piątek, 29 listopada 2013

Subiektywna lista TOP kanałów YouTube

Kiedyś nie lubiłam kosmetycznych filmików na YouTube. Kompletnie mnie to nie kręciło, nie czułam potrzeby, by gapić się w ekran komputera na vlogi. Całkiem niedawno, bo maksymalnie dwa miesiące temu, wciągnęłam się w bycie widzem. Teraz nie wyobrażam sobie tygodnia bez kilku filmików, a właściwie - bez vlogerek, które darzę szczególną sympatią. W dzisiejszym poście zamieszczę listę kanałów, na które ciągle zaglądam i szczególnie polecam.  

[kliknięcie w nazwę kanału nad przykładowym filmikiem przeniesie Was na YouTube]


Kanał Ewy odwiedzam chyba najczęściej ze wszystkich subskrybowanych. Dziewczyna ma niesamowitą, pozytywną energię, która zaraża mnie przez ekran komputera. W przystępny sposób tłumaczy kwestie dotyczące aplikacji kosmetyków, pokazuje haule, nagrywa tagi, a do tego bardzo, bardzo podoba mi się jej image. Ewka jest dowodem na to, że krótkie włosy też mogą wyglądać świetnie.   

stylizacje2


Kanał Karoliny odwiedzam prawie tak często jak Ewy. Uwielbiam jej urodę, długie włosy, zamiłowanie do czaszek. Każdy jej film jest naładowany pozytywną energią i porządną dawką śmiechu. Karolina robi przeróżne filmy, od zakupów, przez zużycia, spontaniczne live, aż po tagi i recenzje konkretnych kosmetyków.



Do katOsu wpadam, by pooglądać i posłuchać o profesjonalnych metodach nakładania makijażu w przystępny sposób. Ta dziewczyna naprawdę potrafi malować i robi to w cudowny sposób. A do tego uwielbiam słuchać jej głosu, co pewnie wyda się Wam dziwne :)



Pisząc o ulubionych vlogerkach nie mogę nie wspomnieć o Alinie. Szczerze uwielbiam jej twórczość. Każdy filmik przesycony jest entuzjazmem, który należy czerpać. Za każdym razem znajduję u niej coś ciekawego - a to ładny kubek, a to sposób na naukę, porady i dużo, dużo innych rzeczy :)

I to byłoby na tyle, planuję jeszcze kiedyś kolejny post z następną dawką vlogów :)

Znacie któryś z tych kanałów? A może polecacie inne?

środa, 27 listopada 2013

Spowiła mnie mgła / SunOzon

Nie należę do osób, które się opalają. Nie lubię swojej skóry w odcieniu spalonej skwarki czy indiańskiego wodza. Jednak pomimo używania kremów z filtrem promienie słońca docierają do skóry lekko ją przyciemniając. Oprócz balsamu z SPF na minione wakacje zakupiłam odświeżająco - kojący spray z aloesem. Sun Ozon Apresspray Aloe Vera Transparent to kosmetyk, który - mówiąc ogólnie - sprawdził się u mnie na trójkę. Zacznę jednak od początku. Opakowanie proste i bez udziwnień, w kolorze niebieskim, z aplikatorem w postaci atomizera. Działa bez zarzutu, nie pluje, nie chlapie, dozuje odpowiednią ilość produktu w formie mocno odświeżającej mgiełki. Kosmetyk ma konsystencję wody, jednak w przeciwieństwie do niej podczas wysychania jest lekko lepki, później pozostawia lekko tępy film. Stosowałam go zarówno na ciało, jak i na włosy, gdzie sprawiał, że były matowe i nieprzyjemne w dotyku. Co do działania - przyjemnie chłodzi i odświeża skórę, jednak nie na długo. Trochę nawilża i koi, o ile skóra nie posiada żadnych ran. Zaaplikowany na podrażnioną skórę szczypie.     


Nie jest to na pewno bubel, oczekiwałam od niego tylko odświeżenia, ale bez tępego filmu i wzmagania podrażnień. W składzie aloes na drugim miejscu, brawo! Poza tym przeróżne składniki m.in.: pantenol. Na pewno jest lepszy od kojących, ciężkich balsamów i maseł. W pięciostopniowej skali ocen daję mu dobrą trójkę.


Znacie?

wtorek, 26 listopada 2013

Rozdanie z okazji drugich urodzin bloga! ZAMKNIĘTE/ZAKOŃCZONE

Zakładając tego bloga nie przez myśl mi nawet nie przeszło, że wytrzymam dwa lata i będę miała ochotę na dużo dłużej! Dokładnie dwa lata temu, 26 listopada 2011 roku opublikowałam post powitalny. Nawet się nie spodziewałam, że nie minie mi ochota na dalsze pisanie. Maksymalnie wkręciłam się blogowy świat i teraz nie wyobrażam sobie życia bez tworzenia swojej małej części blogosfery ani czytania Waszych postów. W tym momencie pragnę podziękować Wam, tak właśnie - Wam, blogerkom, które sprawiają, że ciągle mam ochotę pisać. Dziękuję Wam, że jesteście ze mną, za to, że nie odmawiacie pomocy, czasem wyszukujecie w drogeriach kosmetyki, których sama nie mogę nabyć stacjonarnie. Po prostu szalenie się cieszę, że jesteście!

Właśnie z tej okazji, czyli drugich urodzin bloga postanowiłam zorganizować rozdanie. Tradycyjnie już ogromne nie będzie, ale mam nadzieję, że ktoś się skusi.


Balea Young Sweet Wonderland Bodylotion
Balea Hawaii Pineapple Dusche
Dermaglin Maseczka oczyszczająco - odżywcza
Wibo Odżywka Diamentowa siła
p2 Nail Tini Flashy Swimming Pool

Alverde Sun Kissed Highlighter
Roll Friends, Sweet Dog


Warunki wzięcia udziału w rozdaniu:
Konieczne:
1. Musisz być publicznym obserwatorem bloga Hikki Beauty [comeherehikki.blogspot.com].
2. Odpowiedzieć na pytanie konkursowe: 

Jakie tematy chciałabyś, żebym poruszyła na blogu? 
[możesz proponować pomysły na posty lub całe serie postów, ewentualnie bardziej ogólne, jeśli nie masz sprecyzowanych życzeń]
 
Dodatkowe:
3. Możesz obserwować bloga na bloglovin' [LINK], instagramie [LINK] lub polubić na Facebooku [LINK].
4. Możesz wkleić zdjęcie nagród w pasek boczny.
5. Możesz napisać osobną notatkę na temat rozdania lub wspomnieć o nim w innym poście.

Wzór komentarza zgłoszeniowego:
Obserwuję jako [Google Friend Connect]:
bloglovin' [twój nick], instagram [twój nick], facebook [twój nick]:
Pasek boczny: tak [link] / nie
Notatka: tak [link] / nie
Odpowiedź na pytanie konkursowe:

Rozdanie trwa od 26.11.13 do 06.01.14 roku!

1. Nagrodę wysyłam tylko osobie mieszkającej lub przebywającej w Polsce.

2. Kosmetyki są nowe i nieużywane, kosmetyki nie są przeterminowane.
3. Fundatorem nagród jestem ja, autorka bloga Hikki Beauty.
4. Zgłoszenia mogą wysyłać tylko publiczni obserwatorzy tego bloga. Osoby niepełnoletnie muszą posiadać zgodę rodziców/prawnych opiekunów.

5.  Zwycięzcę ogłoszę do 7 dni od zakończenia zabawy, następnie będzie on miał 3 dni na odpowiedź.

6.  Zgłaszając chęć udziału w rozdaniu akceptujesz warunki tego Regulaminu i wyrażasz zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych zgodnie z ustawą o Ochronie Danych Osobowych (Dz.U.Nr.133 pozycja 883). 10. Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.).
7. Blogi typowo rozdaniowe nie mogą brać udziału w konkursie.
Powodzenia! Oczywiście czekam na Wasze pomysły i obiecuję, że się nimi zainspiruję :)

piątek, 22 listopada 2013

Pomarańczka x2 / Essence

Ostatnimi czasy nie szaleję za limitowanymi edycjami Essence tak bardzo jak kiedyś. Owszem, zdarza mi się kupić jeden, dwa produkty, ale takie wydarzenie nie ma miejsca za często. Łatwo mnie jednak skusić na wszelakie kolorowe mazidła do ust, a że nie miałam wcześniej żadnej pomarańczki, to nie zastanawiałam się długo. Essence Vintage Discrit Duo Lipstick & Gloss 01 Vintage Peach gości w mych szeregach od lipca, więc zdążyłam go już przetestować. Opakowanie ma formę walca o długości przeciętnego błyszczyka. Zbudowane jest z plastikowej części z błyszczolem i metalowej ze szminką, którą skrywa plastikowa nasadka. Całość prezentuje się całkiem ładnie, napisy się nie ścierają, więc jest estetycznie. Odkręca się łatwo, jednak na szczęście nic nie przecieka. Przejdę więc może do części związanej z moimi odczuciami na temat konsystencji i kolorów.   


Błyszczyk ma lekką, śliską, średnio gęstą konsystencję. Nie należy do klejuchów - nie ma mowy o zlepieniu warg. Nie wchodzi w załamania, jednak nałożony w zbyt duże ilości może wypływać poza kontur ust. Co do koloru - to ciepły pomarańcz z delikatnym złotym pyłkiem. Nie jest to brokat, jedynie pyłek, który ładnie odbija światło i nie wygląda tandetnie. Błyszczyk nałożony w niewielkiej ilości nadaje ustom połysku, lekko pomarańczowego odcienia i wygładza je. Kolor na pewno nie jest brzoskwiniowy, jak wskazuje nazwa produktu.

Szminka również ma przyjemną konsystencję, ale nie przypadła mi do gustu. Na ustach staje się sucha, posiada też większe drobinki, które migrują po twarzy. Podkreśla wszytskie suche skórki i zdarza się, że wchodzi w załamania. Tutaj kolor również jest pomarańczowy, ale to zupełnie inny odcień, moim zdaniem z lekką nutą różu.


Jeśli chodzi o błyszczyk to jestem na tak, jeśli zaś o szminkę - na nie. 

Lubicie usta w odcieniach pomarańczu?

środa, 20 listopada 2013

Mała Czarna / Guerlain

Ostatnio dosyć często zdarza mi się zakochać się w jakimś zapachu, którego cena jest dla mnie co najmniej wyrwana z kosmosu. Praktycznie nie posiadam drogich perfum, wyjątkiem jest pewien zapach, który prędzej czy później bym kupiła. Jest wyjątkowy, idealny, całkowicie wpisuje się w mój gust. Mowa o La Petite Robe Noire od Guerlain, cudowności, która urzekła mnie w minionym roku. Począwszy od opakowania, na zapachu i trwałości kończąc - idealny w każdym calu. Skoro wspomniałam już o opakowaniu... Ciężka buteleczka z dość grubego szkła, cieniowanego w odcieniach od czerni do brudnego różu. Po bokach znajdują się wypusty - zawijasy, nakrętka w kształcie podobnym do odwróconego serca, u dołu ma przyklejoną wstążkę. Napisy są trwałe, nie ścierają się. Po drugiej stronie widnieje nadrukowana czarna sukienka z nazwą firmy, co wygląda bardzo ciekawie. Atomizer działa bezproblemowo, nie chlapie. Nuty zapachowe, które swoją drogą znalazłam na Wizażu, bo sama za bardzo określić nie umiem - lukrecja, anyż, wiśnie, porzeczki, róża, bergamota, migdały, bób tonka, herbata, paczula, irys, wanilia. Trudno mi zidentyfikować, co czuję, ale zapach jest ciepły i otulający. Nie należy do duszących czy przyprawiających o ból głowy. Sprawia, że czuję się wyjątkowo i kobieco. Zdecydowanie zimowy aromat, zbyt ciężki na lato, na jesień i zimę idealny. Na skórze utrzymuje się przez cały dzień, na ubraniach nawet przez kilka dób. Uwielbiam go! Nie używam codziennie, jest dla mnie wyjątkowym zapachem do użycia raz, może dwa w tygodniu, aby móc wciąż na nowo go odkrywać. Zakochałam się, Mała Czarna stała się moim ideałem.

 
Znacie Małą Czarną? Jakie są Wasze ulubione zapachy na zimę?

niedziela, 17 listopada 2013

Piękność nad pięknościami. Essie Stylenomics

Zachorowałam na ten odcień kilka miesięcy temu. Nie na podobny, ale dokładnie na Stylenomics. Szczerze mówiąc, zaczęłam powoli żegnać się z możliwością umieszczenia go w moim lakierowym pudle, gdyż nie uśmiechało mi się kupowanie go w sklepach internetowych czy też na aukcjach. Udało mi się jednak dzięki mieszkającej w Holandii Kasi, której bardzo dziękuję, gdyż uczyniła mnie człowiekiem przeszczęśliwym. Co do samych lakierów Essie, wcześniej nie testowałam ich na sobie, Stylenomics był pierwszy. Skoro już po raz drugi wymieniłam jego nazwę, czas na konkrety. Kolor lakieru całkowicie mnie urzekł. Genialna, czarna zieleń (nie zielona czerń), bardzo elegancka, a zarazem nienudna. Jakby nie było jest to zieleń, zakurzona, maksymalnie ciemna, czasami udająca czerń. W kwestiach technicznych również jest bardzo dobrze. Konsystencją nie jest ani za rzadka, ani za gęsta. Świetnie się rozprowadza dzięki szerokiemu pędzelkowi. Jedna warstwa kryje całkiem nieźle, druga jest jednak konieczna by zamaskować prześwity. Schnie szybko, około dziesięciu minut na warstwę. Ładnie błyszczy bez topa, którego swoją drogą nie posiadam, więc i nie używam. Lakier pokochałam, idealnie wpisał się w mój gust i na pewno będzie często gościł na mych paznokciach.


       Podoba się? Jakie kolory Essie najbardziej się Wam podobają?

czwartek, 14 listopada 2013

Czy naprawdę musisz mnie tak ranić? Sylveco Lekki krem nagietkowy

Niedawno na urodowych blogach trwał, a może i nadal trwa szał na kosmetyki marki Sylveco. Nie ukrywam, że słysząc, iż u dziewczyn sprawdził się znakomicie, a na Wizażu posiada ocenę 4.19/5, dałam się porwać. Polowałam na niego długo, lecz niestrudzenie, a że ciężko było mi wydać na niego około trzydzieści złotych, zaczekałam i ostatecznie ponad miesiąc temu udało mi się kupić go za całe dwanaście polskich złotówek. Zacznę może od spraw technicznych, coby nie przedłużać już wstępu. Krem dostajemy zapakowany w kartonik, w którym mieści się walcowata buteleczka o pojemności 50ml. Zamiast tradycyjnej nakrętki mamy plastikową osłonkę, skrywającą pompkę. Opakowanie jest typu air - less, najbardziej higieniczne z możliwych, za co oczywiście ogromny plus. Pompka nie zacina się, całość jest stabilna, wytrzymała, a do tego ładnie wygląda na półce. Naciśnięcie pompki do końca serwuje nam odpowiednią ilość, aby pokryć  całą twarz. Konsystencja kremu jest lekka i puszysta, dobrze się rozsmarowuje i szybko wchłania. Pozostawia delikatny, satynowy film, na szczęście nie tłustość ani tępy mat. Zapachu zidentyfikować nie potrafię, jest delikatny i przyjemny. Produkt świetnie nawilża i odżywia skórę w niedługim czasie, nadając jej zdrowego kolorytu. W tym momencie proszę o zdjęcie z nosa różowych okularów.  Owszem, krem jest cudowny, ale do czasu. U mnie już po kilku dniach spowodował pojawienie się większej liczby wyprysków. Postanowiłam jednak stosować go przez miesiąc, aby sprawdzić, czy skóra się uspokoi. Cera wróciła do normalnego stanu, jednak dwa razy zaatakowała mnie armia nieprzyjaciół, a przedwczoraj moje czoło pokrył ogromny wysyp maleńkich, lekko zaczerwienionych krostek z płynem w środku. Na policzkach również zauważyłam kilka wyprysków. Nie muszę chyba wspominać, że mojej skórze do gładkości bardzo daleko. Nie używam poza nim niczego oprócz Acnefanu, który działa kojąco, przeciwbakteryjnie i nigdy nie zrobił mi krzywdy, a stosuję go od ponad roku. Krem oddałam mamie, zobaczymy, jak zadziała u niej. Mi został po nim ogromny niesmak i rozczarowanie, więcej po niego nie sięgnę. Myślę, że trudno będzie mi się skusić na inne mazidła tej marki.

Skład: Aqua, Vitis Vinifera Seed Oil, Glycine Soja Oil, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Butyrospermum Parkii (Shea Butter) Fruit, Glyceryl Stearate, Argania Spinosa Kernel Oil, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Benzyl Alcohol, Betulin, Tocopheryl Acetate, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Allantoin, Xanthan Gum, Dehydroacetic Acid, Calendula Officinalis Flower Extract, Saponaria Officinalis Root Extract, Lupeol, Oleanolic Acid, Betulinic Acid.

Oczekiwałam, że znajdę świetny nawilżacz, co zresztą jest prawdą. Szkoda, że po kilku dniach powoduje takie ekscesy. 

Znacie kremy Sylveco? Jak sprawdziły się u Was? 

niedziela, 10 listopada 2013

Ładny czy brzydki, oto jest pytanie. Eveline MiniMax Nail Polish 764

Jakiś czas temu pokazałam na Instagramie trzy nowe lakiery marki Eveline w iście jesiennych kolorach. Jeden z nich, cudowny burgund już zrecenzowałam, obdarzyłam miłością i mogłabym nosić na okrągło. Jednak żeby nie było zbyt różowo, dzisiaj mam dla Was notatkę o innym gagatku z numerem 764 z serii MiniMax. Lakier w buteleczce wygląda obłędnie - to fioletowo - brązowy kolor z złotoróżowymi glassflecked. Niestety po nałożeniu na paznokcie zupełnie mi się nie podoba. Nie jest brzydki, daje dość ciekawy efekt, ale ja po prostu źle się z nim czuję. Na zdjęciach wyszedł świetnie, po kilkunastu godzinach staje się jednak jasnobrązowy z nutką fioletu i zupełnie traci swój urok. Co do właściwości - odpowiednia, niezbyt gęsta, nie za rzadka konsystencja, łatwe rozprowadzanie, brak smug. Schnie szybko, nie pojawiają się odciski, odgniecenia. Do pełnego krycia potrzeba dwóch warstw. Nosiłabym go, gdyby przez cały czas był taki, jak na zdjęciach, ale fakt, że robi się brązowawy, całkowicie mnie odrzuca. Niestety, będziemy musieli się pożegnać.    


Podoba się Wam taki odcień? Mi bardzo, ale jakby brązowieje, co zresztą już pisałam. Przestawiacie się z letnich kolorów na jesienne?

sobota, 9 listopada 2013

Chciejlista w obrazkach

Każdy, kto odwiedza mojego bloga z pewnością zauważył stronę "wishlista". Lubię zapisywać moje kosmetyczne marzenia, żeby nie zapomnieć a po zdobyciu z satysfakcją skreślić. Mam jednak chciejstwa, o których nie wspominam na blogu, acz ciągle świdrują mnie od środka, więc postanowiłam się tym z Wami podzielić. Kto wie, może też macie podobne marzenia? :)


1. Genialna bluza z Croppa to mój absolutny must have na najbliższe miesiące. Niesamowicie mi się podoba, czuję, że muszę ją upolować podczas najbliższej wizyty w galerii.
2. Możecie mówić, że jestem infantylna, ale motyw Pusheen the cat całkowicie mnie zauroczył. Wariantów jest kilka, ale ten spodobał mi się najbardziej. / Cropp
3. Absolutnie najpiękniejszy lakier, jaki ostatnio pokazałyście na blogach. Nie mogę się doczekać zakupu i malowania nim paznokci!
4. Bransoletki z koralików, najlepiej z Goti lub S.Bijou.
5. Kejsy, obudowy, covery czy jak to woli nazywać dostępne na ebayu sprawiły, że zapragnęłam posiadać miętowy z różowym jednorożcem. Jak szaleć, to szaleć i to w uroczym stylu!
6. Naprawdę nie wiem, czemu nie powąchałam Si wcześniej. Może to i dobrze, bo ten zapach zaczął mnie prześladować swoim pięknem. Genialny, otulający, ale nieprzytłaczający.
7. Ten zapach też niesamowicie mi się podoba. Wyczuwam w nim kwiaty i owoce, hipnozującą mieszankę, którą mam zamiar zdobyć, bo i cena najwyższa nie jest.
8. Essie Stylenomics z kolekcji z tamtego roku. Bardzo, bardzo podoba mi się taki odcień zieleni. Co do samego lakieru - już niedługo będzie mój!
9. Przydałby mi się nowy portfel. Dla takiej kociary jak ja byłby idealny!

środa, 6 listopada 2013

Kulturowe podsumowanie miesiąca października

Dawno nie publikowałam kulturowego podsumowania, ponieważ nie było o czym opowiadać. Z tego, co pamiętam, we wrześniu przeczytałam tylko jedną książkę, która nie była zbyt zachwycająca. Październik był bardziej owocny pod tym względem, więc zebrałam się w sobie, pokonałam rosnącego lenia i przybywam z podsumowaniem. Mam nadzieję, że nie zaśniecie w połowie posta i znajdziecie dla siebie coś ciekawego :)


Millennium Stiega Larssona wisiało na mojej wirtualnej liście książek do przeczytania już od bardzo dawna, jednak dopiero miesiąc temu udało mi się upolować pierwszą część, czyli Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet w mojej ulubionej bibliotece. Czytające zamościanki, pędźcie na Kamienną! Wracając do tematu, kryminał napisany jest po mistrzowsku. Wciągnął mnie od pierwszego rozdziału, nie pozwalając zapomnieć o nieprzeczytanych jeszcze stronach. Opowieść o Mikaelu Blomkviście i jego zmaganiach z przeszłością osoby, o której przed zaproszeniem nie słyszał ani słowa jest niezwykła, dramatyczna walka o życie i odkrywanie spraw, które wydawały się niemożliwe do wyciągnięcia na światło dzienne. Każde zdanie idealnie pasuje do reszty, jest spójne z kolejnym, nie ma niepotrzebnego plątania, choć sama historia opisana w książce jest bardzo zagmatwana. Nie pozostaje mi nic innego jak polecić. Osobiście na pewno przeczytam kolejne części, o ile wreszcie dotrą do biblioteki.

Klasyka kryminału, najpopularniejsza powieść Agaty Christie - takie stwierdzenia przeczytałam na okładce. Mimo to po książkę sięgnęłam ze sporym sceptycyzmem i niestety nie pomyliłam się, chociaż wolałabym, żeby było inaczej. W moim mniemaniu powieść jest "płaska jak deska od żelazka". Powinnam podziękować mojej koleżance, K., za ten cytat, bo w tym momencie pasuje jak ulał. Naprawdę nie rozumiem, czym się tu zachwycać. Wydarzenia na wyspie może i są ciekawe, ale nie widzę w nich głębi. W sumie pomysł na książkę jest bardzo dobry, ale tekst mi się nie spodobał. Powieść I nie było już nikogo po prostu nie przypadła mi do gustu.

Na pewno zauważyłyście, że jakiś czas temu, jeszcze przed założeniem bloga zaczęłam czytać kilka serii różnych powieści i do tej pory większości nie skończyła, głównie ze względu na brak kolejnych tomów w bibliotekach. Jedną z nich jest Akademia Wampirów Richelle Mead, której czwartą część, Przysięgę krwi  przeczytałam właśnie w październiku. W poprzednim tomie Rose była świadkiem zamienienia w strzygę jej ukochanego, Dymitra. Teraz postanowiła odszukać go i zabić, bo on będąc żywym właśnie tego by chciał. Jej rozterki, wybory pomiędzy mniejszym złem bardzo wciągają, nieważne od której części zaczniemy, ale najlepiej byłoby od pierwszej. Można więc wywnioskować, że polecam :)

Ostatnia piosenka autorstwa Nicholasa Sparksa również przypadła mi do gustu. Nie będę ukrywać, że mnie nie wzruszyła, bo wzruszyła. Historia zbuntowanej nastolatki z wielkiego miasta przyjeżdżającej na wakacje do ojca, z którym od kilku lat nie miała kontaktu wydaje się być zupełnie prostym tematem. A nie jest, bo Ronnie sprzeciwia się każdemu słowu swojego płodziciela (jest takie słowo? :D), mimo woli zakochuje się i dopiero później odkrywa chorobę, którą ojciec zakrywał przed dziećmi. Powieść zdecydowanie warta poświęcania na nią odrobiny czasu, bo czyta się lekko i szybko :)


Nie znalazłam nigdzie teledysku, ale moim październikowym hitem muzycznym jest zdecydowanie happysad - Długa droga w dół.

Znacie którąś pozycję?

niedziela, 3 listopada 2013

FotoMix #8 [03.10-03.11]

Jeśli wziąć i zebrać w jedno wydarzenia z całego minionego miesiąca, na pewno powstałaby atmosfera wielkiej radości. Ostatnio czuję się wyjątkowo szczęśliwą osobą, chociaż nie wydarzyło się nic wielkiego. Życie po prostu toczy się dalej, u mnie jednak coraz lepiej. Spełniłam swoje małe, skądinąd kosmetyczne marzenie, dzięki któremu na dobre wkroczyłam w jesienną atmosferę. Cieszę się z mojego życia i mam nadzieję, że zdjęcia pokażą choć małą jego część.


1. Ostatnio często natrafiam na małe błędy w książkach. Wiem, że to tylko literówki, a ile dają radości! Chyba, że strzelanie z gumy do własnego życia jest możliwe i w porządku.
2. Niestety, dwie doby wolałabym wyciąć z życiorysu. Zatrucie pokarmowe to jak dla mnie najgorsza przejściowa choroba.
3. Przy okazji przeczytałam książkę, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
4. Skorzystałam też ze względnego ciepła i prześmigałam dzień w moich ukochanych lordsach z ćwiekami.
5. Czy trzeba coś mówić, widząc tak cudne naturalne piękno? ♥
6. Upolowałam idealne buty. Oczywiście w Deichmannnie.
7. Spełniłam jedno z małych marzeń. Guerlainowska Mała Czarna to mój must have na zimne miesiące.
8. Na przekór pochmurnej pogodzie słodko i prosto. W roli głównej mój jedyny OPI plus czarny lakier do stempli Essence.
9. A w Kauflandzie już Święta!
 A jak Wy spędziłyście miniony miesiąc? :)

sobota, 2 listopada 2013

Październikowe zużycia

Miniony miesiąc nie obfitował w ogromne zużycia, mimo wszystko jestem dosyć zadowolona z tego, co wyrzuciłam. Nie odkopałam się jeszcze spod sterty żeli pod prysznic, ale nawet jeden mniej przybliża mnie do celu, którym jest posiadanie maksymalnie dwóch myjadeł. Nie można mieć w końcu wszystkiego na raz :) Post będzie więc denkowy, mocno Baleowy i mam nadzieję, że pozytywny. OK, pogadałam sobie, teraz czas na właściwą część postu.


Balea Young Dusche Huttenzauber
Tyłka nie urwał, bo to w sumie tylko żel pod prysznic, chociaż nie przeczę, że był bardzo przyjemnym kosmetykiem. Opakowanie z przeuroczą naklejką zdecydowanie zachęcało do używania. Do kompletu ładny, owocowy, ale niezbyt słodki zapach, brak wysuszania i porządne oczyszczenie. Przypadł mi do gustu, aczkolwiek nie wrócę do niego, ani chęci nie mam, ani możliwości, ponieważ chyba już zniknął z półek. Więcej o nim w TYM poście. 

  Balea Young Soft & Care Mildes Waschgel
Podobnie jak specyfik do ciała ten do twarzy także mnie nie zachwycił. Nie umiem określić go inaczej niż zwyczajny, poprawny kosmetyk. Zmywał kurz, pot, korektor i inne tego typu zanieczyszczenia. Nie oczyścił porów, ale też ich nie zapchał, nie spowodował podrażnień. Nie zaszkodził, ale też nie pomógł zbytnio, zużyłam raczej bez entuzjazmu i na pewno do niego nie wrócę. 
 .......................
 Balea Jeden Tag Shampoo Himbeere
Kolejny bardzo przyjemny, poprawny kosmetyk nie wywołujący ogromnych zachwytów. Dobrze oczyszczający, SLSowy szampon o zapachu malinowej mamby to najlepsza i najkrótsza definicja. Bardzo dobrze się pienił, szybko i za pierwszym razem zmywał silikony i oleje. Ani nie przyspieszał, ani nie spowalniał przetłuszczania. Nie przesuszał włosów, w kwestiach technicznych - lekko je spuszał jak większość szamponów, minimalnie plątał, ale te wszystkie efekty niwelowała każda odżywka. Ogólnie mogę polecić, o ile ktoś nie oczekuje cudów na kiju.


Alverde Feuchtigkeits 2-Phasen Spruhkur Aloe Vera Hibiskus
Produkt, który również nie był cudem, chociaż zdziałał wiele dobrego dla mojej czupryny. W dniach, kiedy nie miałam czasu na olejowanie, ta dwufazówka dzielnie zastępowała mi go. Konsystencja w sam raz, dość lekka, jednak po zaaplikowaniu zbyt dużej ilości minimalnie obciążała włosy. Z racji na zawartość oleju produkt trochę otłuszczał, więc stosowałam go wtedy, kiedy wiedziałam, że nie będę musiała już wychodzić z domu. Co do działania - nawilża i odżywia włosy, ułatwia rozczesywanie. Mimo zawartości alkoholu nie wysusza. Ponadto cudownie pachnie! Póki co rozstajemy się, ale gdyby pojawiła się jakaś ciekawa oferta, na pewno bym kupiła kolejną buteleczką.

      Ecolab Silonda Lipid Emulsja o działaniu pielęgnującym i regenerującym skórę
Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo cieszy mnie fakt, że mogłam się go nareszcie pozbyć. Nie żeby był zły czy negatywnie wpływał na moją skórę, ale miał pewne wady. Używałam go jako kremu do rąk, całkiem nieźle je nawilżał i wygładzał. Niestety, jego gęsta konsystencja, mimo iż w miarę szybko się wchłaniał, to pozostawiał dziwny film. Nie był on ani tłusty, ani lepki, miałam jednak wrażenie skrzypiącej suchości między palcami. Jak już pisałam, krem był nie najgorszy, ale ten mankament sprawiał, że jego używanie było dla mnie katorgą. Do tego był okropnie wydajny, miałam go od maja.

 Zmywacz do paznokci z witaminą E
Nie lubię go zbytnio, ale to już któraś z kolei zużyta buteleczka. Najłatwiej dostępny, najtańszy i dobrze zmywa lakiery. Z lekkim wysuszeniem radzę sobie za pomocą odżywki. Nie będę pisać, że więcej nie kupię, gdyż i tak pewnie niedługo znowu znajdzie się w moim koszyku.
Tisane Balsam do ust
Opisywałam go już w zakupach i zużyciach tyle razy, że nie mogę zliczyć. Moje usta go uwielbiają! Nawilża, odżywia, wygładza wargi, zapobiega pękaniu i wysuszaniu. Mój numer jeden w pielęgnacji ust!
.
Essence Breaking Dawn Part II Lipgloss Alice Had a Vision - Again
Po raz pierwszy w życiu udało mi się zdenkować błyszczyk tylko dlatego, że tak bardzo go pokochałam. Od grudnia minionego roku byliśmy nierozłączni. Był idealny! Jego lekko fioletowy kolor w połączeniu z efektem tafli sprawiały, że nie potrzebowałam niczego więcej. Niestety, skończył się, a że była to edycja limitowana to nie spotkamy się już więcej. Będę musiała poszukać godnego zastępcy.


Rival de Loop Erdbeer & Vanille Wohlful Pflegemaske
Przyjemnie działająca saszetkowa maseczka. Lekko nawilża i wygładza skórę, zmiękcza ją i nadaje zdrowego kolorytu. Do kompletu lekki, ładny zapach plus brak podrażnień i zapychania. Ja nie potrzebuję niczego więcej.

Kenzo, Madly Kenzo! EDP
Ta maleńka próbka sprawiła, że Madly nie znajdzie się na mojej zapachowej wishliście. Aromat jest bardzo ładny, kwiatowy, ale dla mnie zbyt słodki. Lubię cukierkowe zapachy, ale ten mnie przytłoczył. Jest intensywny, ale po kilku godzinach słabnie. Nie należy do smrodków, wręcz przeciwnie, jest przyjemny, ale nie dla mnie.

L'Oreal Kod młodości Krem na noc
Kremy przeciwzmarszczkowe póki co nie są mi potrzebne; zawartość tej próbki wtarłam w szyję i pod oczy. Po jednej aplikacji, bo na tyle wystarczyła ilość kremu, odczułam spore wygładzenie. Konsystencja średnio gęsta, śliska, półprzezroczysta. Podejrzewam, że to za sprawą silikonów, chociaż nie powiem, wrażenie było przyjemne :)

 Garnier Vital Restore Krem na dzień
Zastosowałam go w identyczny sposób jak powyższy L'Oreal. Odczułam lekkie odżywienie i nawilżenie. Konsystencja gęsta, dobrze się rozprowadza. 




Znacie jakiś produkt z wymienionych przeze mnie? Lubicie? Jak Wam poszło denkowanie w październiku?