wtorek, 30 kwietnia 2013

Kwietniowe zużycia

Kwiecień jeszcze się nie skończył w przeciwieństwie do kilkunastu kosmetyków, których opakowania zagracały mi szufladę. Odkąd zaczęłam prowadzić Projekt Denko w blogowej zakładce mam jeszcze większą kontrolę nad tym, co mi zalega i wymaga szybkiego zużycia. Wytypowałam dziesięć produktów, a w koszu wylądowało aż trzynaście plus kilka próbek. Comiesięczne denkowanie pomaga mi pozbyć się zapasów, szkoda tylko, że z żelami pod prysznic idzie mi cienko :> Koniec narzekania, zapraszam na prezentację.




Enliven Natural Fruit Extracts Kiwi & Fig Conditioner
Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tą marką, więc ta odżywka była dla mnie całkowitą nowością. Nie spodziewałam się spektakularnych efektów i takich nie otrzymałam, więc obyło się bez rozczarowań. Nie liczyłam na mocne odżywienie czy nawilżenie, ale miałam nadzieję, że będzie lepiej. Tymczasem produkt lekko wygładzał i zmiękczał włosy, wydobywał ich blask. Nawilżenia nie odnotowałam, całkowitego zlikwidowania szorstkości też nie. Najgorsza  jednak była butelka - wysoka, twarda, odżywka nie chciała wypływać, do tego nie była zbyt wydajna. Na plus, że łatwo się spłukiwała i nie podrażniała skóry głowy.

BingoSpa Kolagenowe serum do mycia włosów
Nigdy nie przypuszczałam, że polubię szampon do włosów zawierający SLS, a jednak tak się stało. Serum świetnie oczyszczało, cudnie się pieniło, nawet mała ilość dawała naprawdę dużą pianę. Mimo niewielkiej pojemności (tylko 150ml) wystarczyło na około 12 użyć. Produkt nie wysuszał nawet wtedy, gdy używałam go przy każdym myciu. Nie przypuszczałam, że po umyciu włosy będą elastyczne, gładkie i miękkie, a jednak tak było. Bardzo dobrze zmywał oleje, zarówno kokosowy, jak i rycynowy. Moim zdaniem to naprawdę świetny produkt, warto wypróbować.


Fitomed Olej z avocado
Raczej bez większych zachwytów. Olejowałam nim włosy, trochę nawilżał i wygładzał. Oczywiście po zmyciu trzeba było nakładać odżywkę. Wchłaniał się w kosmyki, wprawdzie nie całkowicie, a tylko odrobinę, ale to i tak zawsze coś. O wiele lepiej sprawdził się do zmywania cieni z powiek. Nalewałam kroplę na wacik, przykładałam do skóry i po chwili przecierałam. Makijaż znikał w mgnieniu oka! Nie odnotowałam wysuszenia ani podrażnień, ale ogółem nie ma się nad czym rozwodzić.
///
      
BabyDream fur Mama Schwangerschafts-Pflegeöl   
Nie wyobrażam sobie pielęgnacji włosów bez olejowania, dlatego ten produkt wykorzystałam właśnie w tym celu. Moja czupryna polubiła mieszankę zawartą w składzie. Odnotowałam wzrost nawilżenia włosów, mocniejszy blask i znaczne wygładzenie. Przeznaczeniem olejku jest smarowanie ciała i wypróbowałam go też na tej płaszczyźnie. Niestety poniósł sromotną klęskę. Nie lubię tłustego filmu na skórze, ale może mogłabym to przeboleć, gdyby nie fakt, że produkt mnie podrażnił. Ciało swędziało, porobiły się suche, szorstkie placki. Podsumowując - zapewne się jeszcze spotkamy, ale na skórę - nigdy.

AA Ciało wrażliwe Nawilżający żel do mycia ciała Głębia oceanu
Zauważyłyście, że na blogu nie pojawiła się jego recenzja? Nie było jej i nie będzie, gdyż kosmetyk okazał się być zupełnie neutralny. Miał żelową konsystencję, jak na żel przystało, nie był za rzadki, ale też nie trzeba było go wytrząsać z opakowania. Dobrze oczyszczał skórę, nie miałam wrażenia niedomycia. Nie nawilżał, w końcu nie należy do zadań myjadła, ale też nie wysuszał. Zapach świeży, lekko męski, unisex, że tak powiem. Na plus wydajność i nakrętka z klapką.

     Himalaya Herbals Gentle Exfoliating Face Wash All Skin Types
Bardzo, bardzo go lubiłam, chociaż nie skłamię, jeśli powiem, że obecnie używam lepszego, ale o tym na razie ciii ^^ Tuba 150ml była wygodna i wydajna, wystarczyła na ponad miesiąc codziennego używania. Żel świetnie oczyszczał skórę, usuwał zanieczyszczenia, a jednocześnie nie wysuszał. Nie spowodował wysypu wyprysków ani ataku suchych skórek. Na plus bardzo dobry skład bez SLS (tu mamy łagodniejszy sulfat), gliceryna w drugiej połowie. Zmywał się nawet nieźle, chociaż odrobinę się ślizgał, ale ostatecznie nauczyłam się sobie z tym radzić. Ogółem bardzo polecam :)
 ............

   BingoSpa Peeling błotny do twarzy Kwasy owocowe
Moja cera uwielbia peelingowanie, dlatego używam ich często. Zależało mi na łagodnym zdzieraku, który można stosować codziennie bez obaw o podrażnienia. Ten od BingoSpa spodobał mi się, ale nie tyle, żebym zaopatrzyła się w niego po raz drugi. Drobinek jest sporo, nie są jednak zbyt ostre, nie radzą sobie z usuwaniem suchych skórek. Po użyciu skóra jest jasna, miękka, promienna i dobrze oczyszczona, wygładzona. Suche skóry najczęściej atakują mój nos, po zmyciu peelingu było ich odrobinę mniej, ale niewiele. Produkt nie spowodował zaczerwienień ani zapychania. Do codziennego stosowania jest w porządku, polecam.


La Roche - Posay Effaclar Duo
Początki były trudne, ale w końcu bardzo się polubiliśmy. Nakładałam na pojedyncze wypryski lub gdy czułam, że pod skórą czai się nowy nieprzyjaciel. Znikały bardzo szybko, na drugi dzień nie było po nich śladu lub mocno się zmniejszały. Nałożony w zbyt dużej ilości powodował pieczenie i zaczerwienienie, ale wybaczam mu to, bo działał znakomicie. Nie zapchał mojej cery. Zapewne spotkamy się ponownie :)  

Asa Acnefan Krem do pielęgnacji do cery trądzikowej
Absolutny weteran comiesięcznych zużyć! Jeśli ktoś kazał mi wybrać trzy kosmetyki do twarzy, to na pewno wzięłabym Acnefan, Tisane w słoiczku i Effaclar Duo. Wspominałam o nim na blogu już wiele razy i za każdym chwalę. Nie dość, że zapobiega powstawaniu wyprysków, to jeszcze nie wysusza, rozjaśnia i sprawia, że skóra jest miękka, gładka i ma równy koloryt. Uwielbiam! 


Apteczka Babuni Olej rycynowy 
Powszechnie znany i lubiany olejek sprawdził się także i u mnie. Stosowałam go głównie na rzęsy - stały się czarniejsze, bardziej elastyczne, gęstsze i dłuższe. Nakładałam też na paznokcie, wyglądały na zdrowsze, skórki były nawilżone i miękkie. Wypróbowałam również na włosy, olejek nadał im niesamowitego blasku i gładkości! Bardzo go polubiłam, niedługo zaopatrzę się w kolejne opakowanie.

Ziaja Naturalny oliwkowy krem do rąk i paznokci  
Nie wyobrażam sobie życia bez kremu do rąk.  Nie musi być cudem, ważne, żeby nie przesuszał, tylko nawilżał. Oliwkowy spełnił to wymaganie, chociaż faktycznie do najlepszych nie należy. Nie podrażnia, wygładza, zmiękcza. Najgorsza jest jednak tuba, którą trzeba rozciąć, podczas gdy pozostało w niej jeszcze pięćdziesiąt procent zawartości. Ogółem w  porządku, ale bez zachwytów.

Zmywacz do paznokci
Najtańszy, zwyczajny, przypadkowo. Zmywał w porządku, ale koszmarnie śmierdział - coś pomiędzy zwykłym zmywaczem a olejkiem arakowym, fuj. Już więcej się nie skuszę.


Tisane Balsam do ust
Kolejny blogowy weteran ^^ Co tu dużo gadać, po prostu go uwielbiam! Świetnie odżywia, nawilża usta, wygładza i regeneruje. Do tego ma przyjemną konsystencję i ładny, miodowy zapach. Kolejny słoiczek już w użyciu.
Vichy Liftactiv Serum 10
Znalazłam tę próbkę w Vichy-boxie do odbioru w aptekach. Na pewno już się skończyły, ale idea bardzo mi się spodobała. Liftactiv Serum 10 to naprawdę godny uwagi produkt! Konsystencja rzadka, cudnie się rozprowadza, szybko wchłania. Błyskawicznie pojawia się uczucie wygładzenia i napięcia skóry (w pozytywnym znaczeniu). Serum wystarczyło mi na kilka użyć, skóra cały czas była bardzo miękka, gładka, że tak brzydko powiem - niesflaczała. Nie ma mowy o wysuszeniu ani zapychaniu.

Vichy Neovadiol Gf
Kolejna próbka z boxa. Tutaj konsystencja śliska, ale kremowa, równie łatwe rozprowadzanie i szybkie wchłanianie. Naprawdę nieźle nawilżał, ilość suchych skórek trochę się zmniejszyła. Ogółem w porządku, jednak Liftactiv Serum 10 spodobało mi się bardziej.   


AA Eco Matujący krem do twarzy
Mała próbeczka, tak jak pozostałe wystarczyła mi na jedno użycie. Krem faktycznie matował, ale nie był to płaski mat, tylko taki naturalny. Utrzymywał się niecałą godzinę, a więc krótko. Nawet nałożony grubą warstwą szybko się wchłaniał. Nie nawilżył jakoś spektakularnie, ale nie wysuszył.

Nivea Odżywcze mleczko do ciała
Zawartość saszetki wystarczyła mi na nasmarowanie jednej nogi. Moim zdaniem próbki balsamów powinny mieć minimum pięć mililitrów. Nie zauważyłam odżywienia, nawilżenie średnie, noga na pewno była też gładsza niż inne części ciała. Może skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie, bo strasznie mnie kusi ta nowa butelka w kształcie tej na mleko.

Avon Solutions Ageless Results
Nie chciałam ładować tego na twarz, moja szyja jednak się nie zbuntowała. Krem miał średnio gęstą konsystencję, dobrze się rozsmarowywał, wchłonął szybko. Pozostawił jednak tępo-lepki film, fuj. Nie zwróciłam uwagi na nawilżanie, film strasznie mnie irytował. Ogółem nic ciekawego, nie spodobał mi się.

AA Prestige PRO-DNA Multiodbudowa DNA Krem na noc
Nie zrobił mi krzywdy, trochę nawilżył, szybko się wchłonął i to byłoby na tyle. 
 
Jadwiga Naturalny peeling z woskiem jojoba
Świetny, mam ochotę na pełnowymiarowe opakowanie. Cudnie rozjaśnia i wygładza, nawilża i odżywia skórę, a jednocześnie oczyszcza. Nie zapycha, nie podrażnia. 


Jestem zadowolona z ilości kwietniowych zużyć. Zdenkowałam zalegające na półkach iw  szafkach produkty, w maju będę to kontynuować. 

sobota, 27 kwietnia 2013

Życie w cieniu. My Secret Matt Eye Shadow 506

Maluję się bardzo rzadko, a właściwie ograniczam się tylko do błyszczyka lub szminki oraz jasnej kredki na linię wodną. Makijażu praktycznie nigdy nie nakładam na oczy, a jeśli już, to używam brązowego cienia, który dzisiaj opiszę. Oczywiście dodaję inne akcenty kolorystyczne, ale to właśnie ten gra pierwsze skrzypce :)

 My Secret Matt Eye Shadow 506

Mimo że cieni używam bardzo rzadko, mam swoje wymagania odnośnie działania tychże kosmetyków. Zależy mi, żeby kolory nie były wyblakłe. Nie lubię cieni znikających, zbierających się w załamaniach. Muszą też być łatwe w obsłudze, łatwo się rozcierać i aby łączyły się z innymi odcieniami na powiece. Chyba każdemu zależy na ładnych przejściach :] Dobrze byłoby też, gdyby były stosunkowo tanie, łatwo dostępne i żeby gama kolorystyczna zawierała dużo odcieni. Myślę, że moje wymagania nie są zbyt wygórowane. Ważne, że dzisiejszy bohater je spełnia.

Cień umieszczono w zwyczajnym, płaskim opakowaniu z klapką na "klik", wykonanym z przezroczystego, wytrzymałego plastiku. Od razu widać kolor kosmetyku. Klapka łatwo się otwiera i zamyka, niesamoistnie, ale nie trzeba też łamać sobie paznokci. Cień jest dobrze przyklejony, mimo wielu upadków nie odpadł, a plastik wciąż się trzyma. U góry mamy niezbyt urodziwe napisy, które na szczęście się nie ścierają. Na spodzie z kolei widnieje naklejka, też srebrna, z opisem kosmetyku i numerem odcienia - w tym przypadku 506. Ogółem opakowanie raczej mi się nie podoba, wygląda trochę tanio :/   


Cień jest dobrze zmielony, łatwo nabiera się na palec i pędzelek. Świetnie się rozciera, dobrze łączy z innymi kolorami. Na powiece utrzymuje się długo, ale bez bazy trochę blednie w ciągu dnia. Podczas nakładania minimalnie się osypuje, po wykonaniu makijażu nic takiego już nie następuje. Jest też niezwykle wydajny, ale to dotyczy większości cieni do powiek.

Produkt jest całkowicie matowy, na próżno szukać w nim jakichkolwiek drobinek czy połysku. Do tego ma niesamowitą pigmentację - na zdjęciu bez bazy, nałożony w umiarkowanej ilości. Posiadany przeze mnie 506 to piękny brąz, daleko mu do gorzkiej czekolady albo kawy z mlekiem. Bardzo mi się podoba, jest uniwersalny, a ja bardzo takie lubię :)

Lewa strona - nałożony w niewielkiej ilości na dolną i górną powiekę, roztarty z różem do policzków Essence Marble Mania. Prawa strona - swatch na dłoni, umiarkowana ilość, bez bazy.   
    

Bardzo polubiłam ten cień. Spełnia wszystkie moje wymagania wypisane na początku postu. Uwielbiam jego pigmentację, łatwość w obsłudze, fakt, iż dobrze się blenduje. Moja ocena to oczywiście 10/10 :) Mam ochotę jeszcze na beż z numerem 519.

Używałyście cieni tej firmy? Lubicie maty czy wybieracie perełki?

czwartek, 25 kwietnia 2013

Zwyczajnie niezwyczajna odżywka. Enliven Natural Fruit Extracts Kiwi & Fig Conditioner

Nigdy nie spotkałam się z firmą Enliven. Przed zakupem odżywki nie przeczytałam opinii, gdyż zwyczajnie nie mogłam ich znaleźć. Uznałam jednak, że powinnam zaufać intuicji i nie żałuję. Chociaż pierwszy test wyszedł bardzo nieatrakcyjny, następne poszły już lepiej i ostatecznie polubiliśmy się. Myślę, że czasem można trafić na niezły kosmetyk mimo kompletnej nieznajomości firmy.


Enliven Natural Fruit Extracts Kiwi & Fig Conditioner

Oczywiście już po zakupie szukałam informacji na temat kosmetyków i udało mi się natrafić na stronę internetową Enliven - KLIK. Okazało się, że firma posiada w swej ofercie produkty do włosów, skóry i inne. Wydaje mi się, że można napotkać je w Wielkiej Brytanii. U nas, w Polsce, znalazłam tylko dziś opisywaną odżywkę i nic więcej. Nie jest to jedna marka, której wyrobów bym pragnęła. Ot, zwyczajne produkty, wiele podobnych można znaleźć w polskich sklepach.

Odżywka znajduje się w wysokiej, walcowatej butelce o pojemności 400ml. To nie jest aż tak dużo, jak się wydaje, produkt dość szybko się kończy. Opakowanie jest średnio poręczne, nakrętkę trzeba odkręcać. Nie lubię takiego rozwiązanie, wolę zaciskaną klapkę na "klik". Otwór wylotowy ma sporą średnicę, aż dwa centymetry, ale przy takiej konsystencji dobrze się sprawdza. Butla jest twarda i bardzo trudno wydobyć z niej odżywkę, trzeba się namachać i mocno wstrząsnąć kilka razy, żeby mieć co nałożyć na włosy. Najgorzej jest, gdy już się kończy, bo wcale nie chce wypływać. Najlepiej wtedy dolać łyżkę lub dwie wody, wymieszać i postawić "do góry nogami". Naklejki oczywiście są, dwie, jedna z niewidocznymi z daleka brzegami, druga papierowa i łatwo niszcząca się. Ta pierwsza wygląda całkiem ładnie, owoce zawsze mnie kuszą ;)


Odżywka ma przyjemną konsystencję, nie jest rzadka, ale też nie gęsta jak masło do ciała. W  butli wypływa małymi porcjami, nie wylewa strumieniem jak większość tego typu produktów. Łatwo się rozprowadza i równie proste jest jej spłukiwanie. Mimo dużej pojemności odżywka jest średnio wydajna - użyłam jej maksymalnie dwanaście razy, a nie nakładałam na raz dużo. Moje włosy konsumowały ją przez okres około miesiąca, więc ogółem rzecz biorąc wynik nie jest taki zły.

Co do zapachu - jest znośny, ale oczekiwałam czegoś bardziej naturalnego. Tymczasem woń jest, że tak powiem, dziwna. Trudno mi ją opisać. Może coś tam zalatuje owocami, ale mój nos wyczuwa głównie chemię. Szkoda, że przez komputer nie można przekazać zapachu! Naprawdę nie jest tragiczny, ale kiwi nie przypomina. Określę więc najprościej, jak mogę - kosmetyczny z dodatkiem zwiędłych owoców i chemii.

Po pierwszym użyciu włosy wyglądały fatalnie. Były szorstkie, matowe, nieprzyjemne w dotyku, nieświeże. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało, skoro kolejne aplikacje dawały pozytywne efekty. Zaczęłam nakładać odżywkę na minimum dziesięć minut po umyciu szamponem. Czupryna zaczęła wtedy dobrze się układać, ładnie błyszczeć, były miękkie i nieobciążone. Produkt nie zregenerował, ale też nie wysuszył i nie wywołał żadnych działań niepożądanych. 


Odżywka działa pozytywnie, ale liczyłam na coś więcej. Tymczasem okazała się zwyklakiem. Cieszę się, że ją przetestowałam, ale nawet jeśli jeszcze ją spotkam, to już nie kupię. Jest wiele odżywek o mocniejszym działaniu i większej dostępności. Tę oceniam na 6/10. Wielkim minusem jest opakowanie i niezbyt ciekawy zapach :l 

Słyszałyście kiedykolwiek o tej firmie? Kupujecie bez sprawdzenia opinii w Internecie?

wtorek, 23 kwietnia 2013

Skittlesy w wersji paznokciowej? Czemu nie!

Znowu naszło mnie na kropki. Uwielbiam ozdabiać nimi niemal każdy kremowy lakier. Biorąc pod uwagę dzisiejszą słoneczną pogodę, złapałam kilka kolorowych emalii i zaczęłam malować! W sumie nawet nie wiedziałam, co chcę stworzyć, ale ostateczny efekt bardzo mi się spodobał. To chyba najweselszy manicure odkąd pamiętam!

W akcji udział wzięło siedem lakierów. Bezbarwny Editt nałożyłam jako bazę, na to trzy warstwy Sally Hansen Complete Salon Manicure Mousseline, mojego ulubionego, porcelanowego beżu. Kropki wykonałam za pomocą China Glaze Anchors Away Life Preserver, Catrice Ultimate Nail Lacquer 360 Raspberry Fields Forever, Miyo Mini Drops Provocation, Essence A New League Nail Polish Tommy's Favorite Green oraz Miss Sporty Clubbing Colours Bubble Gum 453.

Bezbarwny lakier Editt to cud, jeśli o rozprowadzanie chodzi. Jest rzadki, nakłada się cienką warstwą i migiem wysycha. Porcelanę SH lubię za pędzelek i równie szybkie schnięcie, jednak potrzebowałam aż trzech warstw do pokrycia płytki. Kropki tradycyjnie robione łepkiem od szpilki. Taki sposób zdobienia jest dziecinnie prosty, a jaki efektowny!


Podobają się Wam takie wesołe zdobienia? Co nosicie na paznokciach przy takiej pogodzie?

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Oliwa sprawiedliwa. Ziaja Naturalny oliwkowy krem do rąk i paznokci

Krem do rąk to podstawa, tak samo jak balsa do ust czy krem do twarzy. Nie wyobrażam sobie życia bez nakładania tego kosmetyku, gdyż często ratuje moje dłonie. Ciągle kupuję, używam i zużywam. Na dzisiaj przygotowałam recenzję produktu firmy Ziaja, który sprawdził się... No właśnie - jak? O tym przeczytacie poniżej :)

Ziaja Naturalny oliwkowy krem do rąk i paznokci

W oliwkowej serii Ziaja znajdziemy wiele produktów, m.in.: kremy do twarzy, maść, krem i maskę do rąk i paznokci, oliwkę do masażu, mleczko do ciała, krem pod oczy, balsam do ciała, szampon, odżywkę, maskę do włosów, balsam do ust, płyn micelarny, mleczko do demakijażu, płyn do higieny intymnej oraz mydło. Bardzo dużo, prawda? Z całej tej serii wypróbowałam lekki i cięższy krem do twarzy oraz balsam do ust, które kompletnie się nie sprawdziły oraz krem do rąk, który dzisiaj szczegółowo opiszę.

Krem zapakowano w tubę, ale nie taką tradycyjną z prostą górną krawędzią i szpiczastymi rogami, tylko zaokrągloną. Początkowo jest całkiem wygodna i krem wydobywa się z łatwością, ale po pewnym czasie, kiedy produktu jest już mniej niż połowa zaczyna być to wręcz niemożliwe. Tuba jest dość twarda, krem osadza się na ściankach i po rozcięciu zostaje go jeszcze na tydzień używania. Myślę, że Ziaja powinna pomyśleć nad zmianą opakowań na bardziej praktyczne. Naklejki są dwie o niemal niewidocznych krawędziach, nie wyglądają na brzydkie, ale zupełnie neutralne. Napisy się nie ścierają, namalowana oliwka nawet mi się podoba :) 


Krem ma odpowiednią konsystencję. Nie jest za rzadki, nie spływa z dłoni i nie pozostawia wodnistej czy śliskiej powłoczki. Nie jest też maślany, nie zostawia tłustego filmu, szybko się wchłania i naprawdę dobrze rozprowadza.  Nie ślizga się, nie jest tępy podczas nakładania ani później, nie roluje się.

Zapach typowy dla tej serii od Ziai. Kremowo-kosmetyczny z przyjemnym, niedrażniącym aromatem, może nie oliwkowym, ale w miarę ładnym. Woń jest lekka, niedusząca i utrzymuje się na skórze tylko przez kilka minut. Kojarzy mi się dość miło, ponieważ w dzieciństwie używałam kremu do twarzy z tej serii :)

Kilka minut po nałożeniu czuć wygładzenie i zmiękczenie skóry. Przy stosowaniu kilka razy dziennie faktycznie nie pozwala dłoniom "zasuszyć się", ale też nie nawilża mocno. Oceniłabym ten aspekt jako bardzo przeciętny. Co do odżywiania - minimalne. Gładkość utrzymuje się raczej krótko. Nie podrażnia i nie wywołuje nowych problemów skórnych. Nie wysuszył mnie jak wiele recenzentek na KWC. W sumie sama nie wiem, co o nim myśleć. Wprawdzie nie zaszkodził moim dłoniom i paznokciom, ale właściwie to nie zrobił nic wielkiego. Znam wiele innych kremów w podobnej cenie - około 6 złotych - które działają dużo lepiej.  


A co w składzie? Niestety średnio. Izoparafina, silikony, olej/oliwa z oliwek w środku pierwszej części składu. W sumie nie jest tragicznie, ale nie obraziłabym się, gdyby był krótszy i bardziej naturalny.

Najbardziej uwiera mnie opakowanie. Źle się z niego wyciska, trzeba rozcinać i po prostu się paprać. Dlatego też biorąc pod uwagę wszystkie plusy i minusy tego kremu stawiam mu ocenę 4/10. Przyznaję, że produkt mnie nie zachwycił, ale nie zaszkodził i nie planuję powrotu do niego - za dużo innych pokus i na pewno lepszych w działaniu :)

Lubicie oliwkową serię Ziai? Może używałyście tego kremu? Macie, znacie, lubicie, nienawidzicie?

niedziela, 21 kwietnia 2013

Apteczne hity

Jak wiele osób posiadam swoje kosmetyczne hity, których nie ma w drogeriach. Chowają się w aptekach, niektóre są niestety na receptę. Nie mają pięknych opakowań ani cudnych zapachów, ale mimo to często po nie sięgam. Niejednokrotne już uratowały moją skórę, więc myślę, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić :)


Asa Acnefan Krem do pielęgnacji cery trądzikowej
Przyzwyczaiłam się już do tego, że kosmetyki lub leki przeciwtrądzikowe często i mocno wysuszają. Zaskoczeniem dla mnie był fakt, że Acnefan nie robi mi z twarzy papieru ściernego posypanego wiórkami. Przy codziennym stosowaniu faktycznie troszkę wysusza, ale niewiele, suchy naskórek nie odpada płatami. Z minimalną suchością poradzi sobie lekko nawilżający krem. Acnefan jest bardzo lekki, biały, przez co twarz staje się jaśniejsza, ale bez efektu maski. Szybko się wchłania, cera jest matowa i wygładzona. Krostki, ropne pryszcze szybko się zmniejszają i znikają.

  Gemi Pasta Lassari
Pastę z kwasem salicylowym poznałam już dość dawno i od tej pory zużyłam kilka opakowań. Obecnie używam jej rzadko, ale działa naprawdę dobrze. Kiedyś nakładałam na wypryski, trochę zmniejszała zaczerwienienie, ale z usuwaniem niespodzianek schodziło jej dłużej. Stosuję ją także w trakcie kataru, zmniejsza obrzęk nosa i zaczerwienienie. Jedynym minusem jest fakt, że strasznie wysusza i niestety sypią się przesuszone wiórki.
 ......

Pimafucort Krem
Poznałam go już dawno, ale dopiero kilka miesięcy temu przekonałam się o jego właściwościach. Nakładałam przede wszystkim na zajady - zagoiły się szybko, ból się zmniejszył, zniknęło podrażnienie i szczypanie oraz swędzenie. Bardzo często stosuję go zapobiegawczo właśnie w kącikach ust na noc, a także wtedy, gdy na wargach pojawią się krostki lub zaczerwienienie. Ogółem łagodzi i goi w przypadku podrażnień, zakażeń i alergii. Niestety na receptę.

Momederm Maść 1mg/g
Momederm to jedyny produkt, który tak dobrze, a właściwie idealnie działa na moje dłonie. Często pojawiają się na nich wysuszone, czerwone placki pokryte krostkami, piekące, swędzące i pękające. Tylko ta maść całkowicie likwiduje te przykre niespodzianki. Na początku używałam jej kilka razy dziennie, teraz wcieram w miejsca zagrożone na noc przed snem. Maść jest naprawdę tłusta i powoli się wchłania, ale działanie wynagradza mi tę małą niedogodność. Tak samo jak Pimafucort dostępny tylko na receptę.
 
  
Apteczka Babuni Olej rycynowy
Ten niezwykle popularny olej sprawdził się także u mnie. Poprawił wygląd moich rzęs - stały się czarniejsze, dłuższe, gęstsze i bardziej elastyczne. Mieszałam go z olejami i nakładałam na włosy, zmiękczał je, wygładzał i nadawał blasku. Pomagał usunąć skórki przy paznokciach i nadawał im zdrowego wyglądu. Ten uniwersalny kosmetyk-lek na pewno jeszcze nie raz zagości na mojej półce i ciele.
 
Tisane Balsam do ust w słoiczku
Od niedawna jest dostępny także w Naturach, ale mimo to postanowiłam zamieścić go w dzisiejszym poście. Kilka dni temu opublikowałam jego recenzję, więc dzisiaj tylko powtórzę - odżywia, zmiękcza, regeneruje i chroni wargi w bardzo przyjemny sposób. Działa długofalowo, poprawia wygląd ust. Zawsze mam go pod ręką.
 
 
Macie swoje hity z apteki? Może wypróbowałyście któryś z przedstawionych przeze mnie produktów? A może polecicie coś od siebie?

sobota, 20 kwietnia 2013

Wcale nie jestem znudzona. Lovely Natural Beauty Nude Nail Polish 01

Ostatnio bardzo polubiłam się z odcieniami typu nude. Kiedyś ich niemal nienawidziłam, ale na szczęście zmieniłam zdanie i kocham je bezgranicznie! Na dzisiaj przeznaczyłam wytwór marki Lovely, wydaje mi się, że z edycji limitowanej ale nadal dostępnej. Bardzo mi się podoba, dlatego chętnie Wam go pokażę, ale ostrzegam, że zdjęcia nie są zbyt wspaniałe - pochmurna pogoda nie sprzyja fotografowaniu. 

Lovely Natural Beauty Nude Nail Polish 01, bo tak brzmi jego pełna nazwa, to piękna, zaróżowiona porcelana doprawiona beżem. Zawiera miliony albo więcej mikroskopijnych drobinek, pięknie odbijających światło, ale ogółem bardzo mało widocznych. Całość wygląda bardzo dziewczęco i delikatnie, a zarazem elegancko i można go nosić w każdym wieku i na dowolną okazję. Ślicznie wygląda przy jednej warstwie, kiedyś Wam pokażę ;) 

Lakier ma średnią gęstość, ani za rzadki, ani za gęsty. Dobrze się rozprowadza, nie zalewa skórek. Niestety łatwo można nałożyć za dużo na raz. Kryje przy trzech warstwach, przy dwóch minimalnie smuży. Jedna wygląda niesamowicie, daje efekt zdrowych paznokci. Schnie dość szybko, pierwsze dwie warstwy po kilka minut maksymalnie, kolejne trochę dłużej, jednak tragedii nie ma. Zmywa się ławo, nie pozostawia schimmera na płytce ani skórkach.


Bardzo podoba mi się ten odcień i myślę, że kupię jeszcze numerek 4. Jeśli lubicie takie kolory - weźcie 6 zł i pędźcie do Rossmanna!

piątek, 19 kwietnia 2013

Ich liebe dich. Tisane Balsam do ust

O tym balsamie do ust słyszał chyba każdy, a większość zapewne wypróbowała i chwali. Jest blogową legendą i wcale się mu nie dziwię - ten produkt jest po prostu lepszy od innych i zasługuje na uwagę. Chociaż wszystko na jego temat zostało już powiedziane, to oczywiście dorzucę tu swoje trzy grosze. Mowa oczywiście o wytworze firmy Herba Studio ;)

Tisane Balsam do ust w słoiczku

Balsam ma wersję w pomadce (zdjęcie obok), której jeszcze nie wypróbowałam, ponieważ jest podobno gorsza. Drugi wariant to słoiczek i właśnie ten został moim ulubieńcem, zużyłam już kilka jak nie kilkanaście opakowań i wciąż zaopatruję się w kolejne. Nie mam awersji do formy słoiczkowej i nie przeszkadza mi niezbyt higieniczna aplikacja. O tym, jak sprawdza się w praktyce napiszę poniżej ;)

Balsam kupujemy w kartonowym opakowaniu lub jeśli dokonujemy transakcji w Drogerii Natura wygląda ono tak - KLIK! Ja póki co zawsze kupuję w aptece i dostaję kartonik. Sam produkt znajduje się w niewielkim, plastikowym słoiczku o pojemności 4,7g. Nie jest to dużo, szczególnie porównując z masełkami Nivea, które mają kilka razy większą objętość. Odkręca się łatwo, nakrętka jednak samoistnie nie spadnie, wrzucony do torebki jest w pełni bezpieczny. Przed pierwszym użyciem musimy zdjąć sreberko, co dodatkowo upewnia nas, że nikt balsamu wcześniej nie użył. Wydobywa się go dość łatwo, wiadomo, że trzeba palec zanurzyć. 
Szczerze mówiąc, jest całkiem w porządku, ale lepsze są puszeczki Nivea. Na słoiczku nie ma żadnych naklejek, jedynie nadrukowane informacje, które się wcale nie ścierają. Szata graficzna znośna, może nie najpiękniejsza, ale charakterystyczna i nie uważam jej za brzydką.     


Balsam jest twardy, ma zwartą konsystencję, pod wpływem ciepła palca mięknie i bez problemu nabiera i nakłada na usta. Staje się wtedy aksamitny, wystarczy niewielka ilość do pokrycia obu warg. Utrzymuje się około godziny, nie jest więc tak źle. Ja zresztą nie liczę na więcej, 60 minut mi wystarcza. Nie zbiera się w załamaniach,jest raczej transparentny, jednak gdy nałożymy go zbyt dużo może lekko zażółcać skórę wokół ust, ale można to zetrzeć. Daje nikły, naturalnie wyglądający i szybko znikający taki aksamitny połysk.

Produkt pachnie jak dla mnie bardzo przyjemnie, jakby propolisem. Czasem nawet mówię na niego "miodek" :D Zapach jest lekki i nienachalny, utrzymuje się niedługo.
Ma przyjemny skład - biały wosk pszczeli, olej z oliwek i rycynowy, miód, wodę, kilka ekstraktów, parę konserwantów. Moje usta lubią to! :)
Działanie bardzo mi się podoba. Faktycznie nawilża, wygładza i odżywia wargi, pomaga utrzymać je w nienagannym stanie. Suche skórki znikają bezpowrotnie, może nie błyskawicznie, ale jednak. Nakładam go nie tylko solo, a także pod błyszczyki i pomadki. Spisuje się świetnie i na słońcu, i na mrozie. Poza tym zmiękcza, likwiduje szorstkość i zapobiega wysuszaniu.    

Skład: Cera alba, Olea Europea oil, Petrolatum, Ricinus communis oil, Isopropyl Mirystate, Honey, Echinacea purpurea & Melissa officinalis & Silybum Marianum Extract, Aqua, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Propylene glycol, Cholesterol, Tocopheryl acetate, Ethyl Vanillin

Moje usta bardzo polubiły ten balsam, dlatego często je nim karmię. Ocena to oczywiście 10/10!

Macie, używacie, lubicie?

środa, 17 kwietnia 2013

Dots - i love it! Catrice Ultimate Colour Raspberry Fields Forever + Sally Hansen Complete Salon Manicure

Nareszcie przyszła wiosna i czas na kolorowe paznokcie! To jeden z wielu aspektów tej pory roku, który tak bardzo mnie cieszy. Po iskrzącym, białym manicurze zmalowałam kropki. Jak dla mnie to zdecydowanie najprostszy sposób na efektowny i przykuwający wzrok paznokcie. Zdecydowałam się na niego, ponieważ bardzo lubię wesołe, kolorowe mani :) Zapraszam na małą prezentację.

Catrice Ultimate Colour Raspberry Fields Forever i Sally Hansen Complete Salon Manicure to naprawdę świetny duet! Intensywny, malinowy, który wyszedł na zdjęciu jako czerwień to zdecydowanie mój ulubiony odcień tego typu. Porcelanowy beż stanowi idealny dodatek do takiego oczodajnego różu. Muszę przyznać, że efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i niesamowicie mi się podoba i zapewne jeszcze nie raz pomaluję tak paznokcie ;)

Oprócz kolorów oba lakiery świetnie się nakładają, nie rozlewają, mają dobrze przycięte pędzelki. Beż trochę smuży przy pierwszej warstwie, ale minimalnie. Ja nałożyłam trzy, także nie robiło mi to różnicy. Róż kryje idealnie przy jednej warstwie, jednak dołożyłam drugą. Kropeczki wykonane oczywiście łepkiem od szpilki, bardzo łatwo się je robiło, o dziwo wyszły normalnej wielkości i okrągłe, więc jest progres, bo moje pierwsze były jakby nieco podłużne ;)


Podoba Wam się taki sposób ozdabiania paznokci? Malujecie je tak?

Kokos po raz drugi. Dabur Vatika Pure Coconut Enriched Hair Oil

Nie wyobrażam sobie pielęgnacji włosów bez olejowania. Widziałam poprawę już po pierwszym użyciu, więc poszłam dalej. Moim pierwszym olejem był łopianowy z papryką Green Pharmacy, później kokosowa Vatika na parafinie i parę innych. Dziś jednak mam dla Was recenzję najpopularniejszego kokoska w blogosferze :)

 Dabur Vatika Pure Coconut Enriched Hair Oil 

miszcz painta atakuje przekreślonym znakiem równości
Miałam oba oleje przedstawione na obrazku oleje, dzisiaj opiszę ten z lewej strony. Muszę przyznać, że to on przypadł mi do gustu bardziej niż ten w przezroczystej butli. A dlaczego? Zaraz się dowiecie ;) 

Olej mieści się w opakowaniu o pojemności 150ml. Jest ono nieprzezroczyste, nie można zobaczyć więc poziomu zużycia. Jest za to poręczne, o wygodnym kształcie nakrętki. Odkręca się ona łatwo, na szczęście niesamoistnie. Otwór wylotowy jest średniej wielkości, olej po rozpuszczeniu wydobywa się łatwo, gdyż staje się całkiem płynny i wylewa się jak każdy inny. Butelka ma ładną szatę graficzną, wykonaną na niezdzierającej się, foliowej etykiecie. Zdjęcie kokosa i dodatków jest bardzo adekwatne do tego, co znajdziemy w środku. Zawiera wszystkie potrzebne informacje w języku angielskim, czyli uniwersalnym. Na plus kolor opakowania, bardzo ładna zieleń ;)


W temperaturze pokojowej olej ma formę zbitą i zwartą, stałą. Już po lekkim rozgrzaniu zaczyna się rozpuszczać, po chwili jest całkiem płynny i łatwo nakłada się na włosy. Rozprowadza się naprawdę dobrze, nie spływa, nic nie kapie np. na czoło czy szyję. Trochę się wchłania, oczywiście w niewielkim stopniu, ale to i tak dla mnie spory plus. Zmywa się szybko i łatwo, ja zazwyczaj używałam szamponu bez SLS i myłam włosy raz, a nie dwa, bo już po jednokrotnym myciu czupryna była oczyszczona.

Zapach oleju wielu osobom się nie podoba, jednak ja nie zauważyłam nic takiego. Uważam go za ładny, faktycznie kokosowy, ale z dodatkami. Nie czuję "spoconego" smrodku, naprawdę :) Raczej nie chodzi tu o przyzwyczajenie, od początku go lubiłam.
Skład bardzo mi się podoba, olej kokosowy na pierwszym miejscu, dużo cennych dodatków np. amla, brahmi, miodla.
Produkt dobrze wpłynął na moje włosy. Po każdym użyciu czułam wygładzenie i nawilżenie. Nie było wprawdzie mocne, ale zauważalne. Kudełki łatwo się rozczesywały, układanie nie stanowiło problemu. Dodatkowo wyraźnie błyszczały, były miękkie i sprężyste. Biorąc pod uwagę opakowanie, zapach i działanie z radością wystawię mu ocenę 8/10 :)

Znacie ten olej? A może używałyście innych mazideł z serii Vatika?

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Świeża Królowa Śniegu na początek wiosny. Essence Black & White White Hype + Sensique Fantasy Glitter Disco Lights

Kalendarzową wiosnę mamy już od kilku tygodni, jednak prawdziwa dopiero co się zaczyna. W związku z tym naszło mnie na błyszczący manicure, który bardzo, bardzo mi się spodobał, ale powrócę do niego za parę miesięcy. Jest on jednocześnie kolejną próbą oswojenia półmatowej bieli z limitowanki Essence, który mimo że piękne wygląda to schnie koszmarnie. Zależało mi na paznokciach w śnieżnym kolorze, z dodatkami widocznymi dopiero z bliska i udało się!

Essence Black & White White Hype to biały, kryjący lakier o wykończeniu półmatowym, przypomina mi trochę tradycyjną farbę olejną. Stanowi świetną bazę pod wzorki, raczej nie pomalowałabym nim całych paznokci, gdybym nie nakładała na wierch topu, mimo iż nie jest on (top) mocno widoczny z daleka. Sensique Fantasy Glitter Disco Lights należy do serii brokatowej, w sumie to już mój trzeci lakier z tej edycji. Nie jest kryjący, koniecznie trzeba go nakładać na kolorową bazę. Ma srebrne holograficzne drobinki, dobrze wygląda na praktycznie każdej emalii.

"Bielik" nakłada się świetnie, jednak minimalnie smuży. Jest dość gęsty, troszkę się rozlewa. Schnie opornie, po 20 minutach nadal miękki. Brokat natomiast szybko wysycha, łatwo się nakłada, nie rozlewa i nie jest chropowaty.


Podoba wam się taka propozycja? Lubicie białe lakiery?

sobota, 13 kwietnia 2013

Prowansalskie klimaty w odżywce do włosów Garnier Ultra Doux Sekrety Prowansji Odżywka do włosów Olejek eteryczny z lawendy i róża z regionu Grasse

Garnier jest marką, której niestety nie ufam, a nie mam na to żadnych wytłumaczalnych powodów. Nie miałam wielu wytworów tejże firmy, więc postanowiłam wypróbować nowość z serii Sekrety Prowansji. Przyznaję, że to było naprawdę dobre posunięcie, zwłaszcza że efekty przeszły moje oczekiwania. Naprawdę nie spodziewałam się tak dobrej odżywki, a jednak udało mi się taką znaleźć i naprawdę bardzo mnie to cieszy.

Garnier Ultra Doux Sekrety Prowansji  Olejek eteryczny z lawendy i róża z regionu Grasse

Prowansalska seria pojawiła się na rynku stosunkowo niedawno, bo parę miesięcy temu. Zawiera trzy duety - morelą i olejkiem migdałowym, z lawendą i różą oraz z rozmarynem i liściem oliwnym. Ja zdecydowałam się na wersję fioletową do włosów matowych i normalnych. Biorąc pod uwagę fakt, jakie są moje kłaczki powinnam wybrać wersję w pomarańczowej butelce, chociaż oczywiście nic straconego :]
..............................
Produkt został zapakowany do nieprzezroczystej, płaskiej butelki stojącej na głowie. Lubię takie rozwiązanie, gdyż dzięki temu odżywka spływa do ostatniej kropli i nic się nie marnuje. Jest średnio miękka, ale bez przesady. Bardzo łatwo wydobyć odżywkę. Nakrętka z klapką jest naprawdę praktyczna, nie otwiera się samoistnie, ale też nie trzeba łamać sobie paznokci nawet przy tej czynności. Na butelce widnieją dwie naklejki, które na szczęście nie oklejają się ani nie ścierają. Zawierają wszystkie potrzebne informacje. Szata graficzna bardzo mi się podoba, zaczynając od koloru - pastelowego fioletu, na różach z przodu opakowania kończąc.


Odżywka jest rzadka, ale dzięki temu dość wydajna. Łatwo rozprowadza się po włosach, nie trzeba dużej ilości do pokrycia moich średniej długości kosmykach. Bardzo szybko się spłukuje, a już wtedy czupryna jest śliska i gładka. 

Zapach odżywki faktycznie jest bardzo lawendowy i o dziwo, naturalny! W niczym nie przypomina, że się tak wyrażę, smrodu kulek na mole. Utrzymuje się na włosach bardzo krótko, ale podczas trzymania na włosach jest mocno wyczuwalny. Nie drażni nieprzyjemnie, nie powoduje bólu głowy.
Po zmyciu odżywki włosy są bardzo miękkie i gładkie, lekko nawilżone, błyszczące, lekkie. Nie ma śladu żadnego obciążenia, a jednocześnie nie wzmaga puszenia, jednak nie zmniejsza go. Ponadto dobrze się układają, z łatwością rozczesują, nie ma mowy o plątaniu czy zbijaniu w kołtuny. Moje włosy widocznie polubiły się z tą odżywką, a to oznacza, że skład też im się podoba. Olejki są na końcu składu, więc mają mało do gadania, ale i tak jest bardzo dobrze.
Produkt oceniam na 9/10. Pokochały go moje włosy, mój węch i wzrok :] Może niedługo kupię kolejne opakowanie, ale chyba najpierw jednak skuszę się na wersję z morelą.

Używałyście może odżywek lub szamponów z tej serii? Jakie macie wrażenia? A może macie zamiar kupić?

czwartek, 11 kwietnia 2013

Podrażnienia w wersji brokatowej. Essence Marble Mania Lipgloss 05 Coral Whirl

Poprzedni post był o błyszczyku firmy Essence i moim niezadowoleniu z niego. Niestety na dzisiaj przygotowałam zaległą recenzję produktu, który na szczęście został już wycofany. Używałam go przez parę miesięcy, po czym zorientowałam się, że mi nie służy i oddałam mamie. Nie zauważa ona u siebie żadnych negatywnych skutków, więc od razu zaznaczę, że krostki wystąpiły tylko u mnie. Jeśli chcecie wiedzieć więcej - zapraszam dalej!

Essence Marble Mania Lipgloss 05 Coral Whirl

Pamiętacie jeszcze tę marmurkową edycję? Ja skusiłam się tylko na błyszczyk, później dostałam róż. Ogólnie uważam tę minioną limitowankę za udaną i żałuję, że nie załapałam się na tusz do rzęs. Z różu jestem naprawdę zadowolona i za parę tygodni zamieszczę jego recenzję. Teraz przejdę jednak do opisu błyszczyku.

Opakowanie oczywiście tradycyjne, proste, bez udziwnień. Zwyczajny, chudy walec ze srebrną nakrętką i ścierającymi się napisami. Samo się nie otwiera, nic nie wycieka. Aplikator w formie wygodnej, niewielkiej gąbeczki nabierającej ilość wystarczającą na pomalowanie jednej wargi. 
Opakowanie łatwo odkręcić i zakręcić, ogółem nieźle się nim operuje. Szata graficzna dość tania, szczególnie te srebrne, nietrwałe napisy. Nie będę się czepiać, w końcu to wnętrze jest najważniejsze. Wspomnę, że opakowanie jest przezroczyste i świetnie widać było przez nie marble, zanim się wymieszały. Nawet teraz przy dnie widać to, co się nie połączyło, ale słowo daję - wyglądały ślicznie!

  
Błyszczyk dobrze się rozprowadza, nie wypływa poza kontur ust i równomiernie znika. Jedynym i sporym problemem jest ogromna ilość dość grubo zmielonego brokatu. Nie wygląda najgorzej, ale koszmarnie migruje po twarzy i już po godzinie drobinki znajdują się pod oczami, nosem i w innych częściach twarzy. Nie dość, że nienawidzę brokatu w błyszczykach to po pomalowaniu się tym wyglądam jakbym użyła produktu z dwa złote z bazaru.

Kolor błyszczyku to połyskujący koralowy róż z mnóstwem srebrnych drobinek. W sumie nie wygląda najgorzej, ale zbytnio się błyszczy w tani sposób.
Produkt podrażnia moje wrażliwe usta, już po kilku godzinach od nałożenia pojawiają się krostki.




Miałyście może któryś z błyszczyków  z tej serii?   

wtorek, 9 kwietnia 2013

A miało być tak pięknie... Essence Stay Matt Lip Cream 01 Velvet Rose

Moda na matowe błyszczyki podobała mi się od dawna, ale nie mogłam trafić na produkt w niskiej cenie. Nie lubię przepłacać, a już szczególnie, jeśli nie wiem, czy dany produkt się u mnie sprawdzi. Często sięgam po mazidła do ust od Essence i tym razem postąpiłam identycznie. Cena niska, niecałe dziewięć złotych, w sumie nie szkoda mi, że je wydałam, ale niesmak pozostał. Myślę, jednak, że czas na recenzję, od których roi się już na blogach.


Essence Stay Matt Lip Cream 01 Velvet Rose   

Przyznam szczerze, że kusiły mnie wszystkie wersje, a zwłaszcza czerwień. Mimo, iż w sklepie kusząco się prezentowała wzięłam tylko opisywaną dzisiaj aksamitną różę opatrzoną numerkiem 01. Miałam nadzieję, że nie będę musiała potwierdzać słów innych blogerek, ale niestety muszę. Producent miał świetny pomysł, ale coś nie wypaliło. Nie wiem, z czym jest problem, ale u wszystkich jest tak samo, więc czuję niemały zgrzyt.

Wróćmy jednak do mojego egzemplarza. Wygląda oczywiście identycznie jak pozostałe :D Opakowanie jest takie samo jak w przypadku błyszczyków Stay With Me, których się jeszcze - o dziwo - nie dorobiłam. 
Mamy tu nie najgorzej wyglądający walec z aplikatorem w postaci gąbeczki. Nakrętka odkręc się bezproblemowo. Gąbka jednak nabiera zbyt dużą ilość produktu i jest bardzo sucha, nie śliska jak w przypadku błyszczących błyszczyków (wyszło masło maślane). Wygląda w miarę ładnie, półmatowe napisy się nie ścierają. Od razu wiadomo, że chodzi tu o mazidło bez połysku. Ogółem mówiąc wygląda dobrze, ma tylko dwie małe naklejki z oznaczeniem koloru i polskim opisem. 


Błyszczyk ma świetną konsystencję. Jest bardzo kremowy, idealnie się rozprowadza. Nie jest śliski, ale aksamitny - mam nadzieję, że zrozumiecie. Niestety zniewalający efekt znika, gdy tylko poruszymy wargami lub rozciągniemy je w uśmiechu. Tak, już wtedy można ujrzeć osadzony w załamaniach produkt, a w miejscu, gdzie wargi się łączą - nieestetycznie rozmazany. Nie odważyłam się wyjść z nim na ustach z domu, gdyż boję się, że po pięciu minutach będę miała suchą, brzydką skorupkę. Poniższe zdjęcie dość dobrze oddaje efekt.

Warto otworzyć w nowym oknie
Kolor, który posiadam to brudny róż, ale nie z gatunku mlecznych. Widać go na ustach, nie należy do transparentnych, dość mocno kryje. Efekt, jaki daje jest naprawdę ładny, ale dopóki nie ruszmy wargami. Szkoda, bo chętnie nosiłabym go na co dzień.
Wiele osób mówi, że wysusza. Ja nie jestem tego pewna, ale faktycznie czuć, jakby zastygał. Na polskiej etykietce widnieje wyrażenie "matujący balsam do ust". Uważam, że to ogromny błąd, bo do balsamu mu daleko.  
Co do oceny ogólnej - chciałam, naprawdę chciałam ocenić go wyżej, bo kolor i pomysł są bardzo w porządku, ale to, jak zachowuje się na ustach doprowadza mnie do szału. Nie postawię więcej jak 3/10. Spróbuję nakładać odrobinę na palec i mieszać z błyszczykiem błyszczącym i śliskim lub balsamem, może uda mi się go nosić.

Skusiłyście się na niego? A może złapałyście jakąś inną nowość Essence? Piszcie, jestem bardzo ciekawa! 
Przy okazji - zapraszam na bloga zdjęciowego - KLIK.