Tisane Balsam do ust w słoiczku
Balsam ma wersję w pomadce (zdjęcie obok), której jeszcze nie wypróbowałam, ponieważ jest podobno gorsza. Drugi wariant to słoiczek i właśnie ten został moim ulubieńcem, zużyłam już kilka jak nie kilkanaście opakowań i wciąż zaopatruję się w kolejne. Nie mam awersji do formy słoiczkowej i nie przeszkadza mi niezbyt higieniczna aplikacja. O tym, jak sprawdza się w praktyce napiszę poniżej ;)
Balsam kupujemy w kartonowym opakowaniu lub jeśli dokonujemy transakcji w Drogerii Natura wygląda ono tak - KLIK! Ja póki co zawsze kupuję w aptece i dostaję kartonik. Sam produkt znajduje się w niewielkim, plastikowym słoiczku o pojemności 4,7g. Nie jest to dużo, szczególnie porównując z masełkami Nivea, które mają kilka razy większą objętość. Odkręca się łatwo, nakrętka jednak samoistnie nie spadnie, wrzucony do torebki jest w pełni bezpieczny. Przed pierwszym użyciem musimy zdjąć sreberko, co dodatkowo upewnia nas, że nikt balsamu wcześniej nie użył. Wydobywa się go dość łatwo, wiadomo, że trzeba palec zanurzyć.
Szczerze mówiąc, jest całkiem w porządku, ale lepsze są puszeczki Nivea. Na słoiczku nie ma żadnych naklejek, jedynie nadrukowane informacje, które się wcale nie ścierają. Szata graficzna znośna, może nie najpiękniejsza, ale charakterystyczna i nie uważam jej za brzydką.
Balsam jest twardy, ma zwartą konsystencję, pod wpływem ciepła palca mięknie i bez problemu nabiera i nakłada na usta. Staje się wtedy aksamitny, wystarczy niewielka ilość do pokrycia obu warg. Utrzymuje się około godziny, nie jest więc tak źle. Ja zresztą nie liczę na więcej, 60 minut mi wystarcza. Nie zbiera się w załamaniach,jest raczej transparentny, jednak gdy nałożymy go zbyt dużo może lekko zażółcać skórę wokół ust, ale można to zetrzeć. Daje nikły, naturalnie wyglądający i szybko znikający taki aksamitny połysk.
Produkt pachnie jak dla mnie bardzo przyjemnie, jakby propolisem. Czasem nawet mówię na niego "miodek" :D Zapach jest lekki i nienachalny, utrzymuje się niedługo.
Ma przyjemny skład - biały wosk pszczeli, olej z oliwek i rycynowy, miód, wodę, kilka ekstraktów, parę konserwantów. Moje usta lubią to! :)
Działanie bardzo mi się podoba. Faktycznie nawilża, wygładza i odżywia wargi, pomaga utrzymać je w nienagannym stanie. Suche skórki znikają bezpowrotnie, może nie błyskawicznie, ale jednak. Nakładam go nie tylko solo, a także pod błyszczyki i pomadki. Spisuje się świetnie i na słońcu, i na mrozie. Poza tym zmiękcza, likwiduje szorstkość i zapobiega wysuszaniu.
Skład: Cera alba, Olea Europea oil, Petrolatum, Ricinus communis oil,
Isopropyl Mirystate, Honey, Echinacea purpurea & Melissa
officinalis & Silybum Marianum Extract, Aqua, Glyceryl Stearate,
Cetyl Alcohol, Propylene glycol, Cholesterol, Tocopheryl acetate, Ethyl
Vanillin
Moje usta bardzo polubiły ten balsam, dlatego często je nim karmię. Ocena to oczywiście 10/10!
Macie, używacie, lubicie?
Wiele osób bardzo go poleca. Muszę i ja w końcu skusić się na wypróbowanie go :)
OdpowiedzUsuńJa się jeszcze nie skusiłam-nie lubię słoiczków,mam długie paznokcie i jest to dla mnie dyskomfort :) bardziej by mnie zainteresował jednak sztyft :)
OdpowiedzUsuńMiałam już dawno go kupić. Produkt wędruje na moją listę must have. ;)
OdpowiedzUsuńPs. Zapraszam do skomentowania na moim blogu: http://kosmetyczka-kamy.blogspot.com/
Miałam wersję w słoiczku, uwielbiałam :)
OdpowiedzUsuńRozglądnę się za sztyftem.
Moje usta tez bardzo go lubia! Po tym jak dziala na rany po opryszczce widze, ze naprawde odzywia i pielegnuje, a nie podraznia jak zwykly krem. Mega spierzchniete usta tez od razu ratuje! Wersja w sztyfcie tez jest dobra, ale nie tak bardzo : )
OdpowiedzUsuń