - w sumie nie powinny nazywać się odżywkami, skoro składają się głównie z samych silikonów. Nie ocenię ich pod względem regeneracji, której nie nadają. Jeśli zaś o ochronę przed uszkodzeniami chodzi, to sprawdzają się w porządku, nie obciążają.
  • Softella, Płatki kosmetyczne - bardzo przeciętne waciki. Lubią się rozwarstwiać i mało chłoną, przez co szybko ich ubywa. Na szczęście nie są tragiczne i dość często je kupuję :)
  • Nivea, Pure & Natural, Eyeshadow, Vintage Rose - wspaniały cień o leciutkim odcieniu baby pink. Był naprawdę wspaniały, nie osypywał się, całkiem nieźle nakładał i miał porządną pigmentację.
  • Allerco, Balsam do ciała - próbka - nieciekawy balsam o rzadkiej konsystencji i z aluminium w składzie. Nawilżył bardzo delikatnie, szybko wchłonął i nie kleił.
  • Avene, Hydrance, Krem co cery mieszanej i normalnej - próbka - przeciętny, nie zachwycił mnie. Był bardzo lejący i strasznie lepki, długo się wchłaniał i nie najlepiej rozprowadzał. 



  •  Yves Rocher, Noix De Coco, Balsam do ust - bardzo przyjemny produkt. Całkiem nieźle nawilża i odżywia usta. Nie pozostawia tłustej warstwy. Zużywa się powoli ze względu na twardość, ale nakłada się bez problemu.

 Ilość zużyć w sumie nie jest powalająca, ale mogło być gorzej. Mam nadzieję, że w grudniu pozbędę się większej ilość zalegających produktów.

A Wam jak poszło denkowanie? Odniosłyście sukces czy porażkę?

środa, 28 listopada 2012

Jesienne umilacze: Mniam! Joanna Naturia Olejek do kąpieli i pod prysznic Kawa i śmietanka

Przychodzę do Was z trzecim postem o tematyce jesienno - umilaczowej i bynajmniej nie ostatnim. Dzisiejszym bohaterem jest olejek do kąpieli i pod prysznic Joanna Naturia, który moje ciało konsumuje od kilku dni. Jest tak świetny, że nie mogę przestać go chwalić, wąchać i używać! Niniejszym zapraszam na bardzo pochwalny post, którym mam zamiar skusić Was do wypróbowania, bo naprawdę warto.


Opakowanie jest nieszczególne, głównie przez bardzo cienki plastik, który na szczęście nie pęka ani nie gnie się jak papier. Cieszy mnie fakt, iż jest przezroczyste i z łatwością można kontrolować poziom zużycia. Nakrętka na "klik" również ułatwia użytkowanie. Ukryty pod nim niwielki otwór nie dozuje idealnie wymierzonej ilości płynu, ale głównie przez jego konsystencję. Butelka nie otwiera się ani nie zagina podczas transportu w torbie podróżnej.

Na opakowaniu znajdziemy dwie przezroczyste naklejki, które bardzo dobrze trzymają się plastiku. Ich szata graficzna jest bardzo zachęcająca, gdyż prezentuje nam to, co powinniśmy spotkać w środku - śmietankę oraz kawę. Mimo to nie rzuca się w oczy ze sklepowej półki, a szkoda, bo wtedy skusiłby więcej osób :)


Prosukt ma bardzo lejącą konsystencję, ale nie przypominającą olejku ani żelu. Jest to raczej lekki, tłustawy, rzadki płyn. Bardzo szybko wylewa się z opakowania na gąbkę i przy jej pomocy świetnie pieni, tworząc zwartą i delikatną piankę. Przypomina ona tę, która powstaje na cappuccino i rzeczywiście jest to przyjemny widok :-)

Zapach produktu jest naprawdę niezwykły! Nie pachnie świeżo zmieloną kawą, a raczej słodkim latte! Świetnie wyczuwalna jest wyżej wymieniona kawa z dużą ilością cukru i bitą śmietaną. Nie czuć w nim ani grama chemii, co bardzo mnie cieszy. Woń nie utrzymuje się na skórze po zmyciu, ale jak dla mnie nie jest to mankament.


Olejek bardzo dobrze myje całe ciało począwszy od dłoni, szyi, tułowia aż do nóg. Nie podrażnia, nie wywołuje ataku krostek, wysypki. Ponadto nie wysusza, ale też nie natłuszcza. Wydaje mi się, że minimalnie nawilża, ale nie jest to dla mnie konieczność przy produkcie do mycia. Ogólnie rzecz biorąc bardzo przypadł mi go gustu.

Opakowanie - 6 - nieszczególne, niezbyt poręczne, przezroczyste, z zachęcającą szatą graficzną. Konsystencja - 8 - bardzo przyjemna, lekko oleista, lejąca, rzadka. Zapach - 9 - obłędny, intensywny, słodki, nie utrzymuje się na skórze po zmyciu. Działanie - 8 - nie natłuszcza, nie wysusza, oczyszcza i nie zapycha. Ocena ogólna - 9/10. Świetny produkt o wspaniałym zapachu! Polecam każdemu!

wtorek, 27 listopada 2012

Jesienne umilacze: Kremowanie żurawiną, czyli Cztery Pory Roku Zimowy krem do rąk - regenerujący

Późną jesienią i zimą moje dłonie potrzebują mocniejszej regeneracji niż w cieplejszych miesiącach. Preferuję wtedy gęstsze i o wiele bardziej pachnące mazidła, które uprzyjemniają konieczną czynność. Jednym z nich jest mój obecny nawilżacz, czyli zimowy regenerujący krem do rąk od Czterech Pór Roku, brat opisywanej w marcu wersji z imbirem. Muszę przyznać, że stosuję go również dla przyjemności, o czym świadczyć będzie dalsza część notatki.


Krem zapakowany jest w miękkie, tradycyjne opakowanie o pojemności 75ml. Jest ono dość wygodne, ale tylko do momentu, w którym produkty będzie mniej niż połowa. Wtedy tuba staje się zbyt miękka i trudno się z niej wyciska, ale w sumie można się przemęczyć. Nakrętka na "klik" znacznie ułatwia użytkowane, gdyż otwiera się i zamyka bezproblemowo. Całość wykonana jest porządnie, nie rozkleja się przy zgrzewie mimo intensywnego eksploatowania. 

Na opakowaniu produktu nie znajdziemy naklejek, gdyż wszystkie potrzebne informacje zostały nadrukowane. Mimo częstego dotykania nie ścierają się i nie pozostawiają nieestetycznych zadrapań. Szata graficzna jest całkiem niebrzydka. Wspaniale wpasowuje się w świąteczny klimat i umilaczową akcję, co uważam za wielki plus! Nie ma żadnych błędów w druku, fałszywych informacji itd.


Krem jest bardzo gęsty, ale łatwo wydobywa się z tuby. Konsystencja jest gładka, nieśliska. Rozsmarowuje się szybko, nie pozostawia tłustego czy tępego filmu. Wchłania się szybko, około dwóch minut, co niezmiernie mnie cieszy - od razu można wracać do pracy bez obaw o oleiste plamy i możliwość wyśliźnięcia się czegoś z dłoni.

Zapach kremu jest bardzo przyjemny, idealny na obecną porę roku. Doskonale wyczuwalna jest żurawina z przebłyskami miodu, ale nie jest to woń ciężka czy dusząca. Owszem, przy mocnym i długim przytykaniu nosa może nas odurzyć, ale raczej pozytywnie. Kojarzy mi się z różnorodnymi ciastami, świętami, rodzinną atmosferą.


Krem bardzo dobrze nawilża i natłuszcza dłonie. Nadaje im niesamowitej miękkości, gładkości i efektu satyny. Jego działanie jest długofalowe, nie znika po wchłonięciu się produktu w skórę. Nie powoduje podrażnień, wysuszania ani ataku krostek. Myślę, że będzie bardzo dobry na zimę, ale w lecie by się nie sprawdził ze względu na zapach i konsystencję.

Opakowanie - 7 - wygodne, ale nieco zbyt miękkie, ale porządne, nie rozkleja się. Konsystencja - 9 - gęsta, nie spływa, łatwo się wsmarowuje i wchłania, nie klei się. Zapach - 8 - zimowy, owocowy, naturalny, bardzo ładny, dość intensywny. Działanie - 8 - nieźle nawilża, natłuszcza, lekko regeneruje, nie podrażnia. Ocena ogólna - 7/10. Przyjemny kremik do codziennego stosowania, zwłaszcza na noc.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Jesienne umilacze: Ananasowy puder od krówki, czyli Dairy Fun Milky Powder Pineapple

Zgodnie z niedawno rozpoczętą akcją zwaną Jesiennymi umilaczami postanowiłam dodać  post z kąpielowymi pachnidłami. Pierwszym z nich jest Dairy Fun Milky Powder Pineapple, który kupiłam kilka miesięcy temu w zawrotnej cenie 2.99 :-) Muszę przyznać, że przez dłuższy cza go nie używałam, gdyż nie chciało mi się zanieść go do łazienki. Niedawno zmobilizowałam się do tego i nie żałuję!


Puder zapakowany jest w słoik wykonany ze średniej grubości plastiku. Jest on matowy i lekko mleczny, ale bez problemu można zobaczyć poziom zużycia. Posiada drewniany korek, który już nie raz dość mocno mi się zassał. Miał też sznurek, ale urwał się na wskutek mocnego ciągnięcia. Ponadto na zdjęciach możecie zobaczyć mocno wyszczerbany brzeg. Otwór przez który możemy nabrać produktu jest duży, ale nie powoduje szybszego wysypywania się, gdyż nabieram go dołączoną łyżeczką.

Opakowanie pudru posiada dwie idealnie przyklejone nalepki, które w żaden sposób nie obrzydzają całości. Nie tworzą się na nich pęcherzyki ani zadarcia. Szata graficzna jest bardzo ładna, wygląda naprawdę słodko, podobnie jka wszystkie produkty od Dairy Fun. Urocza krówka, kilka żółtych łat i różnorodność stylów napisów zdecydowanie przyciągają uwagę.


Puder jest bardzo luźny i sypki, ale czasem zbija się w niewielkie grudki. Bardzo łatwo nabiera się na łyżeczkę. Po wsypaniu do wody rozpuszcza się całkowicie tworząc niewielką pianę. Woda jest nieco tłustawa, ale nie pływają w niej oleiste oka podobne do tych z rosołu. Bardzo szybko zmywa się z boków wanny, co uważam za duży plus, bo nie muszę bawić się w szorowanie.

Zapach pudru jest tu kluczowym kryterium. Pachnie cytrusowo, z wyczuwalną nutą ananasa. Minimalnie zalatuje chemią, ale ta woń ulatnia się bardzo szybko. Nie jest to mocny zapach, ale czuć go przez całą kąpiel, co bardzo mnie cieszy. Nie utrzymuje się na ciele ani w łazience po spłukaniu, ale nie uważam tego za mankament.

 
Produkt zdecydowanie umila kąpiel. Pomaga relaksować się, nie przymula, za to lekko odświeża. Nie działa na skórę negatywnie, czyli nie wysusza ani nie podrażnia. Nie zauważyłam jednak nawilżenia czy też natłuszczenia, ale nie oczekiwałam tego. Jak dla mnie puder spełnia wszystkie kryteria, które uważam za ważne przy wyborze umilaczy - ładny zapach, niska cena i brak nieciekawych efektów.

Opakowanie - 8 - bardzo ładne, z przyjemną szatą graficzną, półprzezroczyste, średnio wygodne. Konsystencja - 9 - luźna, sypka, czasem zbija się w grudki, ale rozpuszcza w pełni. Zapach - 8 - przyjemny, cytrusowy, relaksująco - odświeżający, niezbyt mocny. Działanie - 8 - umila kąpiel, nie podrażnia, nie wysusza. Ocena ogólna - 8/10. Bardzo fajny kosmetyk na każdą porę roku :) 

______________________________________________________________________

Chciałabym pokazać Wam jeszcze jeden umilacz, który nie tylko ładnie pachnie, ale także wygląda. Jest nim kwitnąca herbata Green Hills o smaku i wizerunku jaśminu oraz nagietka. Dostępna jest w Biedronkach jako edycja limitowana.

   
Jakie Wy macie kąpielowe umilacze? Ulegacie słodkim opakowaniom? Próbowałyście może już kwitnących herbat?

365 dni razem! Dziękuję!

Dokładnie 365 dni temu założyłam tego bloga, aby dzielić się z Wami moją wielką, kosmetyczną pasją. Pisząc pierwsze blogerskie słowa nie przypuszczałam nawet, że z radością dobrnę do takiego momentu, w którym podziękuję Wam za to, co dla mnie zrobiłyście. Sprawiłyście, że stałam się jedną z Was, poznałam wiele uczciwych i pomocnych ludzi. Przez cały czas wspierałyście moją skromną, niedoświadczoną osobę. Pokazałyście, że nie jestem sama. Nie umiem znaleźć słów, aby wyrazić to co czuję, więc powiem tylko jedno: dziękuję!


W czasie tych 365 dni uraczyłyście mnie wieloma miłymi liczbami, mianowicie:

zaobserwowały mnie 63 osoby
bloga wyświetlono 25 118 razy
uzyskałam 428 komentarzy
napisałam 219 postów
nawiązałam 4 współprace z firmami kosmetycznymi

Wiem, że dla Was te liczby są niewielkie, ale dla mnie znaczą bardzo dużo. Cieszę się, że mogłam wejść w blogerski świat i mam zamiar pozostać tu na zawsze!

Bardzo chciałabym zrobić rozdanie, ale nie miałam głowy, aby zakupić potrzebne rzeczy. Myślę, że zamiast niego urządzę podwójne na Nowy Rok.

Dziękuję! 

niedziela, 25 listopada 2012

Stawiamy brwi na żel, czyli Essence Lash & Brow Gel Mascara

Bardzo lubię mieć dokładnie ułożone brwi, gdyż rozczochrane doprowadzają mnie do szału. Nieuczesane wyglądają bardzo niechlujnie i zaburzają staranny "look". Moim drugim produktem tego typu jest Essence Lash & Brow Gel Mascara, który zdecydowanie jest jednym z tych upiększaczy, których używam codziennie. Podobnie jak większość kosmetyków należących do mojego niewielkiego zbiorku doczekał się recenzji i opuplikuję ją właśnie dziś.


Opakowanie produktu jest bardzo tradycyjne. Zrobione z przezroczystego plastiku tworzy błyszczykową buteleczkę. Nakrętka posiada długi aplikator w formie szczoteczki wykonanej z średnio sztywnych, ale umożliwiających precyzyjne nakładane na wybrane miejsce tj. brwi lub rzęsy. Całość jest porządna, upadki na podłogę czy też płytki nie powodują żadnych obrażeń, rys ani pęknięć.

Na opakowaniu nie ma żadnych naklejek, co bardzo mnie cieszy. Wszelkie informacje zostały nadrukowane, ale nie ścierają się mimo intensywnego eksploatowania. Napisy są w języku angielskim, a więc zrozumiałym raczej dla wszystkich. Szata graficzna przyjemna, bez zbędnych ozdobników, w jednym kolorze. Nie rzuca się w oczy, ale wygląda bardzo przyjemnie.


Kosmetyk ma formę dość gęstego żelu, który po nałożeniu na włoski nie spływa, ale nie zasycha też w jedną sekundę. Rozprowadza się świetnie, ale przy mocniejszym machnięciu szczoteczką może osadzić się na brwiach w zbyt dużej ilości. Wystarczy jednak umiejętnie operować aplikatorem aby uzyskać precyzyjnie zaznaczony kształt łuku brwiowego.

Żel posiada zapach wyczuwalny tylko podczas mocnego przytykania nosa do szczoteczki. Właściwie bardzo trudno mi określić tę woń, ale na sto procent nie jest naturalny. Wyczuwam w nim głównie przygaszoną chemię, taką bezbarwną. Odżywka do brwi i rzęs od My Secret miała niemal identyczny zapach, niekoniecznie piękny, ale nieprzeszkadzający.


Żel bardzo dobrze ujarzmia niesfornie brwi i nadaje im lekkiego, naturalnego blasku. Po kilku minutach zasycha, ale nie tworzy twardej skorupy. Efekt utrzymuje się kilka godzin przy przebieraniu się, zdejmowaniu swetrów, pocierania twarzy dłońmi  czy zakładaniu czapki. Uznaję to za naprawdę dobr wynik.

Opakowanie - 10 - poręczne, przezroczyste, z precyzyjną szczoteczką. Konsystencja - 9 - żelowa, lekka, dość gęsta, nie spływa. Zapach - 4 - średni, nieco chemiczny, ale wyczuwalny tylko chwilę. Działanie - 9 - bardzo dobrze układa, ujarzmia, nieco nabłyszcza brwi. Ocena ogólna - 9/10. Naprawdę niezły kosmetyk ułatwiający nadanie perfekcyjnego looku!

piątek, 23 listopada 2012

Trzy zdobycze od zachodniej sąsiadki, czyli wymiana z Luną!

Kilka dni temu przeprowadziłam wspaniałą wymianę z piękną dziewczyną zwaną Luną. Złożyło się tak, że mieszka ona dokładnie tam, gdzie istnieją obiekty pożądania wielu z nas, mianowicie w Niemczech. Zamieniłyśmy się produktami niedostępnymi w naszych obecnych krajach i oto mam - trzy zagraniczne cuda, o których marzyłam do dawna. Jak wyglądają i dlaczego tak bardzo je pokochałam? O tym w dalszej części posta.


Otrzymałam produkty dostępne tylko w niemieckich limitowankach, mianowicie:

Essence, Snow White, Special Effect Topper, 01 Evil Queen
Alverde, Alm Beauty, Lipgloss, Stadl Funkeln
p2, What's Up? Beach Babe, Sassy Attitude Blush Stick, 010 Berry Glam

Przyjrzyjmy się im z bliska - naprawdę są tego warte!


W tym lakierze zakochałam się od pierwszego wejrzenia! Zawiera masę ośmiokątnych drobin w fioletowym kolorze zatopionych w przezroczystej bazie. Paznokcie jeszcze nim nie uraczyłam, ale w butelce wygląda o-b-ł-ę-d-n-i-e! Nie mogę się już doczekać manicure'ów wykonanych z jego pomocą.

  
Właśnie takiego błyszczyka szukałam! Zależało mi na czymś nienachalnym, ale złotym z holograficznymi drobinkami i wreszcie mam. Rzeczywiście jest napakowany,  nie brokatem, a delikatnym pyłkiem. Ponadto ma ścięty z jednej strony aplikator i nieklejącą konsystencję. Coś wspaniałego!


Ostatnim produktem jest piękny, wakacyjny róż w sztyfcie. Ze względu na przyjemną konsystencję świetnie się rozprowadza po ustach, gdyż na policzki nakładać go nie będę. Mam wiele pomysłów na ten hit i myślę, że niedługo pokażę Wam efekty.

Bardzo cieszę się z tego, że istnieją wymianki i to zagraniczne. Są niesamowitą okazją do zdobycia wielu smaczków. 

Luno, sprawiłaś mi nieziemską radość!

środa, 21 listopada 2012

Mieszane uczucia mam, czyli Bambino Krem ochronny z tlenkiem cynku

Która z nas nie zna ochronnego kremu Bambino? Założę się, że każda przynajmniej raz miała okazję wypróbować mazidło do stosowania od pierwszego dnia życia. Nazwany uniwersalnym, nakładany na twarz, łokcie, kolana, wsmarowywany w dziecięce pupy i każdą inną część ciała, która nam się nawinie. Nic dziwnego więc, że i mnie nie ominęła mania kosmetykó dla maluszków. Czy wynikła z tego miłość, czy jednak nie? O tym przekonacie się w dalszej części posta.


Krem zapakowany jest w płaskie, metalowe opakowanie, które uważam za niezwykle niewygodne. Dość mocno się ugina, a przy zderzeniach np. z podłogą potrafi się zagiąć. Nakrętka jest nakładana i bardzo cienka, czasem dość trudno ją założyć. Jest też dość śliska, podobnie jak całe pudełeczko. Muszę przynać, że ogromnie męczy mnie ciągłe otwieranie, celowanie i czuję się znacznie zniechęcona, przez co używam rzadziej.

Na opakowaniu nie ma żadnych naklejek, co bardzo mnie cieszy. Napisy są nadrukowane, ale w żadnym wypadku nie ścierają się. Umieszczono wszelkie ważne informacje, bez zbędnych obietnic. Całość wygląda estetycznie od momentu zakupu do zużycia. Szata graficzna średnia, dziecięca, w ładnym, pudrowo-różowym odcieniu. Dodatkowo mamy tu wstawkę w postaci niebieskiego misia, który jest słodkim akcentem.


Krem jest bardzo gęsty i dość tłusty, ale z łatwością nabiera się na dłoń. Szkoda tylko, że zazwyczaj w zbyt dużej ilości, co skutkuje upaćkanym ze wszystkich stron opakowaniem. Rozsmarowuje się nieźle, minimalnie rozrzedza się pod wpływem ciepła skóry, ale wchłania dość powoli. Pozostawia nieprzyjemny film, czego okropnie nie lubię.

Zapach jest lekki, nie kojarzący się z niczym. Da się go wyczuć, ale nie jest to woń przytłaczająca. Ulatnia się dość szybko i jestem z tego zadowolona. Ogółem mówiąc, jest całkowicie neutralny, ale istnieje. Nie przeszkadza mi, ale wolałabym, żeby był to produkt całkowicie bezzapachowy.

Aqua, Paraffinum Liquidum, Cera Microcristallina, Ceresin, Talc, Zinc Oxide, Sorbitan Sesquioleate, Glycerin, Magnesium Sulfate, Lanolin Alcohol, Cetyl Alcohol, Tocopheryl Acetate, Lactis Acid, Parfum


Krem stosowałam na różnych płaszczyznach. Cerę natłuszczał dobrze, jednak mocno zapychał. Jako balsam do ciała sprawdził się nieźle, nawilżał i ochraniał, ale pozostawiał ohydny film. Próbowałam go też do rąk i efekty były identyczne. Podsumowując - nie polubiłam się z nim, drażniło mnie to, jak nieciekawa była nasza współpraca.

Opakowanie - 3 - niewygodne, bardzo płaskie, metalowe, strasznie śliskie. Konsystencja - 4 - bardzo gęsta, tłusta, drażniąca, powoli się wchłania. Zapach - 4 - lekki, neutralny. Działanie - 3 -natłuszcza, mocno zapycha. Ocena ogólna - 3/10. Bardzo nieprzyjemny (jak dla mnie) produkt, który zwyczajnie się nie sprawdził.

wtorek, 20 listopada 2012

Jesienne umilacze - kolejna akcja Maliny!

Malina wymyśliła kolejną świetną zabawę nazwaną "jesiennymi umilaczami" :-) Zostałam zaproszona przez Sabinę z Pigeon's Beauty i z radością przystąpię do akcji!  Poniżej zamieszczam zasady oraz wszelkie informacje.




Zasady akcji:

1. Umieścić zasady akcji w poście na swoim blogu i napisz kto Cię zaprosił.

2. Zaproś do akcji 5 osób.
3. Umieść baner w bocznym pasku z linkiem do inicjatorki akcji Maliny.
4. W czasie trwania akcji zamieść jak najwięcej recenzji ww. aromatycznych kosmetyków.
5. Wybierz spośród nich 4 zapachowe hity po jednym z każdej grupy:
  • płyn lub żel do kąpieli,
  • peeling lub scrub,
  • kosmetyk do smarowania ciała (balsam, masło, olejki itp.)
  • aromatyczne mydełko, kulę lub sól do kąpieli,
 i opublikuj post z listą Twoich aromatycznych hitów.

Celem akcji jest:
  • poczuć się jak w raju, dając sobie chwilę relaksu w długie jesienne wieczory,
  • zadbanie o swoje ciało bez wyrzutów sumienia,
  • poprawienie kondycji swojego ciała,
  • znalezienie kosmetyku odpowiedniego dla siebie,
  • uśmiech dla Twoich bliskich.

Czas trwania akcji:
3 tygodnie, od 18.11 do 09.12 tego roku
Taguję:
 http://dotrustyourself.blogspot.com/
http://tylkopolskiekosmetyki.blogspot.com/
http://kosmetyki-orlicy.blogspot.com/
http://mallene.blogspot.com/
http://cosmeticsfreak.blogspot.com/

Spodziewajcie się niedługo recenzji i spisu moich hitów! Mam nadzieję, że wszystkie będziemy się świetnie bawić i odkrywać umilacze.

Próbkowe zawirowanie, czyli próbki produktów Goldwell i Avene

Jakiś czas temu od sklepu iperfumy.pl dostałam kilkadziesiąt próbek produktów Avene i Goldwell, mimo iż nasza współpraca nie polega na testowaniu kosmetyków otrzymanych od firmy. Muszę przyznać, że zdziwiła mnie ilość saszetek oraz brak ulotek, z czego naprawdę bardzo się cieszę. Przetestowałam więc to, co dostałam i w pełnej gotowości przybywam z mini recenzjami w poście - tasiemcu.


Otrzymałam 16 próbek zestawu do włosów Goldwell z serii Dual Senses w trzech wariantach - nadającym objętości, do włosów zniszczonych oraz farbowanych. Firma uraczyła mnie też czterema materiałami Avene - miniaturką mleczka do demakijażu, dwoma saszetkami kremu i jedną tubką kolejnego mazidła.

Goldwell

Szamponów (Rich Repair, Color oraz Ultra Volume) używała moja Mama i z wspólnych obserwacji wynika, że pozytywnych działań nie zauważyłyśmy. Włosy Rodzicielki były suche, zmierzwione, szorstkie i nieprzyjemne w dotyku. Produkt sam w sobie bardzo dobrze się pienił i łatwo spłukiwał. Ponadto miał bardzo ładny zapach, przyjemną konsystencję oraz sztuczną barwę - niebieską lub różową.

W posiadanie odżywek weszłam ja. Mimo iż na co dzień nie używam silikonowych bomb, chciałam przetestować ich działanie. Poszczególne warianty dają identyczne efekty. Chcę zaznaczyć, że te produkty nie wykazują żadnych właściwości pielęgnacyjnych. Wygładzają włosy, zmiękczają i dociążają oraz otaczają ochronną warstwą ze względu na zawarte w nich składniki. Nie pokochałam ich, zdecydowanie wolę odżywki, które działają.


Bardzo cieszę się z tego, że udało mi się zasmakować produktów fryzjerskich. Dzięki próbkom dowiedziałam się o zdecydowanie bardziej pozytwnym działaniu odżywek z przyjaznymi składami, aniżeli samymi silikonami. 

Avene

Marka zaskoczyła mnie o wiele bardziej pozytywnie niż Goldwell. Muszę przyznać, że z niektórymi miałabym ochotę na dłuższą znajomość, gdyby nie forma. Zaznaczam, że nie stosowałam tych mazideł na całą twarz, jedynie w okolicach oczu. Miejsce znalazły sobie też na dłoniach i szyi.

Łagodne mleczko do demakijażu - mój zdecydowany faworyt. Bardzo mi się spodobało, ponieważ po raz pierwszy spotykam sie z tak dobrym produktem. Kosmetyk ma typową dla produktów tego typu konsystencję i lekko pudrowy, przyjemny zapach. Mazidła kolorowe zmywa błyskawicznie i dokładnie już po jednokrotnym maźnięciu. Ponadto lekko natłuszcza i nawilża, ale może zapychać.
                                                                           
przed / po
Krem do cery bardzo suchej - Cold Cream - używałam go do rąk i sprawdził się bardzo dobrze. Świetnie natłuszcza oraz nawilża. Pozostawia wyczuwalną, ochronną warstewkę, która nie ma nic wspólnego z lepkością. Jest tez bardzo gęsty, ale mimo to mała ilość wystarczy na posmarowanie obu dłoni. spodobała mi się też jego forma, mianowicie giętka, metalowa tuba. Wygląda aptecznie, ale ładnie, estetycznie i elegancko, jak zresztą wszystkie cuda od Avene. 
.
Krem nawilżający do skóry normalnej i mieszanej - seria  Hydrance Optimale - wysmarowałam nim dekolt, szyję i ręce i mam mocno mieszane uczucia co do niego. Ma lejącą konsystencję, świetnie rozprowadza się na skórze, mała ilość wystarcza do nasmarowania sporego kawałka ciała. Wchłania się kilka minut i pozostawia tępawo - lepki film, który uważam za bardzo nieprzyjemny.


Jak już wspomniałam, jestem zadowolona z próbek Avene, ale nie kupię pełnowymiarowych opakowań ze względu na skład. identycznie jest z firmą Goldwell. Niemniej jednak cieszę się, że mogłam je przetestować i nie popełnić błędów w przyszłości niewłaściwym zakupem!

 Tutaj możecie kupić kosmetyki do włosów w przystępnych cenach.
Dziękuję sklepowi iperfumy.pl za przesłanie próbek do testów. Fakt, że dostałam je za darmo nie wpływa na moją opinię.

sobota, 17 listopada 2012

Czyżby perełka? Nivea Pearly Shine Perłowa pomadka ochronna

Mazidła do ust kocham miłością bezgraniczną, wypróbowuję więc coraz to nowsze (przynajmniej dla mnie) wynalazki. Używałam już wielu, z czego dużo okazało się bublami, niektóre były bardzo dobre. Pomadkom Nivea byłam wierna przez dłuższy czas, jednak nie są wystarczające dla moich ust. Perłową wersję, zwaną Pearly Shine, kupiłam z sympatii do firmy i zwyczajnego chciejstwa. Co wynikło z tego wyboru? Dokładniejszy opis oraz ocenę znajdziecie poniżej.


Pomadka posiada tradycyjne opakowanie wykonane z dość porządnego plastiku, który nie pęka mimo noszenia w torbie czy upadków na podłogę. Nakrętka jest zdejmowana, ale nie spada samoistnie, a wręcz przeciwnie - bardzo dobrze trzyma się całości. Wykręcany sztyft działa idealnie, nie zacina się, a ponadto sam z siebie nie wysuwa zbyt dużej ilości produktu. Całość wygląda całkiem nieźle, adekwatnie do działania, co bardzo mnie cieszy.

Produkt nie został oklejony nalepkami, z czego jestem bardzo zadowolona. Wszelkie informacje są nadrukowane, ale nie ścierają się i nie powodują nieestetycznego wyglądu. Szata graficzna w porządku, nieprzesadna, nietandetna. Nakrętka jest perłowa, podobnie jak sztyft znajdujący się pod nią i nie wygląda to źle.


Sztyft jest dość twardy, ale mięknie po wpływem ciepła skóry. Rozprowadza się idealnie, równomiernie i precyzyjnie. Nie pozostawia tłustego filmu, ale zdecydowanie czuć warstewkę ochronną po nałożeniu. Znika ona po niespecjalnie długim czasie, co wcale a wcale mi nie przeszkadza. Produkt nie spływa, ale gdy rozmawiam lub jem zbiera się przy wewnętrznej części warg, w miejscu, w którym wargi się tykają. Tworzą się wtedy białe grudki, które wyglądają bardzo nieestetycznie.

Zapach pomadki przypadł mi do gustu, gdyż jest naprawdę przyjemny. Kojarzy mi się z dużą ilością owoców w połączeniu z lekkimi, kwiatowymi nutami. Utrzymuje się na ustach przez krótki czas, ale nie uważam tego za mankament. Zdaję sobie sprawę z faktu, że nie jest zbyt naturalny, ale mimo to bardzo go polubiłam.


Pomadka przede wszystkim nadaje ustom subtelnego blasku, o ile nie przesadzimy z ilością - wystarczy jedna warstwa. Świetnie spisuje się jako baza pod błyszczyk lub na wklepaną w wargi barwiącą pomadkę. Nawilża bardzo delikatnie, a już na pewno nie wysusza. Nagminnie używana potrafi uzależnić cienką skórę ust i spowodować nieprzyjemne niespodzianki, jednak maźnięta od czasu do czasu szkód nie wyrządzi.

Opakowanie - 9 - tradycyjne, dość ładne, porządne, wytrzymałe. Konsystencja - 9 - dobrze się rozprowadza, jest twardy, mięknie jednak pod wpływem ciepła skóry. Zapach - 9 - owocowy, przyjemny, bardzo mi się podoba. Działanie - 5 - ładnie nabłyszcza, nie wysusza, minimalnie nawilża. Ocena ogólna - 6/10. Całkiem niezły produkt do używania raz na jakiś czas :)

czwartek, 15 listopada 2012

Ole, ole, ole(j)! Dabur Vatika Coconut Enriched Hair Oil

Moda na olejowanie włosów dopadła również mnie i muszę przyznać, że jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Nie udałoby mi się, gdybym nie zdobyła upragnionego  Dabur Vatika Coconut Enriched Hair Oil, którzy naprawdę dobrze mi służy i zdecydowanie powinna ukazać się jego recencja! Niniejszym zapraszam na dość pochwalną notatkę :)


Olej zapakowany jest w plastikową butelkę o dość wygodnym kształcie. Wykonana ze średniej grubości plastiku sprawdza się bardzo dobrze i w razie upadku i nie grozi rozbiciem. Zakończona plastikową, łatwo zakręcającą się nakrętką, która samoistnie nie spadnie, kryje również otwór wylotowy. Nie należy od do małych i niestety powoduje wylewanie się zbyt dużej ilości produktu. Nie posiada żadnego ograniczenia ani aplikatora, co nie przypadło mi do gustu.

Opakowanie uraczono trzema naklejkami, wprawdzie papierowymi, ale wzmocnionymi od spodu. Nie zadzierają się, nie tworzą się na nich zacieki czy rozmoczenia. Jedynie trzecia jest bez utrwalenia i ulega uszkodzeniom Szata graficzna całkiem ładna, z zachęcającym motywem kokosa oraz sporą ilością informacji. Całość wygląda dość dobrze i rzeczywiście taka jest.


Olej ma typową dla produktów tego typu konsystencję. Jest dość rzadki, ale znacznie gęstszy od wody. Przez cały czas posiada ciekłą konsystencję, nie trzeba rozgrzewać go na kaloryferze czy w dłoniach. Jest też bardzo tłusty, jednak mimo to z łatwością rozprowadza się na włosach i skórze głowy. Nie wchłania się w pełni, nałożony na kosmyki nawet w małej ilości mocno otłuszcza, więc nie ma możliwości, aby go nie spłukać.

Zapach oleju bardzo mi się spodobał, gdyż jest mocno indyjski i dobrze wyczuwalny po nałożeniu. Kojarzy mi się z kadzidełkami, ale czuć też nieznaczny powiew kokosa. Po spłukaniu pozostawia po sobie bardzo lekko wyczuwalną nutę wyżej wymienionej woni. Całość tworzy naprawdę przyjazny zapach, który zupełnie mi nie przeszkadza.


Produkt dobrze wpływa na moje kudełki. Całkiem nieźle nawilża i wygładza włosy, a ponadto nadaje im sporego blasku. Nie powoduje szybszego przetłuszczania się ani przesuszania włosów. Nie zauważyłam też matowienia ani napuszenia. Nie radzi sobie jednak ze zmniejszeniem wielkiej objętości, ale nie przeszkadza mi to.

Opakowanie - 8 - porządne, całkiem ładne, przezroczyste, z ładną sztatą graficzną. Przeszkadza mi jedynie brak ograniczenia, przez co wylewa się zbyt duża ilość produktu. Konsystencja - 8 - tłusta, lejąca, gęstsza od wody, łatwo się rozprowadza. Zapach - 9 - indyjski, bardzo przyjemny, utrzymuje się na włosach przez jakiś czas. Działanie - wygładza, nawilża, nadaje blasku. Ocena ogólna - 8,5/10. Bardzo dobry produkt wspomagający pielęgnację moich włosów :)

wtorek, 13 listopada 2012

Sprej, że hej! Oriflame HairX Volume Boost Leave - In Conditioner

Jesień,podobnie jak zima, nie jest najlepszym czasem dla moich włosów. Duszone pod czapką puszą się, elektryzują, szybciej przetłuszczają i bardziej niszczą. Nie mam jednak zamiaru bezczynnie patrzeć na powstawanie efektu szalonego chemika objawiającego się po zdjęciu nakrycia głowy, więc wtaczam cięższe działa. Jednym z nich jest odżywka z katalogowej firmy Oriflame o nazwie HairX Volume Boost Leave - In Conditioner. Czy używam jej z przymusu, czy wręcz przeciwnie? Tego dowiecie się w dalszej części posta.


Odżywkę zamknięto w przezroczystej butelce, przez którą widać dokładny poziom zużycia. Wykonana z dość cienkiego, ale wytrzymałego plastiku nie ulega uszkodzeniom. Atomizer ukryty pod nasadką działa bez zarzutu i dozuje odpowiednią ilość sprayu. Nie ma mowy o wylewaniu się płynu strumieniem czy też zacinaniu psikacza. Całość zrobiona jest porządnie i bardzo wygodnie się jej używa.

Opakowanie zostało uraczone dwoma naklejkami, które same w sobie są dość dobrze przyklejone. Mimo to nalepka znajdująca z przodu zaczęła już pęcherzykować, czego bardzo nie lubię. Szata graficzna w porządku, niebrzydka. Nie wygląda ani na tandetną, ani na profesjonalną. Całość prezentuję się całkiem nieźle, nieprzesadnie.


Produkt ma konsystencję identyczną jak woda, czyli mocno lejącą i bardzo rzadką. Po przetworzeniu przez atomizer tworzy lekki spray, który nie jest ani mgiełką, ani strumieniem. Rozpyla się na średnią szerokość, więc z łatwością da sie trafić na włosy aniżeli w twarz czy na szyję. Wchłania się całkiem szybko, jednak na pełne wyschnięcie potrzeba nieco czasu.

Odżywka posiada naprawdę ładny zapach, lekko owocowy, jagodowo-kwaśny. Czuć go nie tylko podczas aplikacji, ale nawet do dwóch - trzech godzin po nałożeniu. Nie należy do woni duszących i nieprzyjemnych, gdyż jest lekki i delikatny. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to zapach naturalny, który nie razi sztucznością, ale nie przeszkadza mi to.


Używam tej odżywki tylko w celu ograniczenia puszenia, elektryzowania i niszczenia końcówek włosów i w tym celu sprawdza się bardzo dobrze. Dzięki silikonom nieźle zabezpiecza przed urazami. Sprawia, że kłaki nie przypominają suchej szopy. Ponadto nie przesusza, nie plącze i nie przetłuszcza. Nadaje włosom naturalnego, krótkotrwałego blasku, ale nie matowi.

Opakowanie - 9 - wygodne, ładne, poręczne, z działającym atomizerem. Konsystencja - 9 - lekki spray z widocznymi, maleńkimi kropelkami wody, które dość szybko wchłaniają się w czuprynę.Zapach - 9 - przyjemny, owocowy, utrzymuje się na włosach przez jakiś czas. Działanie - 8 - zabezpiecza, ogranicza puszenie, nie przetłuszcza. Ocena ogólna - 8/10. Bardzo dobry produkt do stosowania jako ochraniacz aniżeli odżywka :)

sobota, 10 listopada 2012

Smarujemy, smarujemy, którym palcem Cię dotkniemy? Bingo Spa Palmowy balsam do dłoni z zieloną herbatą

Jakiś czas temu dostałam od firmy BingoSpa trzy produkty do przetestowania, w tym palmowy balsam do dłoni z zieloną herbatą. Traf chciał, że akurat nie miałam kremu do rąk, więc natychmiast rozpoczęłam testowanie. Obecnie mija około dwudziestu dni, odkąd zaczęłam wcierać go w części ciała, do których jest przeznaczony i mogę mu wystawić pełną recenzję, co też uczynię w dalszej części posta.


Krem zamknięty jest w  dość płaski słoiczek wykonany z cienkiego, uginającego się plastiku. Nie jest to zbyt wygodne rozwiązanie, nadaje się więc tylko do używania w domu. Jest przezroczysty, więc zarówno z zewnątrz, jak i po otwarciu widać poziom zużycia. Nakrętka odkręca się całkiem nieźle, otwieranie nie sprawia problemów, a na samoistne spadnięcie nie ma szans. Plusem jest fakt, że z łatwością można zużyć produkt do końca bez marnowania ani jednej kropli.

Specyfik posiada jedną naklejkę wykonana z lichego papieru, który szybko się niszczy - zadziera, zdrapuje, powstają na niej tłuste plamy. Szata graficzna jest nieszczególna, a dokładniej mówiąc - zwyczajnie brzydka. Przedstawia palmowy liść oraz napisy, co daje nieodrażający, ale nieciekawy efekt. W połączeniu z opakowaniem wygląda licho i tandetnie, co oczywiście mi się nie podoba. 


Krem ma bardzo przyjemną konsystencję zbliżoną do musu. Jest niezwykle lekki, nie ma mowy o tłustym czy lepkim filmie. Świetnie rozprowadza się po dłoniach i szybko wchłania. Nałożony w zbyt dużej ilości pozostawia aksamitną warstwę, jednak nie potrzeba połowy opakowania na nasmarowanie rąk. Łyżeczka balsamu jest w zupełności zaspokajająca, ale mimo to wydajnością nie grzeszy. 

Zapach jest naprawdę prześliczny! Bardzo kojarzy mi się z dzieciństwem i owocowymi cukierkami. Nie utrzymuje się na skórze długo, co kompletnie mi to nie przeszkadza. Niemniej jednak woń bardzo mi się podoba, ale nie tyle, bym musiała otwierać słoiczek tyko po to, aby powąchać :) Nie jest też duszący ani przesadnie słodki.


Krem nawilża skórę dłoni bardzo delikatnie i niestety jest to działanie krótkofalowe. Minimalnie wygładza i nadaje efektu satyny. Sam w sobie nie podrażnia, ale nałożony na zaczerwienione dłonie zaczyna dość mocno piec i szczypać. Wydaje mi się też, że odkąd go używam pojawiły mi się na rękach niewielkie krostki, co jest brzydkie i nieprzyjemne.

Opakowanie - 6 - nieciekawe, brzydkie, nieporęczne, liche i tandetne. Konsystencja - 9 - wspaniała, aksamitna, szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiego filmu. Zapach - 8 - lekki, słodkawy, bardzo przyjemny, kojarzący się z dzieciństwem.  Działanie - 3 - nawilża bardzo słabo, nie podrażnia, ale wzmaga zaczerwienienie. Ocena ogólna - 3/10. Bardzo przeciętny produkt, który nie spodobał mi się zbytnio.

czwartek, 8 listopada 2012

Słoneczny patrol, czyli Sun Ozon Mleczko do opalania SPF30

Uwielbiam używać balsamów do ciała i często pokazuję je w zużyciowych postach. Stosowałam je także podczas wakacji, a jednym z nich było mleczko do opalania firmy Sun Ozon z filtrem SPF30. Mimo upałów nie miałam zbytnio sposobności go przetestować, więc zrobiłam to teraz i muszę przyznać, że nie żałuję! Bardziej obszerną recenzję znajdziecie poniżej.


Mleczko zapakowano w zwyczajną butelkę o niezwykle przykuwającym uwagę kolorze. Wykonane jest z niezbyt grubego plastiku, przez który tylko trzy sporym wysiłku i pod światło zdołamy zobaczyć poziom zużycia. Posiada wygodną nakrętkę na "klik" z niewielkim otworem wylotowym, który dozuje odpowiednią ilość produktu. Bardzo dobrze trzyma się w dłoni i nie wypada z niej, co ułatwia rytuał balsamowania.

Produkt posiada dwie naklejki, które idealnie przylegają do opakowania, nie odklejają się ani nie pęcherzykują.Zamieszczono na nich niezbędne informacje m.in.: skład, działania, datę ważności itd. Szata graficzna jest średnia, ale kompletnie mi nie przeszkadza. Nie wygląda specjalnie brzydko, więc uważam, że całość wypada nieźle.


Mleczko ma konsystencję typową dla produktów tego typu - lejącą, ale nie wodnistą. Po naciśnięciu butelki wypływa dość szybko i bywa, że w zbyt dużej ilości. Z łatwością rozprowadza się po skórze. Nawet nieduża ilość wystarcza na posmarowanie sporego kawałka ciała. Wchłania się kilka minut, ale pozostawia ochronny, tępawy film, który towarzyszy mi od wieczora aż do rana, a tego nie lubię.

Kosmetyk ma ładny zapach, nieco panthenolowy, a więc lekko świeży. Poza tym posiada nuty typowe dla produktów przeciwsłonecznych. Woń nie jest może mistrzostwem świata, ale nie przeszkadza mi i nie muszę zatykać nosa podczas stosowania. Ulatnia się po pewnym czasie, co szczerze mnie cieszy, gdyż zdecydowanie bardziej wolę inne zapachy.


Mleczko autentycznie chroni przed promieniami słonecznymi. Używany w jesiennych miesiącach w roli balsamu do ciała sprawdza się całkiem nieźle. Lekko nawilża, trochę natłuszcza i minimalnie wygładza. Jedyną wadą jest fakt, że w pewnym stopniu bieli skórę i w niektórych miejscach dość wyraźnie. 

Opakowanie - 9 - poręczne, niebrzydkie, nieprzezroczyste, w mocnym kolorze. Konsystencja - 8 - przyjemna, lejąca, niewodnista, łatwo się rozsmarowuje. Zapach - 7 - chłodzący,  chociaż ciała nie chłodzi.  Działanie - 7 - lekko nawilża i natłuszcza, odrobinę odżywia i niestety trochę bieli. Ocena ogólna - 6/10. Całkiem niezły produkt, którego wolałabym używać latem, ale zużyję teraz.