niedziela, 30 września 2012

Wrześniowe zużycia

Wrzesień umknął mi bardzo szybko, gdyż działanie na obrotach szkoła-nauka sprawiło, że nie miałam zbyt wiele czasu dla bloga. Zużywanie różnych produktów poszło mi nieco lepiej, z czego jestem zadowolona, chociaż nie w stu procentach. Niestety, raz bywa lepiej, raz gorzej. Denkowo wrzesień był średni, ale nie narzekam :)

  • Biały Jeleń Fresh & Young Hipoalergiczna pianka do mycia twarzy - całkiem ciekawy produkt. Dość dobrze oczyszcza dekolt i szyję, jednak na twarz jest zbyt słaba. Nie wzmaga wyprysków ani ich nie powoduje. Łatwo się spłukuje, nie podrażnia, nie klei. Ponadto nie zapycha i nie wysusza.
  • Eveline, Pure Control SOS, Antybakteryjny tonik oczyszczający - naprawdę niezły. Świetnie oczyszczał cerę i było to widać nawet na zużytym waciku. Przyjemnie odświeżał, nie kleił i dawał uczucie sprężystości. Na wypryski nie pomógł, ale nie zaszkodził.
  • Eva Natura, Herbal Garden, Pielęgnacyjny tonik do twarzy - bardzo dobry produkt. Odświeża i budzi cerę do życia. Przygotowuje skórę na przyjęcie kremu i przywraca odpowiednie pH. Ponadto nawilża skórę, usuwa uczucie wysuszenia i ściągnięcia.
  • Rival de Loop, Pure Skin, Żel do mycia twarzy z peelingiem - nadal uwielbiam i zużywam kolejne opakowania. Świetnie oczyszcza skórę i sprawia, że jest świeża i promienna. Delikatnie peelinguje, wygładza i lekko złuszcza stare komórki. Pomaga zwalczać wypryski i inne niespodzianki.
  • Ziaja, Tintin, Krem antybakteryjny - bardzo średni produkt. Porządnie nawilżał cerę i nie wywołał uczulenia. Sprawił jednak, że pojawiło się wiele bolących gul. Miał świetną, beztłuszczową konsystencję, szybko się wchłaniał. Niestety nie matował, ale nie wzmagał przetłuszczania.
  • Ziaja, SopotSun, Krem do cery fotowrażliwej, SPF25 - niestety nie polubiłam go. Mimo całkiem porządnej ochrony przeciwsłonecznej miał wiele minusów. Długo się wchłaniał, pozostawiał tępo-tłusty film. Ponadto zapychał mnie i kilka godzin po użyciu pojawiały się wypryski. Nie wysuszał, lekko nawilżał i natłuszczał.
  • BabyDream, Szampon dla dzieci - uwielbiam go i żałuję, iż nie poznałam wcześniej. Jest bardzo delikatny, ale mimo to naprawdę dobrze oczyszcza włosy bez wysuszania ich. Oczywiście nie nawilża, jednak nie podrażnia. Nadaje cudownej miękkości i blasku. Niestety trochę plącze kosmyki.
  • Alterra, Granat i Aloes, Szampon nawilżający - polubiłam go nawet bardziej niż powyższy. Wspaniale oczyszczał kosmyki, zmywał cały brud i kurz. Nie wysuszał, a wręcz przeciwnie - lekko nawilżał. Miał żelową konsystencję i piękny zapach, dzięki któremu używanie było przyjemnością. 

  • Rival de Loop, Pure Skin, Krem nawilżający z efektem matującym - mój ulubieniec. Zużyłam wiele opakowań i każde jednakowo chwalę. Produkt ten naprawdę nieźle nawilża skórę, a ponadto pomaga pozbyć się wyprysków. Bardzo dobrze matuje przez kilka godzin, co uważam za świetny wynik.
  • Asa, Acnefan, Krem do pielęgnacji cery trądzikowej - bardzo dobry krem punktowy. Wysusza wypryski i sprawia, że się nie odnawiają. Lekko rozjaśnia i matuje skórę. Nałożony wieczorem na całą noc zmniejsza wyprysk o co najmniej połowę.
  • Beauty Formulas, Cucumber & Avocado Facial Scrub - przeznaczony do twarzy, jednak stosowałam go na ciało. Niestety bliżej nosa nie byłam w stanie znieść jego zapachu. Był ostry, chemiczny, jak środki czyszczące do toalet. Peelingował bardzo delikatnie, lekko natłuszczał. Trudno się zmywał i oklejał parafinową warstwą.
  • Isana, Hand Creme, Kamille - tego pana również nie polubiłam. Nieporęczne opakowanie zdecydowanie utrudniało użytkowanie. Działanie było naprawdę średnie, gdyż lekko nawilżał i zmiękczał. Długo się wchłaniał i czuć było delikatny film, czego bardzo nie lubię.
  • Nivea, Deodorant, Dry Comfort Stick - bardzo polubiłam ten antyperspirant, zużyłam już drugie opakowanie. Ograniczał wydzielanie potu, likwidował brzydki zapach. Niestety, zostawiał biały nalot pod pachami, który minimalnie się osypywał. Ponadto zawierał aluminium, a staram się go unikać.
  • Farmona, Jantar, Odżywka do włosów i skóry głowy - popularna wcierka zachwalana na blogach. Oprócz nawilżenia skalpu i sprawieniu, że zostawało ich mniej na grzebieniu nie zrobił nic. Nie spowodował wysypu baby hair, a właśnie na to liczyłam. Jego forma aplikacji była nieco uciążliwa.
  • Ziaja, Intima, Płyn do higieny intymnej z kwasem askorbinowym - próbka - miałam już pełnowymiarowe opakowanie i polubiłam. Całkiem dobrze oczyszcza i nie podrażnia. Dość ładnie pachnie, ma kremową konsystencję. Nieźle się pieni i łatwo się spłukuje.
  • L'biotica, Biovax, Serum wzmacniające A + E - próbka - bardzo dobre, silikonowe serum na końcówki. Zużyłam drugą próbkę i jestem w pełni przekonana do zakupu pełnej wersji. Zabezpiecza włosy przed uszkodzeniami, szybko się wchłania, nie pozostawia tłuszczu na kosmykach.
  • AA Eco, Krem odżywczy do cery suchej - próbka - używałam go pod oczy w  celu nawilżenia, jednak nie sprawdził się. Skóra swędziała i czerwieniła się, więc zużyłam na dekolt i twarz. Niestety po zastosowaniu pojawiły się wypryski.

  • Flos-lek, Ideal SAkin Anti-Acne, Make-up Matt Finish - próbka - podkładów nie używam, ale zużyłam tę próbkę pod oczy jako korektor. Niestety był nieco zbyt żółty i mało kryjący. Znacznie lepiej sprawdził się na nogach, gdyż ukrył żyłki i nierówny koloryt.
  • Bingo Spa, Serum czekoladowo-pomarańczowe do pielęgnacji ciała - największym plusem produktu był zapach, bardzo apetyczny. Nawilżenie średnie, a właściwie słabe. Wygładzenia nie zauważyłam, innych efektów również. Niemniej jednak po każdej aplikacji lekko swędziała mnie skóra, co na pewno nie było dobre.
  • Beauty Aescin, Żel do pielęgnacji skór nóg i stóp - próbka - całkiem przyjemny produkt. Pomógł mi pozbyć się uczucia ociężałych nóg. Przyniósł ulgę po wysiłku. Nie chłodził, nie szczypał, nie powodował swędzenia. Ponadto nie uczulił mnie i szybko się wchłonął. 

  • Simple Beauty, Wanilia & Kokos, Mleczko do zmywania paznokci - całkiem przyjemny produkt. Lekko wysuszał paznokcie, jednak zmywał przyzwoicie. W początkowej fazie nieco rozmazuje, ale później dobrze oczyszcza. Zapach miał dość ładny i długo utrzymywał się na paznokciach.
  • Lovely, Liquid Lip Balm, Smoothes, heals and protects your lips - zdecydowanie lepszy od aloesowej wersji. Natłuszcza, odżywia i nawilża usta. Pomaga zapobiegać pękaniu warg i leczyć powstałe już niespodzianki. Ładnie pachnie kamforą i mentolem.




  • Cleanic, Soft & Comfort, Płatki kosmetyczne, 133 szt. - jedne z lepszych wacików, jakie do tej pory używałam. Dość chłonne, nie rozwarstwiają się i nie pozostawiają włókien na twarzy i paznokciach. Standardowa wielkość płatków była w sam raz, jeden wystarczał na zmycie paznokci jednej ręki.

Jestem dość zadowolona z ilości zużytych we wrześniu produktów. Wprawdzie nie pozbyłam się zapasów, gdyż zdenkowane kosmetyki ciągle były w użyciu. Mam jednak nadzieję, że w październiku uda mi się wykorzenić z szafek zalegające produkty.

sobota, 29 września 2012

Wyszukiwania vol. II

Kompletnie nie mam dziś weny do pisania recenzji, więc przedstawię Wam kilka propozycji wyszukiwań. Muszę przyznać, że niektóre są naprawdę rozbrajające :) Zapraszam na krótką, sobotnią lekturę!


puder rozświetlający - tani 
poproszę od razu dwa opakowania!

nieb lakier celia plus wzorek
celia na pewno ma jakiś niebiański lakier do wzorków!

plastuś
 niestety tutaj go nie ma, wybaczcie

paznokcie 2012 robione gąbką
 paznokcie zrobione z gąbki nie wróżą niczego dobrego, zwłaszcza w 2012 :D

h&m kremy w kształcie serduszka
 niestety nie posiadam

big volume lash mascara wprowadz
 ciekawe co autor miał na myśli z wprowadzaniem ...

skóra schodzi mi z rąk
 aż tak drastycznie z moimi dłońmi nie jest!

jak zrobić myszke miki na paznokciach
kropka, kreska, mamy malunek pieska tfu! myszki

quixx pozytywny
gratulacje, zostałaś mamą

plastik vs. naturalna
 plastik to raczej mało ekologiczne rozwiązanie, wybierz naturę

białe kropeczki na ustach
 ktoś musiał odkryć tę prawdę, bo czasem niestety mnie nękają

plamki na skórze od kurzu
 aż taka brudna nie jestem, ale wolę sprawdzić ...

hity lakierowe
czasami się zdarzają

lata 60 shampoo
niestety nie posiadam takich zabytków :D 

Uwielbiam czytać o tym, czego szukają na naszych - w tym moim - blogach! Mnie osobiście zachwycił retro szampon z lat 60 oraz pozytywny test ciążowy. Nawet nie myślałam, że i mnie trafią się takie kwiatki!

piątek, 28 września 2012

Działa jak natura chciała! Eva Natura Herbal Garden Pielęgnacyjny tonik do twarzy

Jakiś czas temu na pewnym blogu zauważyłam nie tyle nowość, co odświeżoną wersję pewnego produktu. Pierwotnej niestety nie dane było mi testować, tak więc po upływie kilkudziesięciu dni wybrałam się po niego i zakupiłam. Jakie są moje wrażenia na temat pielęgnacyjnego toniku do twarzy rodzimej firmy Eva Natura (produkowanej przez Pollena-Eva) z serii Herbal Garden? O tym możecie poczytać w dalszej części posta.


Tonik wlano w tradycyjną , lekko spłaszczoną butelkę. Zawiera ona 200ml produktu, ale nie sprawia to trudności w utrzymaniu jej w dłoni. Zwieńczona nakrętką na "klik" jest bardzo wygodnym rozwiązaniem. Aplikator płaski z minimalnym wypustem sprawia, że raczej nie oblewamy się płynem po łokcie. Całość wygląda dość profesjonalnie, gdyż nie zawiera udziwnień, jest prosta w kształcie i łatwa w użytkowaniu.

Butelka została oklejona dwoma naklejkami przyklejonymi na tyle dobrze, że w żadnym stopniu się nie odklejają ani nie pęcherzykują. Szata graficzna bardzo przypadła mi do gustu, gdyż wygląda bardzo lekko, czysto, świeżo i estetycznie. Niewielka ilość napisów w połączeniu z niewielkim zdjęciem rośliny to najlepszy pomysł, na jaki można wpaść tworząc tonik o takim działaniu. Zdecydowanie go polubiłam, spodobał mi się.


Tonik ma typową dla tych produktów konsystencję, czyli zbliżoną lub nawet identyczną jak woda. Dobrze wpija się w wacik i świetnie rozprowadza po twarzy. Tworzy delikatną, mokrą warstwę, która wchłania się po około dwóch minutach. Pozostawia tylko i wyłącznie uczucie nawilżenia, żadnego filmu, ani tłustego, ani lepkiego. Dzięki temu czuję, że moja cera jest odświeżona, a nie zapchana.

Zapach szybko zdobył moje serce. Pachnie dokładnie tak, jak koniczynowa łąką z samego rana, zanim opadnie rosa. Woń jest mokra, kwiatowo-trawiasta, świeża i lekka. Budzi we mnie wspomnienia i pomaga mi się otrząsnąć ze snu. Moim zdaniem jest wprost wspaniały i żałuję, że nie odkryłam go wcześniej, ale lepiej późno, niż wcale :-)


Tonik wspaniale odświeża cerę i pomaga pozbyć się resztek żelu lub zabrudzeń. Dobrze łagodzi podrażnienia, pomaga pozbyć się zaczerwienień. Ponadto nie powoduje ani nie zaostrza wyprysków. Nawilża skórę, pozbawia uczucia ściągnięcia. Sprawia, że cera jest promienna, miękka i sprężysta. Nie matowi, ale lekko reguluje wydzielanie sebum. Nie mam mu nic do zarzucenia.

Opakowanie - 9 - ładne, estetyczne, łatwe w użytkowaniu. Konsystencja - 10 - wodnista, lekka, szybko się wchłania. Zapach - 10 - rześki, poranny, łąkowy. Działanie - 9,5 - odświeża, łagodzi, nawilża. Ocena ogólna - 9,5/10. Jest świetny! Polecam wszystkim!

środa, 26 września 2012

Seksowność zarezerwowana dla vipów! Playboy VIP Perfumed Body Mist

Bardzo lubię zastępować perfumy mgiełkami zapachowymi. Dzięki temu mogę otulać się wonnym wabikiem kilka razy dziennie bez uczucia przesady. Aktualnie moim numerem jeden jest perfumowana mgiełka do ciała o nazwie VIP firmy, której nazwa błyskawicznie kojarzy się z seksownością, mianowicie - Playboy. Oczywiście moje uczucie uwielbienia trzeba udokumentować, a więc zapraszam Was na dalszą część posta :)


Opakowanie jest typowe dla mgiełek, ale dużo większe, gdyż zawiera aż 200ml! Standardem jest 125ml, ale ilość VIP zadowala mnie o wiele bardziej. Mimo to nie jest gigantycznym walcem, którego nie sposób utrzymać. Wręcz przeciwnie - bardzo dobrze leży w dłoni. Aplikator to atomizer. Plastikowa osłonka zdejmuje się łatwo, ale zakłada z cichym "klikiem". Spryskiwacz nie zacina się, wydobywa lekki spray aniżeli strumień i bardzo mi się to podoba. Zawsze dozuje idealną ilość produktu.

Całą butlę okala jedna, naprawdę duża naklejka. Mimo bardzo częstego dotykania i używania nie odkleiła się ani nie spęcherzykowała. Szata graficzna również bardzo trafiona, dobrana do koloru sprayu i bardzo imprezowa. Przynosi na myśl dyskotekową kulę i szampańskie zabawy do rana. Bardzo przypadła mi do gustu :)


Dzięki bardzo dobremu atomizerowi produkt rozpyla się w bardzo delikatną mgiełką, która osiada na skórze i ubraniach. Nie tworzy nieprzewidywalnego strumienia, którym możemy trafić sobie w oko lub inne mniej ciekawe miejsce. Sam zasięg rozpylania to mniej więcej koło o promieniu 10-15 centymetrów, a więc dość dużo i trzeba uważać, żeby nie spryskać sobie brody :D Poza tym wszystko jest bardzo w porządku.

Zapach to najważniejsza część recenzji służąca perfumowaniu ciała. Mgiełka ma naprawdę zniewalającą woń! Jest ona bardzo elegancka i jednocześnie imprezowa, szampańska. Czuć kwiaty, nuty drzewne i owoce. Całość ocieka cudowną seksownością, nocami spędzonymi w klubach i tym podobnymi. Mimo to świetnie nadaje się do noszenia na co dzień. Utrzymuje się na skórze kilka godzin, na ubraniach dłużej.


Mgiełka wspaniale odświeża i nadaje skórze cudownego zapachu. Nie przytłacza, a psiknięta kilka razy w odstępie dwóch-trzech godzin daje trwałą i jeszcze bardziej kuszącą woń. Ponadto nie powoduje uczulenia, nie powoduje wysypu wyprysków na szyi i dekolcie. Aktualnie jest moim faworytem w dziedzinie perfumowania.

Opakowanie - 9 - pojemne, stabilne, dozuje odpowiednia ilość. Konsystencja - 10 - wodnista, tworzy lekką mgiełką zamiast strumienia, szybko się wchłania. Zapach - 10 - bardzo seksowny, idealny na każdą porę dnia i nocy. Działanie - 9 - lekko odświeża, nie podrażnia. Ocena ogólna - 9,5/10. Kosmetyk idealny zarówno na upały, jak i na chłodniejsze pory roku.

wtorek, 25 września 2012

Ewelino, nie jesteś mi przeznaczona! Eveline Pure Control SOS Antybakteryjny krem nawilżający

Moją słabość do kosmetyków antybakteryjnych można podsumować w kilku słowach, mianowicie - rozczarowanie niemal za każdym razem. Do tej pory udało mi się wyłapać pięć produktów, które naprawdę dobrze działają. Niestety nie zalicza się do nich antybakteryjny krem nawilżający firmy Eveline z serii Pure Control SOS. Co jest przyczyną braku buchających obłoków gorącej miłości? O tym w dalszej części posta.


Krem został zapakowany w bardzo przyjemne w użytkowaniu opakowanie. Wykonane z bardzo miękkiego plastiku łatwo trzyma się w dłoni i nie wypada. Nie mnie się i nie pęka na bokach, więc nie musimy się martwić o uszkodzenia. Nakrętka na "klik" to wręcz konieczne rozwiązanie przy kremowych tubach i producent zadbał o to, abyśmy nie musiały odkręcać. Aplikator dozuje odpowiednią ilość produktu. Opakowanie nie sprawia problemów przy wyciskaniu i myślę, że w razie potrzeby szybko rozetniemy miękki plastik. 

Tuba nie została opatrzona żadnymi naklejkami i dzięki temu producent ma u mnie duży plus! Nadrukowane napisy nie ścierają się, cały czas są równie wyraźne i proste. Zdarzało się już, że kupowałam produkt z krzywymi informacjami, podwójnie odbijającymi się i mało czytelnymi. Szata graficzna  w porządku, utrzymana w tradycyjnej dla antybakteryjnych produktów niebieskiej barwie. Całość wygląda dość młodzieżowo i myślę, że to celowe. Mi nie przeszkadza, a nawet się podoba.


Krem ma bardzo przyjemną konsystencję. Jest bardzo lekki, ale gęsty. Mimo to wydajność oceniłabym na bardzo dobrą, gdyż wystarcza ilość minimalnie większa od ziarnka grochu do pokrycia całej twarzy. Wchłania się około dwóch minut, czyli stosunkowo szybko. Nie pozostawia tłustej warstwy, błysku też nie. Całkowitego matu nie uda się przy jego pomocy uzyskać, ale świecenie jest zredukowane. Matuje lekko i nadaje zdrowego wyglądu.

Zapach produktu jest dość ładny, trudny do zidentyfikowania. Niewątpliwie kojarzy mi się ze świeżością i czystością, ale nie taką, jaką czujemy po umyciu ubikacji ;) Jest on specyficzny, ale przyjemny. Nie utrudnia używania, spokojnie da się z nim wytrzymać - nie śmierdzi. Nie utrzymuje się na skórze zbyt długo i chwała mu za to - wolę bezzapachowe produkty do twarzy.


Krem całkiem nieźle nawilża skórę twarzy i minimalnie pomaga zasłonić blizny, ale jest to złudzenie. Pomaga wyjść wypryskom do wierzchu i powierzchownie je zagoić. Niemniej jednak nie zwalcza pryszczy, a podczas stosowania wyskakują kolejne i następne. Sprawia, że powstają dość duże i zazwyczaj podskórne, co jest obrzydliwe i bolesne. Po jego odstawieniu zmiany zniknęły i moja cera nie cierpi z powodu smarowania tym produktem :)

Opakowanie - 9 - miękkie, bardzo przyjemne w użytkowaniu. Konsystencja - 8 - gęsta, szybko się wchłania, nie daje intensywnego matu. Zapach - 7 - świeży, lekki, specyficzny. Działanie - 3 - całkiem nieźle nawilża, jednak nie pomaga pozbyć się wyprysków, nasila ich wysyp. Ocena ogólna - 4/10. Średniaczek, który mnie nie porwał. A szkoda, bo wiązałam z nim duże nadzieje.

sobota, 22 września 2012

Błysk, wspomnienie lata. Eveline Holografic Shine 407

Wielkimi krokami nadchodzi jesień, a właściwie już jutro będzie z nami. Jej kolory nie są wprawdzie zbyt ciekawe, ale mogą być świetną inspiracją do wykonania manicure. Aby nie być gołosłowną zmalowałam delikatne, eleganckie cudo, które pasuje zwłaszcza na rozpoczynającą się porę roku :-)

Eveline Holografic Shine 407 to bardzo ładny, rozbielony odcień bordo wymieszanego z beżem i brązem, który daje naprawdę elegancki efekt. Jednak to nie wszystko, gdyż całość zdobią miliony holograficznych drobinek mieniących się na wszystkie kolory tęczy. Wygląda to bardzo dobrze zarówno teraz, jak i w innych porach roku.

Lakier nakłada się idealnie - nie smuży, nie zalewa skórek ani innych mniej oczekiwanych miejsc. Kryje w pełni po dwóch warstwach, jednak pojedyncza daje całkiem ładny efekt, a trzecia sprawia, że wygląda idealnie. Jedna warstwa schnie około 10 minut, podobnie następne. Po upłynięciu tego czasu jest już gładki i odporny na uszkodzenia.


Mnie ten odcień bardzo przypadł do gustu i myślę, że od czasu do czasu będzie gościł na mych pazurach w czasie jesieni :)

piątek, 21 września 2012

Truskawki we wrześniu? Niemożliwe! Original Source Seasonal Edition British Strawberry

Jak wiele osób bardzo często ulegam manii kupowania limitowanych produktów, szczególnie jeśli posiadają ciekawe opakowanie, kolor lub zapach. Tak też było i tym razem - wystawione na kilka tygodni sezonowe żele pod prysznic Original Source skusiły mnie i w rezultacie zakupiłam dwa - Spearmint, który pojawił się w poprzednich zużyciach oraz bohater dzisiejszego posta, mianowicie British Strawberry. Czy zdobył on moje serce? O tym przekonacie się w dalszych wersach posta :-)


Żel zamknięto w typowym dla firmy, przyciągającym uwagę opakowaniem. Stojąca na głowie zwężana butelka z lekko oszronionym tyłem jest stabilna i praktyczna, gdyż produkt spływa do końca i nie marnuje się. Jedynym mankamentem jest ukryty pod niesamoistnie otwierającą się nakrętką na "klik" aplikator. Część ta jest niewyposażona w tradycyjny niekapek. Zastąpiono go krateczką, która wcale nie pomaga zatrzymać wyciekającego produktu.

Naklejki są bardzo typowe - papierowe i idealnie przyklejone. Szata graficzna niesamowicie przykuwa wzrok, gdyż umieszczono na niej niezwykle modną ostatnio flagę Wielkiej Brytanii. Ponadto zabawna formułka na tylnej części opakowania zdecydowanie zachęca do zakupu. Całość wygląda bardzo trendowo i ciekawie.



Konsystencja produktu jest całkiem przyzwoita, jednak mnie nie zachwyca. Rzadsza i nie glutkowata nie podbiła mego serca. Muszę przyznać, że lubię odrywające się kawałki żeli OS, a tego tu nie ma. Mimo to bardzo dobrze się pieni ale tylko w połączeniu z myjką. Duet składający się z rąk i produktu niewiele da, mikołajowej brody z powstałej masy zrobić się nie da, a przy pomocy gąbki - owszem.

Zapach, podobnie jak konsystencja nie dostanie ode mnie najwyższej noty. Pachnie owocami z dodatkiem słodkości plus plastikiem. Te ostatnie nie są bardzo wyczuwalne, głównie wybijają się tu zaprawione chemikaliami truskawki. Jest przyjemny, ale do wspaniałości mu daleko. Nie podbił mojego serca, a właśnie na to liczyłam.


Limitowany żel OS nie ma nadzwyczajnych właściwości. Myje ciało z nękających brudów typu kurz i tym podobne. Nie nawilża, ale też nie wysusza. Niestety nie orzeźwia zbytnio, pozostawia jedynie uczucie lekkiej świeżości. Innego działania nie zauważyłam. Produkt robi co trzeba i na tym kończy się jego rola. 

Opakowanie - 6- ładne, ale niepraktyczne. Konsystencja - 4 - dobrze się pieni, ale jest zbyt rzadka. Zapach - 4 - przyjemny, ale nie zniewalający. Działanie - 5 - myje i lekko odświeża. Ocena ogólna - 6/10. Żel bez specjalnych właściwości, zwykły myjak.

czwartek, 20 września 2012

Czyżby rudy rydz? Joko Mineral Powder Spiekany puder J06

Jakiś czas temu zakupiłam na wyprzedaży u Greatdee kosmetyk o pełnej nazwie Joko Mineral Powder Spiekany puder J06. Stosuję go więc już dość długo i intensywnie i wyrobiłam sobie zdanie na jego temat. Czy będzie pochlebne, czy zupełnie przeciwnie? O tym dowiecie się w dalszej części posta.


Puder zamknięty jest w elegancko wyglądające, płaskie pudełeczko. Wykonane z plastiku dobrej jakości i dość solidne. Otwiera się bardzo łatwo, szybko, lecz nie samoistnie i to mnie cieszy. Po kilkunastu użyciach nic się jeszcze nie wyłamało ani nie odpadło, więc jest nieźle. Czarna pokrywka jednak bardzo szybko rysuje się i przy bliższym przyjrzeniu się wygląda nieciekawie.

Produkt posiada jedną naklejkę informacyjną, która nie odkleja się ani nie pęcherzykuje. Szata graficzna niby elegancka, jednak dla mnie trochę tandetna. Ścierające się złote napisy na lekko porysowanym, czarnym tle wyglądają mało efektownie i niestety tanio. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby litery nadrukowano mocniej i w jakiś sposób utrwalono.




Puder bardzo łatwo nabiera się na pędzel i to w bardzo dużej ilości. Pyli dość mocno, pozostawia dużą ilość pyłku w opakowaniu, którą można ubrudzić sobie ubranie. Inaczej mówiąc - on po prostu lgnie do włosia jak rzep do psiego ogona!


Zapach jest nieco starodawny, jednak dość przyjemny, niezbyt duszący. Da się wytrzymać, jednak nie jest to mistrzostwo. Ot, taki zwyczajny, nieco cytrusowy, pudrowy zapaszek.


Kolor każdy widzi. Jest intensywnie rudo-pomarańczowy z masą rozświetlających, złotych drobinek, które uwielbiają migrować. A że można łatwo przesadzić z ilością, daje efekt spalonej na solarium skwarki. Nic przyjemnego :-(




Jego działanie to poparcie powyższych słów. Nakłada się nierównomiernie i robi placki. Nie nadaje się na twarz z powodu efektu solarium ani na dekolt, gdyż wygląda na brud. Na powiekach wygląda wręcz śmiesznie. Jednak nałożony umiejętnie potrafi wyczarować błysk podkreślający opaleniznę. Niestety nie u mnie.

Opakowanie - 6 - tandetne, ale wytrzymałe. Konsystencja - 6 - zbyt mocno pyli, ale dobrze się nabiera na pędzel. Zapach - 4 - trochę zbyt starodawny, lekko podduszający. Kolor - 3 - intensywny rudzielec, w którym strach wyjść na ulicę. Działanie - 3 - robi placki, jednak przy wrawnej ręce potrafi wyczarować ładny efekt. Ocena ogólna - 4/10 - u mnie kompletnie się nie sprawdził, ponieważ wyglądał tandetnie i karykaturalnie, a szkoda :-(

Jeśli ktoś byłby zainteresowany zrecenzowanym pudrem, zapraszam do zakładki z kosmetykami do wymiany.

wtorek, 18 września 2012

Natłok obowiązków sposobem na zaniedbanie bloga

Jak już pewnie zdążyłyście zauważyć, bardzo często nie ma mnie tutaj i boleję nad tym. Powodem jest naprawdę niemały natłok obowiązków, czyli mnóstwo zadań do wykonania w domu, bo do szkoły jeszcze uczęszczam. Lekcje zajmują mi połowę dnia, a kolejne godziny poświęcam nauce i domowi. Niestety jest to praca monotonna, lecz konieczna i prowadzi do blogowych zaniedbań. 

W związku z tym pragnę ogłosić, że Was nie opuściłam, a jestem rzadziej. Planuję dodawać notatki co drugi lub trzeci dzień, bo prawdę mówiąc mam spore zaległości w recenzowaniu :) 

Tak więc nie przejmujcie się, od jutra wszystko wraca i toczy się dalej :)

czwartek, 13 września 2012

Jeden krem, dwa oblicza. Ziaja Tintin Krem antybakteryjny

Od dawna miałam zaufanie do Ziai, więc praktycznie każdy kosmetyk pielęgnacyjny, który posiadałam był naszej rodzimej firmy. Używałam szamponów, balsamów i innych, więc około listopada ubiegłego roku zakupiłam pierwszą tubkę dzisiejszego bohatera. Spisywał się świetnie, więc używałam go z przerwami i całkiem niedawno zaopatrzyłam się w trzecie opakowanie. Czy antybakteryjny krem Ziaja Tintin, bo tak się w pełni nazywa, sprawdził się na mojej skórze? O tym dowiecie się w dalszej części posta. 


Opakowanie kremu jest nieszczególnie wygodne, gdyż mniej więcej  po zużyciu połowy bardzo trudno go wycisnąć i trzeba rozciąć tubę, a to z kolei wiąże się z dostaniem się powietrza do zawartości. Sam plastik jest średnio twardy, ugina się, ale nie pęka. Nakrętka na "klik" z lekko wypukłym aplikatorem pod spodem otwiera się łatwo, raczej nie samoistnie.


Produkt posiada dwie idealnie przyklejone naklejki. Nic się nie odkleja ani nie pęcherzykuje. Szata graficzna bardzo mi się podoba - jest nieprzesadzona, estetyczna, młodzieżowa. Brak na niej obrazków czy pogmatwanych treści - akurat to bardzo przypadło mi do gustu.


Konsystencja bardzo trafiona. Uwielbiam kremy o takiej gęstości. Świetnie się rozprowadza i błyskawicznie wchłania ze względu na lekką żelowość. Nie pozostawia tłustej, lepkiej i świecącej warstwy, za co darzyłam ją uwielbieniem.

Zapach jest trudny do zidentyfikowania. Przede wszystkim to, co najbardziej rzuca się w nos to niezwykła świeżość. Jest to woń bardzo lekka i niedrażniąca. Nadaje cerze uczucia braku ciężkiej warstwy nieprzyjemnego smrodku. Mnie bardzo się spodobała i umilała codzienne używanie.


Krem początkowo bardzo dobrze nawilżał. Pozbyłam się potwornego uczucia suchości i za to jestem mu wdzięczna. Łagodził też zmiany trądzikowe, lekko je podsuszał nie pozostawiając uczucia ściągnięcia. Niestety po pewnym czasie zaczęło się pojawiać naprawdę dużo wyprysków, a dodam, że nie dodałam innych kosmetyków.

Opakowanie - 6 - ładne, jednak dość nieporęczne. Konsystencja - 10 - lekka, nietłusta, szybko się wchłaniała. Zapach - 9 - świeży i bardzo przyjemny. Działanie - 7 - ładnie nawilżał i łagodził, jednak później spowodował większy wysyp wyprysków. Ocena ogólna - 7/10. Bardzo dobrze nawilża, jednak po pewnym czasie wzmaga wysyp pryszczy.

wtorek, 11 września 2012

Aktualna kolekcja lakierów do paznokci

Jeszcze niedawno, bodajże w listopadzie, moja lakierowa kolekcja wynosiła dokładnie trzy sztuki. Teraz, kiedy minęło dziesięć miesięcy zbiór emalii nieco się rozrósł i myślę, że wypadałoby pokazać skromną zawartość tekturowego pudełka po butach. Zdaję sobie też sprawę z tego, że w porównaniu do niektórych z Was moja kolekcja to pikuś. Niemniej jednak zapraszam do obejrzenia.

♥ = ulubiony



Po rozpracowaniu powyższe kupki na czynniki pierwsze wcale nie ma tego tak dużo, jak się wydaje. Ot, takie złudzenie :) 


Mariza Care&Control 44
Lm  Super&Ultra Brilliant Nail Polish 110
Miss Sporty 385 ♥
Eveline Scarlett 569
Avon Nailwear Pro Pink Radiance
Miss Sporty 390 ♥
Sensique Fantasy Glitter Pink Frosting
Catrice Ultimate Raspberry Fields Forever

My Secret Nail Polish Mint
Catrice Out Of Space Beam Me Scotty! ♥
Essence A New League Tommy's Favorite Green  ♥
Essence I Love Berlin I'm Berliner
Joko Find Your Color Coriander Green  ♥
Essence Fruity One Kiwi a Day  ♥
China Glaze Metro Trendsetter  ♥


Essence Vampire's Love Into the Dark ♥
Colour Alike Denim Niebieski Ptak
Essence Colour&Go Blue Addicted
Miyo Mini Drops Provocation  ♥


Ruby Rose 66
Essence Vampire's Love The Dawn is Broken  ♥
Bell Air Flow Lotus Effect - brak numeru


Colour Alike Trele Morele
China Glaze Anchors Away Life Preserver ♥
Mollon Matt Beauty - brak numeru
Essence Nateventurista Mother Earth Is Watching You
Eveline Holografic Shine 407 ♥
Sensique Oriental Dream Indian Rose

Catrice Out Of Space My Milkyway!  ♥
Lovely Odżywka intensywnie regenerująca
Essence Black And White White Hype
Verona Beauty Nail Club Odżywka wygładzająco - wybielająca


Wibo Crocodile Skin 4
Avon Nailwear Pro Luxe Lavender  ♥  
Sensique Fantasy Glitter Fireworks  ♥
Delia Las Vegas 500 ♥  
Basic Nagellack Nailpolish 281
Miss Sporty Clubbing Colours Bubble Gum 453

Jak widać naprawdę nie ma tego dużo - zaledwie 38 sztuk, w  tym odżywki i topy. Niemniej jednak jestem zadowolona ze swojego małego zbioru i niezwykle rada, że się ciągle powiększa.

niedziela, 9 września 2012

Tag: Versatile Blogger Award

Od bardzo dawna nie pojawił się u mnie żaden tag, ale dzięki  Aaliyah i Pigeons Beauty mam zaszczyt przekazać Wam kilka wiadomości o mojej osobie :)


Jesteście gotowe na informacje? Jeśli tak, to zapraszam do przeczytania!

1. Jestem osobą niezwykle tolerancyjną jeśli o orientacje i poglądy chodzi, jednak w przypadku zwyczajnej głupoty wykazuję kompletny brak litości. Nie sprzeciwiam się związkom jednopłciowym ani walce tychże osób o wolność. 

2. Wiele osób nazywa mnie chamską i urażającą słowami, gdyż nienawidzę kłamstwa ani owijania w bawełnę. Prosto z mostu mówię, co myślę i często hamuję język dopiero po fakcie. Nie pokazuję innym tego, co chcą zobaczyć, a tylko i wyłącznie prawdę.

3. Nienawidzę ubrań z targów i niefirmowych butików. Wyjątkiem są spodnie kupowane w hurtowni. Reszta ciuchów mnie brzydzi, nie wyobrażam sobie założyć czegoś stamtąd. Nie przeszkadza mi jednak fakt, że ktoś w moim otoczeniu nosi giełdowe łupy.

4. Z reguł jestem oszczędna, jednak pieniądze na kosmetyki wydaję bez wyrzutów. Mimo to przed danym zakupem zastanawiam się dwa razy, aby w  razie potrzeby zużyć nietrafiony produkt np. do twarzy zużyć stosując na inną część ciała.

5. Uwielbiam czytać książki. Szczególnym upodobaniem raczę książki fantastyczne, zarówno o wampirach, czarodziejach jak i innych nierealnych sprawach. Lubię też pozycje o ludzkich problemach, tj. narkotykach, chorobach i zmaganiach. 
Ponadto zdecydowanie bardziej lubię zagranicznych autorów niż polskich pisarzy.

6. Mam słabość do modnych i ładnie wyglądających rzeczy. Staram się jednak nie ulegać od razu zachciankom mojego umysłu. Akurat tutaj myślę tysiące razy, zanim kupię.

7. Uwielbiam muzykę zespołu Queen oraz Europe. Kocham także utwory Avril Lavigne, Evanescence i tym podobnych. Bardzo rzadko wpada mi w ucho coś z sezonowych, popowych hitów.

Nikogo nie taguję, ponieważ nie mam pojęcia, kto już odpowiedział, a kto nie.

Jak wrażenia po przeczytaniu? Byłyście nastawione na takie informacje czy wręcz przeciwnie?

Czasami człowiek musi, czyli BingoSpa Szampon borowinowy i 7 ziół

Szampony należą do kosmetyków, które wybieram z wielką uwagą. Nic więc dziwnego, że zawarte w niektórych silikony i wszechobecny SLS budzi we mnie złe przeczucia. Tym razem było podobnie, a że BingoSpa Szampon borowinowy i 7 ziół dostałam w ramach współpracy, wzięłam się za testowanie. I muszę przyznać, że mnie zaskoczył. Jeśli chcecie dowiedzieć się o moich odczuciach zapraszam na dalszą część posta.


Butelka zawierająca 300ml jest dość wysoka i prosta. Wykonana z dość twardego plastiku nie wywraca się. Nie uniemożliwia dostępu do zawartości, gdyż po przyciśnięciu wypływa ze środka. Metalowa nakrętka zagina się przy niespodziewanym zderzeniem z twardą powierzchnią, np. wanną czy podłogą. Odkręca się całkiem dobrze, jednak niektóre wklęśnięcia trochę utrudniają ową czynność. Ponadto próba robienia tego mokrymi rękami kończy się niepowodzeniem.

Produkt zdobi jedna wielka naklejka, zakrywająca 3/4 powierzchni butli. Przyklejona jest nieźle, ale szybko ulega zaciekom i otłuszczeniom. Udało mi się to uwiecznić na zdjęciu szczególnie przy nazwie firmy. Szata graficzna ładna, czarno-biała, kilka listków i tym podobnych. Oczywiście zawiera ona skład szamponu, ale nie ma na niej zastosowania ani żadnych obietnic. 


Konsystencja szamponu jest bardzo przyjemna, lekko żelkowa, gęsta i nieco ciągnąca. Świetnie rozprowadza się na włosach, bez przeszkód dociera do skóry głowy. Zmywa się łatwo i szybko, nie zostaje przy skórze głowy i nie ukrywa się miedzy kosmykami. Ogólnie rzecz biorąc dokładnie wypłukuje się i nie zlepia włosów w strąki.

Zapachu szamponu byłam równie ciekawa jak działania. Nie mogę go dokładnie zidentyfikować, ale wyczuwam wiele ziół. Jest on dość mocny, czuć go podczas nakładania i zmywania. Nie przeszkadza mi, nie jest jednak najpiękniejszy. Mimo to pod żadnym pozorem nie śmierdzi. 


Najważniejsze jest jednak działanie. Mimo wcześniejszych obaw polubiłam je. Szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy i sprawia, że są niemal skrzypiące :) Odrobinę plącze kosmyki, ale dobra odżywka niweluje ten efekt. Ponadto minimalnie wysusza czuprynę ze względu na SLS, ale coś nawilżającego daje mu radę. Ogółem jest całkiem dobry i używam go raz na trzy-cztery tygodnie do dogłębnego oczyszczania i jest w sam raz. 

Opakowanie - 6 - wysoka butla z nieciekawą nakrętką i brakiem dozownika oraz zaciekającą etykietą. Konsystencja - 8 - dość gęsta, lekko żelowa, dobrze się rozprowadza. Zapach - 8 - oryginalny, przyjemny, dość specyficzny, ale polubiłam. Działanie - 7 - dogłębnie oczyszcza, minimalnie wysusza. Ocena ogólna - 6/10. Fajny szampon do używania raz na jakiś czas.

piątek, 7 września 2012

Czyżby kosmetyk wielofunkcyjny? Biały Jeleń Fresh&Young Hipoalergiczna pianka do mycia twarzy

Jakiś czas temu w osiedlowej drogerii natknęłam się na nowość, która przykuła moją uwagę. Wprawdzie staram się omijać szerokim łukiem produkty, o których nic nigdy nie słyszałam i nie przeczytałam opinii. Tym razem było jednak inaczej, bez głębszego zastanowienia wrzuciłam hipoalergiczną piankę do mycia twarzy Fresh&Young firmy Biały Jeleń. Co wyszło z naszej znajomości? O tym dowiecie się w dalszej części posta :-)


Opakowanie przypadło mi do gustu - jest bardzo higieniczne. Wykonana z twardego plastiku stabilna butla nie przewraca się ani nie pęka. Jest przezroczysta i widać pozostałą ilość. Pompka jest dość duża i dozuje odpowiednią ilość produktu, jednak lepiej nacisnąć dwa-trzy razy, aby umyć całą twarz. Ma ona też blokadę i bardzo trudnym jest otwarcie się jej w torbie podróżnej. 

Produkt posiada dwie naklejki, po jednej z przodu i z tyłu. Są przyklejone idealnie, równo, nic się nie odkleja ani nie pęcherzykuje. Szata graficzna również bardzo ładna, przejrzysta, nie minimalistyczna, ale nie razi w oczy. Informacji dużo nie ma, same najważniejsze i najbardziej trafiające do klienta.


W butelce pianka ma konsystencję wody - jest niezwykle rzadka, lejąca. Dzięki pompce zamienia się w kremową piankę dobrze rozprowadzającą się po twarzy. Zmywa się łatwo i szybko, nie wchodzi do oczu, nosa ani ust. Piana, jaką tworzy jest niezbyt zwarta, błyskawicznie można zmniejszyć jej objętość mieszaniem. Dzięki temu nie trzyma się cery kurczowo.

W tym przypadku zapach mogę zrozumieć, gdyż jest to unisex i przedstawiciele płci przeciwnej mogliby go nie zaakceptować. Ja wyczuwam lekką woń męskich, nienachalnych perfum w połączeniu z zielonymi roślinami, m.in. zieloną herbatą. Ponadto nie przeszkadza mi on - lubię takie aromaty.


Działanie produktu jest naprawdę dobre, sprawdziłam je na różnych płaszczyznach. Używałam pianki głównie do mycia szyi i dekoltu, gdyż moja skóra w tych miejscach często ulega podrażnieniom i krostkom. Jednorazowo wykorzystałam ją też do depilacji - tutaj mała zwartość sprawiła, że spływała z nóg, ale nie spowodowała zaczerwienień. Kilka razy umyłam nią też twarz, jednak czułam się trochę nieodmyta. Oczywiście nie odnotowałam podrażnień ani wzmożenia wyprysków.

Opakowanie - 9 - czasem się wyślizguje, jednak pompka rekompensuje mi ten mały mankament. Konsystencja - 6 - w butelce wodnista, po wyciśnięciu trochę mało zwarta, spływa. Zapach - 9 - nie pokochałam go, ale nie przeszkadzał mi. Był lekki, w sam raz dla produktów typu unisex. Działanie - 8 - nie podrażnia, dość dobrze oczyszcza, nie powoduje wysypu krostek. Ocena ogólna - 7/10. Lekki produkt dla osób z wrażliwą skórą :-)

Layering w malinach. Catrice Ultimate Raspberry Fields Forever + Sensique Fantasy Glitter Pink Frosting

W ostatnich dniach wakacji postawiłam na malinowy, zwariowany i lekko elegancki manicure, a że akurat dopiero dziś znalazłam czas na zgranie zdjęć, to Wam go zaprezentuję :-) Przy okazji ostrzegam, że paznokciowe notatki będą pojawiać się tutaj bardzo rzadko - moje pazury nie są w najlepszym stanie, zmiękły i pojawiły się na nich kolejne plamki. No cóż, później będę się martwić, póki co cieszcie się cukierkowym mani!

Jako kolorowej bazy (oczywiście uprzednio nałożyłam warstwę ochronną w postaci odżywki) użyłam intensywnego, mocno kremowego odcienia firmy Catrice o wdzięcznej nazwie Raspberry Fields Forever w ilości jednej warstwy. Jako top nałożyłam pojedynczą warstwę  różu ze srebrnymi drobinkami Sensique Fantasy Glitter Pink Frosting. Lakier ten nie spodobał mi się samodzielnie, więc zaczęłam używać go do layeringu. I nie żałuję, uwielbiam efekt jaki daje w duecie z kremową emalią!

Malina mimo częstego używania i otwarcia już dość dawni nie zgęstniała i nadal rozprowadza się idealnie. Podobnie jest z brokatem - spisuje się wyśmienicie! Pierwszy kryje cudownie, jedna warstwa daje taflę bez prześwitów. "Top" nadaje wspaniałego blasku ze srebrnymi drobinami. Oba schną szybko, malinka około siedmiu minut, drugi - dziesięć. Ponadto dość szybko utwardza się nie nie zjeżdża z płytki.


Co sądzicie o połączeniu takich kolorów? Wolicie bardziej jesienne barwy czy pozostajecie przy soczystych ?