piątek, 31 maja 2013

Czar lat 60. Playboy Play It Pin Up Collection Body Mist

Nie kupuję drogich wód toaletowych marek takich jak Guerlain czy Chanel, chociaż wiele zapachów niesamowicie mi się podoba. Zwyczajnie nie mam funduszy. Ratuję się więc tańszymi, co nie oznacza, że po perfumy chodzę na targ. Co to, to nie! Bardzo lubię wytwory firmy Coty - np. Adidas i Playboy. Dzisiaj będzie o naprawdę niezłym wytworze tej drugiej.  

 Playboy Play It Pin Up Collection Body Mist

Powinnam zacząć od tego, że nie wstydzę się kupować tańszych zapachów. To, że ich cena jest niższa, nie oznacza, że kupuję je hurtowo. Stawiam przede wszystkim na woń, którą mój nos uzna za przyjemną i pożądaną. Właśnie dlatego lubię firmę Playboy. Ich wyroby mają bardzo kobiece, seksowne zapachy oraz są dostępne w różnych pojemnościach - w tzw. naturalnych sprayach, atomizerach i mgiełkach oraz dezodorantach. Ja wybrałam trzecią opcję. To moja druga mgiełka - o VIP możecie poczytać TU.

Mgiełka ma zwyczajne opakowanie w formie przezroczystej butelki. Zawiera aż 200ml, moim zdaniem to naprawdę dużo. Ja jednak nie narzekam, nawet tyle zużyję z przyjemnością. Kosmetyk wydobywa się dzięki plastikowemu, cały czas działającemu atomizerowi. Dozuje on odpowiednią ilość produktu, ani za dużo, ani za mało. Na opakowaniu jest tylko jedna naklejka, duża i ładna, jak to na plejbojowych butlach robią. Jest pin up kobietka, róż, zajączek i to mi się podoba. Póki co nic się nie ściera ani nie zadziera.


Mgiełka ma rzecz jasna konsystencję wody. Dzięki atomizerowi staje się lekką mgiełką, chłodnym deszczykiem. Bardzo podoba mi się to uczucie. Produkt nie klei się ani nie tłuści skóry ani ubrać, szybko się wchłania. Jedna aplikacja pobiera niewielką ilość cieczy, dzięki czemu produkt jest bardzo wydajny. Moją pierwszą mgiełkę, czyli VIP, mam już dziesięć miesięcy i pozostało mi jeszcze ok. 1/5 całości.

Zapach jest najważniejszą sprawą. Według producenta czuć tam bergamotkę, ananasa, brzoskwinię, dziką różę, jaśmin gwieździsty, watę cukrową, pralinki, paczulę, benzoes i drzewo sandałowe. Ja zdecydowanie wyczuwam słodycze, ale nie jest to woń klejąca, dusząca czy przyprawiająca o ból głowy. Jest kobiecy, seksowny, a jednocześnie młodzieńczy i lekki. 

Zapach utrzymuje się na skórze przez kilka godzin. Nie oczekuję od mgiełki, aby pachniała całą dobę. Aromat ładnie się rozwija, po jakimś czasie nieco słabnie. Produkt nie podrażnia mojej skóry ani nie zatyka porów. 

  
Mnie zarówno zapach, jak i jakość oraz wygląd produkty przypadły do gustu. Polecam wszystkim lubiącym słodkie zapachy :)

Znacie zapachy od Playboya? Które najbardziej lubcie?

środa, 29 maja 2013

Chwilowe wolne :)

Dziewczyny, znikam na kilka dni!
Wrócę w niedzielę, postów przez ten czas nie będzie.
Możecie pisać do mnie maile lub komentować na Facebooku lub Instagramie :)
Może uda mi się wrócić ze zdjęciami na bloga!
Pozdrawiam!

niedziela, 26 maja 2013

Cóż za blask strzelił tam z warg! Alverde Alm Beauty Lipgloss Stadl Funkeln

Nie od dziś wiecie, że kocham błyszczyki. Ponadto uwielbiam edycje limitowane. Dodatkowo jestem łasa na kosmetyki niedostępne w Polsce, a na przykład w Niemczech, dokładniej w DM'ie. Długo polowałam na mazidło ze złotym połyskiem, a dzięki wymianie z Luną Edith  udało mi się je zdobyć. Wprawdzie w użyciu jest rzadko, ale bardzo się cieszę, że mam taki produkt, w końcu czasami się przydaje :)

Alverde Alm Beauty Lipgloss Stadl Funkeln

Błyszczyk ma tradycyjne opakowanie, czyli cienki walec wykonany z przezroczystego plastiku. Aplikator to gąbeczka z wcięciem po jednej stronie, dzięki któremu nabieramy więcej produktu. Nakrętka odkręca się łatwo, lecz nie samoistnie, jest szczelna. Nic się nie wylewa, błyszczyk nie oblepia całego plastikowego kijka, na którym umieszczona jest gąbeczka. Na opakowaniu mamy srebrne nadrukowane napisy. Nie ścierają się, wyglądają całkiem ładnie. Całość prezentuje się dobrze, nietandetnie.


Błyszczyk nie jest bardzo gęsty, ale też nie za rzadki. Świetnie się rozprowadza, do pokrycia całych ust wystarcza naprawdę odrobina produktu. Nie skleja warg, utrzymuje się około godziny. Drobinki pozostają po starciu błyszczyka i zdarza się im migrować wokół ust.

W opakowaniu błyszczyk wygląda na złoty, jednak w rzeczywistości jest przezroczysty z masą złotych, holograficznych drobinek. Nie są one wyczuwalne na ustach, ale bardzo widoczne w słońcu. Mienią się na czerwono i różowo, czasem na pomarańczowo. Moim zdaniem wygląda to nie najgorzej, chociaż ja osobiście wolę, gdy drobinek jest mniej.

Błyszczyk albo nie pachnie, albo ja nie czuję zapachu. Uważam to za zaletę, chociaż zapachowe mazidła do ust mi nie przeszkadzają.


Błyszczyk nie wyrządza moim wargom żadnych szkód. Nie nawilża ich, nie wysusza, ale nie podrażnia. Wygląda średnio, czasem go kocham, czasem nienawidzę. Trudna miłość :D 

Lubicie drobinkowe błyszczyki? Znacie te z Alverde?

sobota, 25 maja 2013

Malinowa akcja - kolorowe lato na paznokciach!

Niedługo lato, więc akacja paznokciowa być musi! Oczywiście zorganizowana przez Malinę :) Wezmę udział, ale nie wiem, czy dam rdę wyrabiać się w terminie, bo zdjęcia nie chcą przesyłać się z aparatu na komputer. Do zabawy zaprosiła mnie Sabinka - Pigeon's Beauty :)



Czas trwania: od 23 maja do 22 czerwca, czyli do pierwszego dnia lata!

Celem akcji jest:
  • zabawa kolorami
  • uśmiech każdego dnia, bo kolorowy świat cieszy!
  • potwierdzenie hasła "kobieta zmienną jest"
  • wybór Twojego letniego hitu lakierowego
 
Zasady akcji:
  1. Umieść zasady akcji w poście na swoim blogu.
  2. Zaproś do akcji co najmniej 5 osób.
  3. Umieść powyższy baner w bocznym pasku z linkiem do inicjatorki akcji Maliny i dopisz się do listy obserwatorów jej bloga.
  4. W czasie trwania akcji co najmniej w każdy WTOREK i PIĄTEK opublikuj post z wybranym przez Ciebie lakierem do paznokci, prezentując go koniecznie na własnych paznokciach. Jeden kolor na jeden post! Łącznie każda z nas opublikuje co najmniej 8 postów z 8 kolorami lakierów do paznokci.
  5. W pierwszy dzień lata, czyli dokładnie 22 czerwca wszyscy zamieścimy post podsumowujący akcję, dokonując wyboru koloru lakieru, który tego lata będzie królował na naszych paznokciach.
Do zabawy zapraszam wszystkich chętnych!

czwartek, 23 maja 2013

Podwójny średniaczek. Avon Solutions A.m. & p.m. Ageless Results Day Cream SPF 15 and Night Cream

Nie wyobrażam sobie pielęgnacji twarzy bez używania kremu pod oczy. Jest to równie ważny element jak krem do twarzy czy antyperspirant. Nie pisałabym o tym, gdyby nie to, że czas już na recenzję obecnego smarowidła. Używam go od ponad trzech miesięcy i wyrobiłam sobie o nim zdanie, dlatego zapraszam na recenzję :)

Avon Solutions A.m. & p.m. Ageless Results Day Cream SPF 15 and Night Cream

Od kremu pod oczy oczekuję głównie nawilżenia. Moja skóra nie przesusza się w kilka godzin, ale po kilku dniach bez jakiegoś mazidła skutkują napięciem i wysuszeniem. Krem powinien też lekko wygładzać skórę, zmniejszać obrzęk i chociaż odrobinę zmniejszać cienie. Co oczywiste, nie może podrażniać ani wyrządzać żadnych szkód. Ważne jest też, aby nie był ciężki, tłusty, nie dopuszczał powietrza do skóry. Dobrze byłoby też, gdyby posiadał nawet niewielki filtr przeciwsłoneczny. Moje spostrzeżenia na temat działania i innych właściwości w dalszej części posta.

Krem zapakowano do dwukomorowego pojemniczka o łącznej pojemności 20ml. Wykonany z plastiku, okrągły słoiczek jest całkiem poręczny. Pod nakrętką znajduje się cienka nakładka, która zapobiega wylewaniu się kremu na spodnią część nakrętki i mieszaniu. Kremy oddziela granica, która nie jest równa. Komora kremu na dzień jest większa i łatwiej wydobywać z niej produkt, mazidło na noc ma mniejszą. Na opakowaniu jest tylko jedna naklejka okalająca całość. Nie zadziera się, ale brzegi troszkę się brudzą. Wygląda ładnie, estetycznie. Całość prezentuje się naprawdę nieźle.


Zarówno krem na dzień, jak i na noc są dość gęste, dobrze się rozprowadzają, jedna aplikacja zużywa bardzo małą ilość produktu. Oba wchłaniają się dość wolno i błyszczą. O ile na noc mi to nie przeszkadza, to tłusta, świecąca okolica oka bardzo mnie irytuje. Jak już wspominałam, nie tylko błyszczy, ale przy dotykaniu czuć film. Bardzo mi się to nie podoba, może gdyby był lepszy w działaniu to bym mu wybaczyła.

Krem jest lekko perfumowany, pachnie ładnie, kosmetycznie, ale przyjemnie. Zapach ten nie drażni oczu, kompletnie mi nie przeszkadza.

Oba kremy nawilżają średnio, minimalnie odżywiają i odrobinę wygładzają skórę. Staje się miękka i przyjemna w dotyku, gładsza i jaśniejsza. Podrażnień ani uczulenia nie odnotowałam. Nie jednak takie działanie, które mogłoby mnie uwieść. Produkt mi nie szkodzi, nawet trochę pomaga, chętnie go zużyję, ale po zdenkowaniu pożegnamy się na zawsze.


Kosmetyk spodobał mi się średnio. Nie zaszkodził, trochę pomógł, ale tłustość i błysk są niewybaczalne.

Słyszałyście kiedyś o tym produkcie? Podoba się Wam idea dwóch kremów w jednym pojemniku?

wtorek, 21 maja 2013

Po prostu niebieski. Golden Rose Paris Nail Lacquer 52

Uwielbiam niebieskie lakiery do paznokci. W swojej kolekcji mam ich kilka, dzisiaj zaprezentuję najnowszy nabytek. Do firmy Golden Rose odnoszę się raczej z dystansem, gdyż miałam z niej kilka emalii i większość była rozczarowująca. Postanowiłam jednak przełamać się i w ramach wymiany poprosiłam o lakier od GR. Decyzja okazała się dość trafna, o czym przekonacie się w dalszej części posta :)

Golden Rose Paris Nail Lacquer 52 to dość jasny odcień niebieskiego. Nie widać tego na zdjęciach, ale zarówno w buteleczce, jak i na paznokciach mieni się lekko na zielono. Zawiera shimmer, w niektórych miejscach minimalnie widać pociągnięcia pędzelka. Mocno błyszczy i ładnie mieni się w słońcu. Wydaje mi się, że jego wykończenie jest metaliczne, a on sam na paznokciach jest bardzo gładki.

Lakier rozprowadza się świetnie, nie zalewa skórek, nie powstają zacieki, pęcherzyki ani grudki. Kryje w pełni dopiero po czterech warstwach, chociaż jedna też wygląda interesująco. Schnie w miarę szybko, około dziesięciu minut na warstwę, chociaż warto zaczekać dłużej.


Podoba się Wam? Ja uważam, że jest ładny, ale nie na każdą okazję :)

niedziela, 19 maja 2013

Żelowy ideał! Kamill Cosmetics Wellness Shower Rhabarber-Buttermilch

Żel pod prysznic to najbardziej podstawowy kosmetyk, bez którego nie jestem w stanie sobie dać rady, jeśli nie mam go na łazienkowej półce. Nie lubię mydeł w kostce, gdyż w większości są bardzo twarde, nieporęczne i niezbyt ciekawie pachną. Cenię sobie żele za łatwą aplikację oraz zazwyczaj niską cenę, gdyż na te produkty nie wydaję dużo. Zwykle nie kupuję dwa razy tego samego, ale dzięki dzisiejszemu bohaterowi na pewno się to zmieni :)

 Kamill Cosmetics Wellness Shower Rhabarber-Buttermilch

Nie mam jakichś specjalnych wymagań, jeśli o żele pod prysznic chodzi. Ważne, żeby nie wysuszał ani nie podrażniał skóry. Nie musi jej nawilżać ani odżywiać, od tego mam balsam do ciała. Zależy mi też na ładnym zapachu, nie lubię bardzo delikatnych ani mdłych. Nie kupuję też żeli drogich, wydaję na nie maksimum dziesięć złotych np. na Original Source, ale nie robię tego ciągle. Rabarbarowy Kamill kupiłam na promocji w Naturze - kosztował tylko 2.99zł! Cena niewielka, ale za taki świetny produkt byłabym skłonna zapłacić o wiele więcej!

Kosmetyk umieszczono w plastikowej, nieprzezroczystej butelce o poręcznym kształcie. Nakrętka zamykająca się z charakterystycznym kliknięciem to moim zdaniem najlepsze możliwe rozwiązanie w opakowaniach żeli pod prysznic. Otwiera się bezproblemowo, ale nie samoistnie, nie ma obaw, że wyleje się w torbie podróżnej. Otwór wylotowy nie jest duży, ale żel wypływa bez żadnych trudności, nie leje się jednak strumieniem, nie wylewa w zbyt dużej ilości. Naklejki są trzy, nie zadzierają się, a ta, która przedstawia rabarbar jest zapowiedzią tego, co znajdziemy wewnątrz. Bardzo podoba mi się kolor butelki, mocny, intensywny, naprawdę zachęcający.
 .///
 .
Kosmetyk jest jest żelowy, ale nie galaretowaty jak większość żeli Original Source. Bardzo łatwo się aplikuje, szczególnie za pomocą gąbki. Pieni się bardzo dobrze i całkiem obficie jak na żel. Wiadomo, nie ma efektu jaki tworzy płyn do kąpieli, ale i tak jest dobrze. Nie ślizga się, bezproblemowo spłukuje. Do umycia całego ciała nie potrzeba dużo, więc wydajność także zaliczam na plus.

Zapach kosmetyku jest obłędny! Pachnie rabarbarem, świeżym, bez grama chemii. Aromat jest maksymalnie naturalny, wręcz uzależniający. Kocham rabarbar zarówno do spożycia, jak i w wersji kosmetycznej. W połączeniu z innymi właściwościami sprawił, że na pewno kupię go ponownie. Na skórze utrzymuje się kilka minut, ale nie jest to dla mnie mankamentem.

Żel świetnie myje, oczyszcza skórę z kurzu, potu i innych brudów dnia codziennego. Nie wysusza, nie podrażnia, ale jak wiadomo nie nawilża. W każdym razie skutków ubocznych brak. Pozostawia skórę miękką, czystą i gładką.

   
Żel jest naprawdę świetny. Nie skłamię, jeśli napiszę, że to najlepszy żel jakiego używałam. Bardzo polecam!

Znacie produkty Kamill? Lubicie rabarbarowe kosmetyki?

piątek, 17 maja 2013

Fakt, to mat! Avon Matte Black As Night (Paznokciowy Projekt Finish - Tydzień 2)

Z reguły nie dodaję dwóch postów paznokciowych pod rząd, ale nie mogę pozwolić na dwa dni blogowej przerwy! Dodatkowo dostałam dzisiaj trzy piękne lakiery i dzisiaj zaprezentuję Wam jeden z nich. Mam nadzieję, że wybaczycie mi fakt, iż nie pojawi się teraz żadna recenzja, a dopiero jutro :)

Avon Matte Black As Night jest lakierem z serii matowej. Nigdy wcześniej nie miałam emalii o takim wykończeniu, ale trend ten podobał mi się od dawna i na pewno kiedyś skusiłabym się na egzemplarz czegoś bez połysku. Jest to też mój pierwszy czarny lakier i obawiałam się, że będzie się źle prezentował. To był błąd! Kosmetyk jest całkowicie matowy, nie ma żadnych drobinek ani satynowego/skórkowego wykończenia. Naprawdę jest czarny, to nie mocna szarość.

Lakier rozprowadzał się bardzo dobrze, nie porobiły się zacieki ani pęcherzyki. Na zdjęciach widać niewielkie smugi, ale w rzeczywistości nie są aż tak widoczne, praktycznie wcale. Szybko wysycha, po pięciu minutach jest suchy, ale warto zaczekać około piętnastu dla utwardzenia. Kryje praktycznie przy jednej warstwie, ja nałożyłam dwie dla zamaskowania ewentualnych prześwitów.

+ Sensique Fantasy Glitter Pink Frosting
 Lakier niesamowicie podoba mi się solo, a także z brokatowym topem. Mam zamiar wykorzystywać go też do wzorków i różnych zdobień.

środa, 15 maja 2013

Gąbką go!

Wiosna w pełni, dlatego mimo że uwielbiam ciemne lakiery to teraz mam raczej ochotę na wesołe, jasne lub bardzo intensywne. Jakoś nie ciągnie mnie do malunków jednokolorowych, dlatego postanowiłam na cieniowane. Metoda gąbeczkowa daje naprawdę świetny efekt i mam nadzieję, że udało mi się to uchwycić na zdjęciach :)

Jako bazę nałożyłam dwie warstwy cudnego fioletu Avon Nailwear Pro Luxe Lavender. Lakiery, które wykorzystałam do stworzenia cieniowanych przejść to Miss Sporty Clubbingo Colours Bubble Gum 453 (pastelowa żółć), Lm Super & Ultra Brilliant Nail Polish 110 (mocny, neonowy róż) oraz Virtual Fashion Mania, który nie posiada numeru, a jest to mocny granat. Jako top wystąpił bezbarwny lakier Editt.

Lawendowa baza rozprowadzała się wyśmienicie i szybko wyschła. Cieniowanie także nie było trudne, chociaż dzisiejsza gąbka rwała się i na niektórych paznokciach widać jej pozostałości. Między kolorami ułożyły się naprawdę ciekawe przejścia, które nie gryzą się ze sobą. Na palcu serdecznym specjalnie położyłam więcej granatu, lubię taki mocniejszy akcent. Cieniowanie to prosta metoda, ale bardzo efektowna :)


 Podobają się Wam cieniowane paznokcie?

wtorek, 14 maja 2013

Gładko, miękko i na temat. Timotei With Jericho Rose Odżywka do włosów Moc i blask

Istnieją marki kosmetyczne, którym bez żadnego konkretnego powodu nie ufam. Jedną z nich jest Timotei. Jakoś nie kupuję ich produktów ani mnie do nich nie ciągnie. Dzisiaj przedstawię Wam odżywkę do włosów, która mimo że spodobała mi się to nie zwiększyła mojej sympatii do firmy. Lubię czasem poużywać czegoś z nielubianej firmy, o ile okaże się porządnym produktem, ale dość rzadko. Nie przedłużam jednak i zapraszam na recenzję ;)

Timotei With Jericho Rose Odżywka do włosów Moc i blask

Jeśli decyduję się na odżywkę z silikonami, to zależy mi przede wszystkim na wygładzeniu włosów. Oczywiście musi też odrobinę nawilżać, a już na pewno nie wysuszać. Przydałoby się też, gdyby miała przyjemną konsystencję i była w miarę wydajna. Nie lubię brzydkich zapachów, ani utrzymujących się na czuprynie kilka dni. Kosmetyk Timotei spełnił moje wymagania, ale nie podbił serca.

Opakowanie to prosta, plastikowa butelka. Jest średnio twarda, wyciska się raczej dobrze. Posiada popularny ostatnio aplikator, który należy przycisnąć z jednej strony, aby z drugiej pokazał się niewielki otwór. Rozwiązanie w porządku, ale nie pomaga wydobyć produktu do końca. Kiedy się kończy, tryba odkręcić i dolać wody. Niespecjalnie mi się to podoba. Butelka ponadto jest nieprzezroczysta, nie widać, ile pozostało do końca. Na opakowaniu oczywiście znajdują się naklejki, mają jednak niewidoczne krawędzie, więc nie odcinają się zbytnio. Całość prezentuje się w miarę ładnie, nietandetnie, nie kłuje w oczy.


Odżywka jest dość gęsta, ale nie maślana. Nie jest lejąca, nie spływa z rąk ani z włosów. Bardzo dobrze się rozprowadza, łatwo spłukuje. Niestety jest dość niewydajna, a nie nakładam jej dużo. Mam włosy lekko za ramiona, więc na dłuższe starczyłaby na pewno na krócej. Nie lubię, gdy kosmetyk tak szybko się kończy, zwłaszcza, jeśli jest dobry.

Pachnie ładnie, lekko kwiatowo i przyjemnie. Na pewno nie jest to zapach naturalny, ale nie czuć w nim chemii ani duszących nut. Nie utrzymuje się długo na włosach. Nie jestem jego fanką, ale nie drażni mnie, jest w porządku.

Produkt wygładza włosy całkiem mocno, a jest to zasługą silikonów. Mnie one nie przeszkadzają, o ile nie znajdują się w szamponach ani olejach. Ponadto zmiękcza, ułatwia rozczesywanie, trochę nabłyszcza. Nieco nawilża, może niezbyt mocno, ale jak na tak tanią odżywkę (ok. 6,5zł) w sam raz. Lubię tak działające kosmetyki, ale tylko od czasu do czasu. Moje kłaki wolę mocniejsze maski i odżywcze kompresy. Na plus, że nie wysuszyła, nie podrażniła i nie zwiększyła wypadania.


Odżywka jest całkiem w porządku, jeśli ktoś nie potrzebuje bardzo mocnego odżywienia albo do używania na co dzień. W sumie nieźle wygładza, ale mi zależy bardziej na nawilżaniu. Nie zauważyłam wielu negatywów, ale nieprzezroczysta butelka i fakt, że odżywka nie wypływa do końca nie podoba mi się.

Znacie produkty Timotei? Używacie ich produktów?

niedziela, 12 maja 2013

Facelle wszystko umyje, nawet uszy tfu! włosy i szyję. Facelle Intim Waschlotion Sensitive

Czasami udaje mi się znaleźć kosmetyk naprawdę wielofunkcyjny. Taki, który nadaje się absolutnie do wszystkiego, nie jest łatwo wytropić. Gdyby nie blogosfera i niezawodne włosomaniaczki, zapewne nigdy nie skusiłabym się na ten produkt. Teraz, kiedy już go mam i używam, mogę z całego serca polecić! Wiem, że wiele z Was też go uwielbia, ale mimo to dołożę swoje trzy grosze. Może skuszę tym osoby, które jeszcze nie próbowały :)  

Facelle Intim Waschlotion Sensitive

Kupiłam go głównie do mycia włosów, które mają tendencję do przesuszania. Zależało mi na produkcie, który nie będzie zawierał SLS/SLES i silikonów, ponieważ moja czupryna woli łagodniejsze specyfiki na co dzień. Później uznałam, że skoro już go mam, to będę stosować także do higieny intymnej. Następnie używałam go jako żelu pod prysznic, kiedy balsam do ciała wywołał spore podrażnienie. Za każdym razem sprawdził się bardzo dobrze, więc postaram się jeszcze bardziej przybliżyć Wam jego zalety.

Opakowanie to dość wysoka, płaska butelka o pojemności 300ml. Jest poręczna, nie wyślizguje się z rąk pod prysznicem. Niestety nie widać poziomu zużycia. Posiada nakrętkę z klapką zamykającą się z charakterystycznym kliknięciem. Jest szczelna, nic nie wycieka, spokojnie można wrzucić płyn do torby podróżnej bez obaw o wylanie. Otwór wylotowy nie jest duży, ale kosmetyk wypływa bez większych trudności po przyciśnięciu. Nie leje się strumieniem, łatwo dozować odpowiednią ilość. Na butelce znajdują się dwie naklejki, które nie ścierają się ani nie zadzierają. Na jednej powstały pęcherzyki, ale były tam już w dniu zakupu. Podoba mi się połączenie kolorów. Całość wygląda dobrze, nietandetnie.


Płyn jest przezroczysty i gęsty, ma żelową konsystencję. Dobrze rozprowadza się po skórze i włosach. Dobrze się pieni, nawet niewielka ilość daje sporo piany. Łatwo się spłukuje, nie ślizga się, ale też samoistnie nie spływa. Jest wydajny, używam go od trzech tygodni i pozostała jeszcze połowa początkowej objętości.

Produkt pachnie bardzo delikatnie, ale przyjemnie. Aromat ten nie kojarzy mi się raczej z owocami, bardziej z kwiatami. Zapach nie jest mocny i nie utrzymuje się na skórze ani na włosach. Nie jest też drażniący, nie kłuje w nos.

Płyn świetnie oczyszcza włosy. Zmywa oleje, dwufazowe spraye, kurz i inne zabrudzenia. Nie wysusza czupryny, nie powoduje też nadmiernego przetłuszczania. Do higieny intymnej sprawdza się równie dobrze - myje i nie podrażnia. Jako żel pod prysznic też działa, łagodni swędzenie, pomaga zmniejszać krostki, a poza tym zmywa wszelkie zanieczyszczenia. Nie wypróbowałam go tylko jako żelu do mycia twarzy, ale to na pewno niedługo się zmieni.


Działanie płynu bardzo przypadło mi do gustu. Radzi sobie w każdym miejscu mojego ciała. Nie wywołuje podrażnień. Do tego niewiele kosztuje, około siedmiu złotych bez promocji. Zapewne spotkamy się jeszcze nie raz!

Znacie ten płyn? Lubicie?

piątek, 10 maja 2013

Ustowe niby rozdanie, czyli oddawajka :) ZAMKNIĘTE/ZAKOŃCZONE

Mam sporo kosmetyków do ust, których nie używam. Maźnęłam się nimi kilka razy i poszły w odstawkę. Zebrało mi się aż jedenaście takich produktów! Jeśli któraś z Was jest chętna, oddam je za darmo.


Verona, Olive Lip Balm - pozostało ok. 50%
Catrice, Ultimate Colour, 150 Lovely Lilac -pozostało ok. 60%
 Essence, Crystalliced, Lipgloss, 02 Diamond Dust -  pozostało 70% 
 Essence, Stay Matt Lip Cream, Velvet Rose - pozostało ok. 90%
Wibo, Rose Limited Edtion, Pomadka do ust 02 - pozostało ok. 70%
 Nivea, Pearly Shine, Perłowa pomadka ochronna - pozostało ok. 95%
 Essence, On Top Lipgloss, Dramatize - pozostało ok. 80%
 Bell, Classic, 144 - pozostało 75%
Himalaya Herbals, Nourishing Lip Balm - pozostało ok. 95%
Lovely, Liquid Lip Balm, z mentolem i aloesem - pozostało ok. 30%
Lovely, Liquid Lip Balm, z kamforą i aloesem, pozostało ok. 50% 

 Możecie zgłosić się po jedną rzecz lub po kilka, a nawet po 11 sztuk :)
Za kosmetyki nie będziecie musiały płacić, za przesyłkę też nie, chyba że znajdę u Was coś na wymianę.
Wszystkie mazidła mają nieprzekroczony czas przydatności do zużycia.  
 Piszcie w komentarzu, co Was interesuje.

czwartek, 9 maja 2013

Myję i ścieram. BeBeauty Normalizujący żel-peeling oczyszczający

W używaniu żeli do mycia twarzy miałam sporą przerwę. Dopiero dwa miesiące temu powróciłam do codziennego szorowania cery specjalnymi myjadłami. Ostatnio zużyłam produkt firmy Himalaya Herbals, obecnie używam wyrobu biedronkowego. Jeśli jesteście ciekawe mojej opinii na jego temat, to zapraszam do dalszej części posta :)

 BeBeauty Normalizujący żel-peeling oczyszczający

Od żelu do mycia twarzy wymagam przede wszystkim tego, żeby dobrze oczyszczał. Zależy mi na tym, aby skóra po umyciu była czysta, promienna i miękka. Lubię, gdy żel zawiera drobinki peelingujące, w miarę ostre i ścierające, chociaż masujące, okrągłe też mi odpowiadają. Za bardzo ważne uważam, aby nie zapychał - parafina i trójglicerydy nie mogą znajdować się w składzie żelu. Nie lubię, gdy wysusza, ściąga i napina skórę w nieprzyjemny sposób. Żel BeBeauty w pełni spełnia moje oczekiwania, a oprócz niego Biedronka ma w ofercie wersję kremowo-żelową oraz micelarną.

Żel znajduje się w miękkiej tubie o pojemności 150ml. Używa się go dość wygodnie, łatwo wyciska, ale plastik jest bardzo miękki. Opakowanie stoi na "głowie", posiada nakrętkę na "klik", dzięki czemu bezproblemowo się wydobywa. Tuba jest nieprzezroczysta, nie widać, ile pozostało do końca. Nie odpowiada mi to, wolę wiedzieć, czy już powinnam zakupić nowy żel, czy też jeszcze starczy na długo. Mi trafił się egzemplarz z naderwaną nakrętką, w sklepie był jeszcze w całości.


Konsystencja produktu jest oczywiście żelowa, ale nie bardzo gęsta. Nie znaczy to, że jest rzadki. Świetnie rozprowadza się po skórze, a na jedno użycie potrzeba naprawdę niewielkiej ilości. Zawiera dużo półprzezroczystych, maleńkich drobinek, które naprawdę działają peelingująco. Znajdują się w nim też od większe, niebieski kuleczki, które rozpuszczają się po wpływem wody. Żel łatwo spłukać, nie ślizga się.

Kosmetyk pachnie bardzo ładnie. Jak na żel do mycia twarzy mógłby być mniej perfumowany, ale tak naprawdę to kompletnie mi to nie przeszkadza. Aromat jest kwiatowy, ale wyraźnie czuć, że jest perfumowany. Podoba mi się, bo nie dusi, nie drażni, nie kręci się od niego w nosie.

Żel przede wszystkim świetnie oczyszcza skórę. Po umyciu jest jasna, miękka i wyraźnie odświeżona. Drobinki naprawdę dobrze wygładzają cerę, znikają suche skórki i szorstkie, suche placki. Produkt nie wzmaga przetłuszczania, jest matowa przez cały dzień. W sumie mat daje mi krem, ale dzięki żelowi utrzymuje się on dłużej. Nie podrażnia i nie zapycha, peelingowanie nie jest bardzo mocne, ale wystarczające.


Żel bardzo przypadł mi do gustu. Spełnia wszystkie moje wymagania. Działanie jest idealnie dla mojej skóry. Przeszkadza mi jedynie licha nakrętka. W sumie oberwała się tylko z boku, więc żel nie wycieka, ale nie ukrywam, że to mi się nie podoba. Podsumowując - uwielbiam ten żel! Polecam wszystkim.

Lubicie markę BeBeauty? Jakich żeli do mycia twarzy używacie?

wtorek, 7 maja 2013

Liebster Tag ponownie

Zostałam ponownie nominowana do Liebster Blog, tym razem przez Agg.
Lubię odpowiadać na pytania z tagów, dlatego chętnie to zrobię. Mam nadzieję, że zaczekacie z cierpliwością na jutrzejszą recenzję albo nawet dzisiejszą :)

Nominacje otrzymujemy od innego bloggera. Przeważnie nagrody otrzymują blogi o małej ilości obserwujących (do 200), co pozwala na ich rozpowszechnianie. Jest to „nagroda” za nienaganne prowadzenie bloga. Odpowiadasz na 11 pytań otrzymywanych od osoby nominującej następnie TY masz za zadanie nominować 11 osób i podać nowe pytania". 
UWAGA: Nie nominujemy osoby, która Ciebie nominowała !!!

1. Czekolada czy chipsy?
 Lubię i jedno, i drugie, ale żadnego nie jem.
 
2. Film czy serial?
 Zdecydowanie film. Obejrzę raz i nie muszę polować na kolejne odcinki.
3. Jak wyobrażasz sobie siebie za 10 lat?
 Chciałabym mieć pracę lub chodzić na studia, prawo jazdy i nadal prowadzić tego bloga.
4. Gdybyś 1 dzień mogła być facetem, to co byś robiła?
 Nie mam pojęcia. Może spróbowałabym zrozumieć ich naturę :>
5. Jaką książkę ostatnio przeczytałaś?
Mechaniczną Pomarańczę Anthony'ego Burgessa.
6. Jaka jest aktualnie twoja ulubiona piosenka?
 Obecnie nie mam ulubionej, tylko kilka ukochanych :) Imany - Will You Never Know, Delilah - Love You So
7. Gdzie chciałabyś spędzić wymarzone wakacje?
 W Niemczech ze względu na zabytki, DM'y i podszkolenie się w tym języku.
8. Jakie jest twoje małe dziwactwo?
 Właściwie to nie wiem. Nie zastanawiałam się nad tym, ale pewnie mam kilka dziwactw.
9. Jakie grzechy kosmetyczne świadomie popełniasz?
Chomikowanie. Kupuję, kupuję, wkładam na półkę, a potem zastanawiam się, kiedy i czy w ogóle to wszystko zużyję.
10. Kim chciałaś być w dzieciństwie?
 Weterynarzem.
11. Jaki jest twój ulubiony kolor lakieru do paznokci?  
Nie mam, lubię bardzo różne. 
Jeszcze raz dziękuję Agg za nominację. Przyjemnie się odpowiadało na te pytania :) Nie otaguję nikogo, bo już nie pamiętam, kto odpowiadał, a kto nie.

Włosowe aktualizacje - po 6. miesiącu

Intensywną pielęgnację włosów rozpoczęłam pół roku temu. Nie mogę uwierzyć, że te sześć miesięcy tak szybko zleciało. Chociaż na zdjęciach zmiany nie są zbytnio widoczne, to naprawdę je zauważam podczas czesania, upinania, dotykania itd. Bardzo wciągnęło mnie włosomaniactwo, dbanie i wyszukiwanie coraz to nowszych sposobów na poprawienie kondycji czupryny. Cieszę się, że zaprzestałam niszczących nawyków i prezentuję kłaki po raz kolejny :)

06.04.13                                              07.05.13                   


Długość z tyłu - 42cm

Moje włosy rosną wolno, maksymalnie centymetr miesięcznie. Niemniej jednak cieszą mnie każde dodatkowe milimetry. Wydłużanie się ich najlepiej widać podczas zaplatania w warkocz, który staje się coraz dłuższy. Wciąż uczę się, co lubią moje kosmyki i w jakiej ilości. Prowadzenie pielęgnacyjnego dziennika pomaga mi kontrolować, co i kiedy nałożyłam i w razie potrzeby zbadać, co mogło zaszkodzić lub bardzo pomóc. 

Postanowiłam na stałe wprowadzić do pielęgnacji odżywki z silikonami na zmianę z wolnymi od nich. Chronią przed uszkodzeniami i wyraźnie wygładzają. Zdecydowałam się także na oczyszczanie szamponem z SLS/SLES co mniej więcej dziesięć dni. Zakupiłam również olejek, który ma pobudzić cebulki do rośnięcia. Już kiedyś go używałam i trochę pomógł, więc mam nadzieję, że będzie tak i tym razem.


Silikonowa odżywka, o której wspomniałam to Timotei With Jericho Rose Moc i Blask. Jej działanie przypadło mi do gustu, szerzej opiszę je w recenzji. Skusiłam się też na zachwalany płyn Facelle Intim Waschlotion Sensitive do stosowania w roli szamponu. Sprawdza się wyśmienicie, zupełnie jak dziecięcy szampon BabyDream. Do mocniejszego oczyszczania borowinowy i 7 ziół BingoSpa, który ostatnio bardzo polubiłam. Nauczyłam się z nim nie przesadzać i mnie zadowala.


Moje TOP3 do zadań specjalnych! Alverde 2-Phasen-Sprühkur Aloe Vera Hibiskus, czyli dwufazowa odżywka bez spłukiwania idealnie nawilża i zmiękcza włosy. Oriflame HairX Volume Boost Leave - In Conditioner używam zawsze, gdy moje włosy są szorstkie i nie układają się. idealnym zabezpieczaczem do końcówek jest Balea Professional Oil Repair Haaröl.


Olejek łopianowy z czerwoną papryką Green Pharmacy mam już drugi raz, pierwszą butelkę zużyłam na wakacjach. Z obecnej wykonałam póki co trzy aplikacje. Dawno nie używałam żadnych masek do włosów, więc skusiłam się na Joanna Naturia Maseczka regenerująca Z lnem i rumiankiem. Lubię odżywki z tej serii, więc mam nadzieję, że maska okaże się równie dobra. 

A jak u Was z pielęgnacją włosów? Używałyście któregoś z używanego przeze mnie produktu? 

poniedziałek, 6 maja 2013

Kulturowe podsumowanie miesiąca kwietnia

Kwiecień się skończył, mamy już maj, wiosnę w pełni, słońce i wiele innych uciech. Nie oznacza to jednak, że zaniedbałam swoją kulturową stronę. Wprawdzie nie siedziałam cały czas przed telewizorem ani nie "zjadłam" połowy biblioteki, ale znalazłam kilka dobrych filmów i książek. Tak więc bez zbędnych ceregieli zapraszam na podsumowanie :)

Lubię książki o Chinach, Japonii, gejszach, Azji, tamtejszej ludności, jedzeniu i wychowaniu, dlatego chętnie sięgnęłam po Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz Lisy See. Książka opowiada o średnio zamożnej Lilii, która jak wszystkie dziewczynki z okręgu zaczyna mieć krępowane stopy, aby kości złamały się i przybrały kształt kwiatu lilii. Jej matka chcąc zarobić na niej w przyszłości wzywa swatkę, która znajduje dla nie laotong - przyjaciółkę, której osiem znaków idealnie się zgadzają. Kwiat Śniegu przyjeżdża bardzo często, uczy się od Lilii, a Lilia od niej. Kiedy przychodzi czas małżeństwa, trzeba się przeprowadzić, a późniejsze przygody są niemałymi kłopotami. Nie będę jednak zdradzać szczegółów, przeczytajcie same, bo jest to powieść warta przeczytania.

Córka burzy Richelle Mead to powieść o Eugenie, która pracuje i zarabia na życie wypędzając duchy z ludzkich domów. Jest przekonana, iż jest w pełni człowiekiem, lecz po pewnym czasie okazuje się, że nie. Dziewczyna prowadzi życie polegające na pracy, lecz wszystko zmienia się, gdy w barze poznaje Kiyo. Czarujący mężczyzna rozpala w niej pożądanie i lądują w łóżku. Dalsze losy Eugenie są zupełnie inne, niż by tego oczekiwała. Pogonie, w których to ona musi uciekać, mężczyźni, którzy jej pragną, miłość i inne dodatki sprawiają, że książka czyta się łatwo, szybko i przyjemnie.

Serię Dom Nocy P.C i Kristin Cast zaczęłam czytać już dość dawno temu, ale Spaloną dorwałam dopiero w kwietniu. Muszę przyznać, że to najciekawsza ze wszystkich przeczytanych przeze mnie części, a było ich siedem. Opowiada oczywiście o losach Zoey i jej przyjaciół. Główna bohaterka, nazywana Zo obecna jest na ziemi tylko ciałem. Jej dusza rozprysła się, gdy próbowała ratować Heatha. Nie chce i nie potrafi wyjść z zaświatów, ale w końcu przekonuje się do powrotu. Nie obywa się bez problemów, walki z Kaloną, a do tego różnymi zagadkami. Myślę, że warto przeczytać całą serię, o ile lubi się lekkie czytadła o nastoletnich wampirach.
 
Głośne zmiany zaczynają się do szeptów - tak właśnie brzmi hasło na plakacie reklamującym film. Czy ktoś przejmuje się Służącymi? Czy ktokolwiek myśli o nich jak o zupełnie normalnych ludziach? Ten film porusza temat zachowania pracodawców wobec służących. Młoda dziennikarka nakłania kobiety do opowiedzenia swoich historii. Wiele z nich musiało zrezygnować z wychowywania swoich dzieci dla wypełnienia tego obowiązku u swoich panów. Film jest naprawdę poruszający, otwiera oczy na problemy osób, które nie mogą same odważyć się na ukazanie swoich krzywd lub szczęścia.

Filmy, w których gra Jackie Chan zazwyczaj omijam, ponieważ nie lubię, gdy w każdym filmie popisuje się karate i innymi sztukami walki. Tym razem jednak nie był on głównym bohaterem, ale mimo to stanowił bardzo ważną osobę w filmie. W Karate Kid uczył młodego Amerykanina sumienności, odpowiedzialności i wytrwałości. Udało mu się osiągnąć pożądany skutek i szczerze mówiąc, trochę głupio wyglądałoby, gdyby tego nie zrobił :D

Historię Chłopca w pasiastej piżamie obejrzałam po uprzednim przeczytaniu książki. Opowiada ona o Brunonie, dziewięcioletnim Niemcu, który przeprowadził się z Berlina do Po-Świecia (chyba Oświęcimia). Nudząc się wyrusza na spacer, gdzie za drutem kolczastym spotyka wychudzonego Szmula. Chłopiec mieszka w obozie, ciężko pracuje i mało je, a Bruno zaprzyjaźnia się z nim i często przychodzi rozmawiać. Kiedy przychodzi czas wyjazdu, Bruno wchodzi do obozu, żeby zobaczyć, jak żyje Szmul. Wojska zabierają mieszkańców obozu do pomieszczenia, w której nieświadomi zostają spaleni. Historia jest bardzo poruszająca i niezwykle prawdziwa, warto obejrzeć.

Zakonnicę w przebraniu też chyba wszyscy znają. To popularna opowieść o Deloris, piosenkarce, którą śledzi policja. Aby uniknąć złapania ukrywa się w klasztorze w stroju zakonnym - habicie. Widząc i słysząc kompletny brak kompetencji chóru kościelnego postanawia im pomóc. Udaje jej się wykształcić porządny chór, na którego śpiewu przychodzi cały kościół. Deloris w końcu musi opuścić klasztor, zakonnice dowiadują się o jej prawdziwej tożsamości, ale cieszą się, że podbudowała ich zdolności. Film przyjemny, wesoły, można obejrzeć :)

Turysta bardzo mi się podobał. Uwielbiam filmy z Jolie i Deppem, więc chętnie obejrzałam ten. Angie gra policyjną agentkę, która chce dostać się do swojego ukochanego. W tym celu wybiera podobnego człowieka i przysiada się do niego, zwabia do swojego apartamentu i pokazuje się z nim publicznie. Nie wie, że jej ukochany to przypadkowy pasażer, który przyznaje się do tego dopiero w ostatnich minutach filmu. Nie chcę się rozpisywać, po prostu polecam!
 

Nicki, hm, jakby to powiedzieć... Nie lubię jej piosenek, ale Automatic spodobała mi sie od razu. Niezwykle energetyczna, nastraja mnie pozytywnie. Pozostałe po prostu ubóstwiam!

Uff, mam nadzieję, że dobrnęłyście do końca. A jak tam Wasze kwietniowe kulturalne osiągnięcia.  

niedziela, 5 maja 2013

Kwietniowe zakupy

Ostatnimi czasy moje kosmetyczne zakupy nie należą do wielkich. Wydawało mi się, że w marcu przygarnęłam mało, ale kwiecień obfitował w jeszcze mniej. Nie czuję z tego powodu niedosytu i szczerze mnie to cieszy, bo chyba zaczynam opanowywać moją zakupomanię. Nie będę już przedłużać, zapraszam na małą prezentację :)


Faktycznie mało, prawda? Kupiłam osiem produktów widocznych na zdjęciu plus serum do rąk BeBeauty, które już się zużyło i zobaczycie je w denku pod koniec miesiąca.


W celu odświeżenia mojej miniaturowej zapachowej kolekcji zakupiłam kolejną mgiełkę Playboya - tym razem w wariancie Play It Pin Up (17,90zł). Pachnie ślicznie, słodko, w sam raz na wiosnę i lato. Zaopatrzyłam się też w zachwalany płyn do higieny intymnej Facelle Intim Waschlotion Sensitive (4,99zł), którego używam zarówno do mycia włosów, jak i do mycia miejsc, do których jest przeznaczony. Odżywka do włosów Timotei With Jericho Rose Moc i blask (6,49zł) kupiłam tylko dlatego, że skończyły mi się wszystkie inne. Muszę przyznać, że sprawuje się dobrze, chociaż nie odżywia zbyt mocno. Natłuszczający zmywacz do paznokci (1,6zł) to czysty przypadek, bo nie przywiązuje się do żadnego konkretnego.


Z racji coraz cieplejszych dni zakupiłam krem z filtrem - BabyDream Sonnen-creme 50+ (13,99zł). Jedynym minusem jest fakt, że twarz strasznie się po nim błyszczy. Żele do mycia twarzy BeBeauty zmieniły szatę graficzną, więc przygarnęłam normalizujący żel-peeling oczyszczający (4,99zł). Ostatnio polubiłam nudziaki, Lovely Nude Nail Polish 01 (5,99zł) powiększył moją małą kolekcję. Otstanim kwietniowym zakupem był balsam do ust Tisane (9,02zł), mój ulubiony i niezastąpiony.

A Wy co kupiłyście w kwietniu?