czwartek, 31 stycznia 2013

Walkę z nadmiernymi kilogramami czas zacząć

Pamiętacie może mojego bloga o diecie, którą prowadziłam we wrześniu i październiku? Bardzo mnie motywował, jednak nie miałam czasu, aby go prowadzić. Wraz z jego usunięciem zniknął też mój zapał do odchudzania, które przyniosło efekty, czyli zrzucone 4.5kg. Skutkiem zaniedbania jest 1.5kg, które wróciło w szybkim tempie. W noworocznych postanowieniach obiecałam sobie i Wam, że rozpocznę dietę i zdrowy styl życia na nowo. Nie chcę rzucać słów na wiatr, więc od dziś rozpoczynam "kurację", w Excelu zapisaną od 01.02.13 :)


Moje wymiary są dokładnie takie, jak zapisano na załączonym obrazku. Co chciałabym osiągnąć? Przede wszystkim chcę zejść do 57kg, a więc muszę zrzucić 6kg. Udo ("ch" to oznaczenie miejsca nad kolanem, bez oznaczenia to najgrubsze miejsce) w najszczuplejszym miejscu chciałabym zwęzić o 2cm, a najgrubsze o 3,5cm. W talii odjęłabym 6cm, w biuście nic ;) W brzuchu o 10cm, ale to marzenie ściętej głowy :D BMI muszę obniżyć o minimum 0.8.

Co mam zamiar robić? Przede wszystkim jeść zdrowiej i regularniej. Pięć posiłków dziennie (o 6.40, 10.30, 13.50, 16.30 i 18.30). Więcej warzyw, owoców, ryb, dań niesmażonych i zero słodyczy/fast foodów. Ponadto dużo mineralnej wody, napojów niesłodzonych i niegazowanych.

A co z ćwiczeniami? Planuję rozpocząć program Ewy Chodakowskiej "Skalpel" i mam nadzieję, że dam radę wykonywać go choć raz w tygodniu. Ponadto nadal będę chodzić wszędzie na piechotę i kilka razy wybiorę się na łyżwy. Postaram się też o inne ćwiczenia!

Macie jakieś porady, wskazówki? Odchudzacie się, dietujecie, ćwiczycie? Co robicie dla idealnej sylwetki?  

środa, 30 stycznia 2013

Styczniowe zużycia

Jak ten czas szybko leci! Znów mamy koniec miesiąca i czas na kolejną porcję zużyć. Jest ich więcej niż w grudniu i w pełnym stopniu zadowala mnie ta ilość. Wspomagał mnie głównie Projekt Denko umieszczony w blogowych zakładkach, ale nie tylko, gdyż "wyszło"  też kilka rzeczy, które nie były zamieszczone na wymienionej stronie. Ogółem zdenkowanych produktów jest sporo, w tym całkiem niemała liczba odkryć, do których zamierzam powrócić w najbliższym czasie.


Dabur, Vatika, Coconut Enriched Hair Oil - mój pierwszy olej, który nakładałam na długość włosów. Czasami lądował także na skalpie. Jego działanie było całkiem przyjemne, gdyż lekko nabłyszczał i trochę nawilżał. Na pewno też odżywiał, chociaż na efekty trzeba było poczekać kilka - kilkanaście użyć. Polubiłam go za niezły zapach, który utrzymywał się przez kilka godzin po umyciu. Jego konsystencja była bardzo płynna, ale dobrze się rozprowadzał i łatwo zmywał, ale raczej nie kupię go ponownie.

BabyLove, Mildes Shampoo - odpowiednik BabyDream'u prosto z niemieckiej DM. Był całkiem przyjemny, dobrze zmywał oleje, nie wysuszał, nieco plątał, tworzył sporą ilość piany. Naprawdę dobry produkt, jednak nie różni się niczym od Rossmannowskiego BD. Nie widzę powodu, dla którego miałabym go zamawiać i nie kupię ponownie.

Balea, Feuchtigkeits Spulung, Mango + Aloe Vera - wielkie, zaskakujące odkrycie! Póki co najlepsza i najtańsza odżywka jaką kiedykolwiek miałam. Była bardzo lekka, śliska, rzadka, bez silikonów. Działanie jak marzenie! Naprawdę dobrze nawilżała, odżywiała i nabłyszczała włosy, wygładzała i zmiękczała. Ponadto miała cudowny, naturalny zapach! Z pewnością kupię ponownie i to nie raz! 


Ziaja, Tintin, Tonik antybakteryjny - podchodziłam do niego jak pies do jeża, ale ostatecznie nawet polubiłam. Przyjemnie oczyszczał i odświeżał cerę, lekko nawilżał. Nie powodował namiernego przetłuszczania ani ataku wyprysków. Miał ładny, ziołowy zapach, który szybko ulatniał się ze skóry. Nie zachwycił mnie jednak niczym szczególnym, więc nie kupię ponownie.

Sun Ozon, Mleczko do opalania SPF30 - długo się z nim męczyłam stosując w roli balsamu po kąpieli. Lekko nawilżał i wygładzał, ale pozostawiał tępo - tłusty film, którego wręcz nie mogłam znieść. W lecie sprawdzał się nieźle, dostatecznie chronił przed słońcem. Spodobał  mi się jego zapach panthenolu. Nie kupię ponownie, gdyż już sama myśl o ponownym używaniu napawa mnie odrazą.

Dairy Fun, Milky Powder, Pineapple - ciekawy jako urozmaicenie kąpieli, jednak na dłuższą metę nudny. jego zapach był sztuczny i duszący, kompletnie nie związany z ananasem. Coś tam zajeżdżało cytrusami :D Sprawiał, że woda była "śliska", z minimalną ilością rzadkiej, znikającej w mgnieniu oka pianą i lekko zażółcona. Niestety nie widzę zbyt wielu pozytywów, chociaż w recenzji oceniłam go 8/10. Nie kupię ponownie, nie spodobał mi się zbytnio, a pisząc recenzję byłam dopiero w połowie opakowania.


Zmywacz do paznokci z olejkiem z wiesiołka - zwykły, przeciętny myjak. Lakiery zmywał przeciętnie, te z brokatem musiałam usuwać przy pomocy folii aluminiowej. Śmierdział jak większość zmywaczy, mocno, ale do zniesienia. Nie wysuszył paznokci, nie spowodował żadnych szkód. Raczej nie kupię ponownie, chyba że będę w wielkiej potrzebie.

Zmywacz do paznokci z witaminą F, glicerynowo - natłuszczający - przypadek identyczny jak powyżej. Niewydajny, śmierdzący, niewysuszający. Ogółem w razie potrzeby ujdzie, ale wolę różową Isanę. Nie kupię ponownie, chyba że nie trafię na nic innego w razie silnej potrzeby.

Asa, Acnefan, Krem do pielęgnacji cery trądzikowej - bardzo go lubię, zużyłam kolejne opakowanie. Nakładam zarówno punktowo, jak i na całą twarz i spisuje się równie dobrze. Wysusza wypryski, likwiduje podrażnienia i jest przy tym bardzo łagodny. Kupię ponownie, a nawet zaopatruję się w niego regularnie.

Palmolive, Naturals, Mydło toaletowe, Mięta i eukaliptus - nie lubię mydeł Palmolive, dla mnie wszystkie mają niemal identyczne, mdłe zapachy. W tym przypadku nie było lepiej. Działanie tradycyjne, myło bez fajerwerków. Niewielka piana, skóra tępa, ale dobrze oczyszczona. Nie kupię ponownie, miałam kilka wersji i za każdym razem klapa.


Essence, 24h Hand Protection Balm, Winter Edition, Caramel Hot Chocolate  - działanie miał świetne, dobrze nawilżał, odżywiał i regenerował dłonie. Szybko się wchłaniał, nie pozostawiał tłustej warstwy i ładnie wygładzał. Zapach był jednak niezbyt przyjemny, nieco chemiczny, kremowo - kosmetyczny. Kupiłabym ponownie, ale w innej wersji zapachowej.

Cztery Pory Roku, Zimowy krem do rąk - regenerujący - działanie całkiem w porządku, niezłe odżywienie i nawilżenie. Zapach nie najgorszy, żurawinowo - miodowy, ale dla mnie trochę męczący. Wolałam wersję imbirową, do której wrócę, ale tej nie kupię ponownie.

Oriflame, Christmas Suprises, Spiced Oranges, Scented Hand Cream - rzadki krem o brzoskwiniowym kolorze i nijakim zapachu. Czuć było kosmetyczną woń, która przy pomarańczach nawet nie leżała. Działanie niezłe na co dzień, dobrze wygładzał i lekko nawilżał. Nie kupię ponownie, wolę gęstsze i lepiej pachnące mazidła.

   
W7, Sliders Lip Balm, Saucy Strawberry - przeciętny balsam w cudnym, retro opakowaniu z wysuwanym pojemniczkiem. Lekko nawilżał, nadawał ładnego koloru, jednak nie traktowałam go jak odżywczego mazidła, którym i tak nie był. Nie kupię ponownie, choć kuszą mnie pozostałe wersje.

Avene, Łagodne mleczko do demakijażu -  najlepszy zmywacz do makijażu jaki kiedykolwiek miałam! Szybko i łagodnie czyści z zabrudzeń, cieni i innych kosmetyków kolorowych.  Nie podrażnia. Nie kupię ponownie, gdyż wolę przezroczyste płyny, z którymi nie trzeba się paprać jak z mleczkami :)

Tisane, Balsam do ust x2 - bardzo gu lubię, dobrze odżywia i nawilża usta. Ma przyjemną konsystencję i miodowy zapach. Łatwo się rozprowadza i nie zbiera w załamaniach. Z pewnością kupię ponownie.

SVR, Lysalpha, Gel Moussant Purifiant - spora, 15ml próbka sprawiła, że chętnie zaopatrzyłabym się w pełnowymiarową wersję. Jest rzadki, ale dobrze się rozprowadza i spłukuje. Dobrze oczyszcza skórę, nie zapycha. Jedynie zapach ma podobny do płynu do mycia naczyń, ale jestem w stanie mu to wybaczyć. Chętnie  kupiłabym pełną wersję.

Avene, Cold Cream, Krem do cery bardzo suchej - ze względu na parafinę stosowałam go w roli kremu do rąk. Zauważyłam jednak nie tyle odżywienie, co natłuszczenie. Wchłaniał się powoli, nie podrażnił. Nie kupiłabym pełnowymiarowej wersji, gdyż nie spodobał mi się.


AA, Prestige Body Fit, Nawilżający balsam do ciała anti-ageing - miał świetną konsystencję, szybko się wchłonął, natychmiastowo wygładził i nie podrażnił. Nie wiem, jak działa na dłuższą metę, ale nie kupiłabym ponownie.

Bella, Cotton, Płatki higieniczne - zwyczajne, szybko się rozrywały, przeciekały i rozwarstwiały. Raczej nie kupię ponownie, poszukam lepszych.

Rebi-Dental, Herbal, Pasta do zębów - całkiem niezła, choć z początku było mi trudno się do niej przyzwyczaić. Jest zupełnie nieszkodliwa, ładnie myje i nie podrażnia. Jedynym mankamentem jest fakt, że prawie w ogóle nie wybiela przy dłuższym stosowaniu. Nie kupię ponownie.


Ziaja, Med, Kuracja przeciwświądowa, Szampon łagodzący x2 - przyjemny szampony z zawartością SLS. Bardzo dobrez oczyszcza, nie podrażnia i o dziwo nie wysusza. Włosy po użyciu są miękkie, elastyczne, nie plączą się. Planuję kupić pełnowymiarową wersję.

Ziaja, Krem do cery suchej z bio-olejkami i mleczko do ciała z bio-olejkami - oba zastosowałam na ciało. Bardzo przyjemnie nawilżyły i odżywiły skórę. Myślę nad kupnem pełnej wersji mleczka, wydaje się być świetne.
Ziaja, Maska Intensywne Wygładzanie, Do włosów niesfornych x2 - maska z silikonami, dobrze działające na me kłaki. Nieźle je dyscyplinuje i wygładza, nie wysusza, jednak nie kupię ponownie.


Ziaja, Ziajka, Żel do mycia ciała i włosów - przyjemny żel, działa jak szampon BabyDream. Dobrze i dokładnie myje, zmywa oleje. Kupię pełnowymiarową wersję.

Ziaja, Intima, Płyn do higieny intymnej z kwasem askorbinowym - miałam pełnowymiarową wersję. Dla mnie to zupełnie przeciętny, poprawny żel, którego nie kupię ponownie.

Perfecta, Oczyszczanie, Peeling drobnoziarnisty - hit! Świetnie wygładza, nie zapycha i nie podrażnia. Saszetka wystarcza na trzy użycia, ale planuję kupić wersję w tubie.

Oxedermil, Krem na pękające pięty - tłusty, mocno nawilżający, z dużą zawartością mocznika. Nie kupię ponownie.

Jadwiga, Polski naturalny peeling - cudo! Świetnie wygładził, zmiękczył i rozjaśnił cerę. Z chęcią kupiłabym pełnowymiarową wersję.


Cieszę się z ilości użytych w styczniu kosmetyków i mam nadzieję, że Wam też dobrze poszło :)

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Projekt Rainbow: Zła królowa na paznokciach, czyli Essence Snow White Special Effect Topper Evil Queen

Kocham lakiery do paznokci, podoba mi się praktycznie większość dostępnych kolorów. Szczególnym uczuciem darzę emalie nazywane topperami. Uwielbaim wszystkie - z brokatem, folią i innymi dodatkami. Jeszcze większą miłość przejawiam do produktów z edycji limitowanych. Niestety nie wszystkie są ósmymi cudami natury tfu! kosmetyki, ale mimo mankamentów je lubię. Jednym z nich jest Essence Snow White Special Effect Topper Evil Queen, który z pewnością mogę nazwać złą królową :D

Evil Queen jest przepiękny! Tworzą go fioletowe, błyszczące ośmiokąty, które najlepiej wyglądają nałożone w dużej ilości, co mi się nie udało. Tworzy wspaniałe combo z emaliami fioletowymi (tutaj Avon Nailwear Pro Luxe Lavender). Gwarantuję, że wygląda lepiej niż na załączonych zdjęciach. Można to sprawdzić choćby w Google Grafika - polecam, tam efekt jest lepszy i wygląda dużo ładniej. Ponadto ładnie nabłyszcza lakiery, na które go nałożymy.

Rozprowadza się dobrze, ale niestety prawie w ogóle nie nabiera brokatu, a samą przezroczystą bazę. To, co widać na zdjęciach wymagało ode mnie sporo wysiłku, skutkiem czego nie jest zbyt wielka ilość ośmiokątów. Myślę, że trzeba by nałożyć dwie warstwy, aby efekt był ciekawy (tu mamy wersję light). Schnie powoli, więc będę musiała zakupić porządny wysuszacz, abym mogła cieszyć się naprawdę pięknym efektem.


 Mnie ten lakier bardzo się podoba i mam zamiar pokombinować, aby przyspieszyć czas wysychania i wypracuję sposób na nabieranie większej ilości ośmiokątów bez ogromnej ilości przezroczystej bazy :)

niedziela, 27 stycznia 2013

Nude usta, głowa pusta tfu! pełna. Vipera Sweet&Wet Błyszczyk do ust 7

Jestem ustomaniaczką. Wielbię wszelkie mazidła, które mogę nałożyć na wargi, a już szczególnie te dające kolor, blask czy też błysk. Balsamy też lubię, choć na wyjścia preferuję bardziej widoczne produkty. Obfituje to przybywającymi ciągle błyszczykami i szminkami. Z tego względu dzisiaj będzie o moim grudniowym odkryciu, czyli Vipera Sweet&Wet Lipgloss 7. Odcień ten dla mnie jest idealny na co dzień, niby niewidoczny, ale wspaniale wydobywający głębię koloru warg.

  
Błyszczyk ma naprawdę ładne, eleganckie opakowanie w kształcie prostopadłościanu. Lubię nazywać tę formę "kostką lodu". Nakrętka odkręca się lekko, niesamoistnie. Posiada typowy, gąbeczkowy aplikator - nie za duży, nie za mały. Bardzo dobrze rozprowadza produkt po wargach, nie jest wiotki, ale też nie kłuje, aplikacja jest całkiem bezproblemowa. Całość wykonano bardzo porządnie, nic się nie obija, nie rysuje.

Na opakowaniu mamy aż cztery naklejki, z czego trzy niemal niewidoczne. Jedna trochę się już pozadzierała, ale tylko dlatego, że była na niej naklejona taśma dla pewności, że nikt nie zaglądał do wnętrza. Design bardzo przypadł mi do gustu - jest  profesjonalna, nie ma na niej wielu napisów, a te nawet minimalnie się nie ścierają. W sumie najważniejsze jest to, co w środku, ale szata graficzna też się liczy.

   
Mazidło ma cudowną konsystencję. Jest gęsty, ale nie tak bardzo, żeby nie dał się rozprowadzić. Nie jest też lejący, nie spływa, nie rozmazuje się, nie wylewa poza kontur ust. Nakłada się lekko i przyjemnie, jest śliski, zawiera pyłek - nie są to żadne drobinki - który nie drapią, nie są wyczuwalne po nałożeniu, nawet gdy błyszczyk się już zetrze.

Kolor też ma naprawdę fajny do codziennych stylizacji. Choć ja oczu mocno nie maluję, to do takich sprawdziłby się świetnie. Jest to idealny beż, czyli modny nude z delikatnym pyłkiem mieniącym się na różowo i złoto. Efekt jest subtelny, usta są lekko podkreślone i rozświetlone. Mimo że nie powiększa (i bardzo dobrze, bo nie lubię tego) to nadaje ustom pełności, sprawia, że zwyczajnie je widać.

Zapach ma przyjemny, owocowy. Nie czuć go zbyt długo, ale nie drażni nosa  w nieprzyjemny sposób. Kojarzy mi się z dzieciństwem ^^

  
Błyszczyk rewelacyjnie ożywia twarz, a  właściwie to usta jej nadają tego efektu. Nie wysusza, nie nawilża, nadaje śliskości, idealnego wyglądu wargom. Nie podrażnia, nie powiększa (na plus!) i nie szczypie. Sprawia, że usta wyglądają na ponętne, zadbane i co też jest ważne - zabezpiecza przed skubaniem :D Trzyma się około godziny, czyli przeciętnie, ale nie jest to dla mnie mankamentem.

Opakowanie - 10 - ładne, w kształcie prostopadłościanu, wyglądające profesjonalnie, porządne. Konsystencja - 10 - lekka, nieklejąca, dobrze trzymająca się warg, niespływająca. Zapach - 10 - przyjemny, niedrażniący, owocowy, niechemiczny. Kolor - 10 - delikatny nude z mieniącym się pyłkiem. Działanie - 10 - fajnie ożywia twarz, nie wysusza, nie nawilża, nie podrażnia. Ocena ogólna - 10/10. Błyszczyk idealny! Używam ciągle i z pewnością kupię kolejne odcienie.

piątek, 25 stycznia 2013

Serdeczna Tęcza I - Spóźniona propozycja świąteczna

Nie lubię dodawać dwóch paznokciowych postów pod rząd, ale nie mam weny na nic innego. Tym razem postawiłam na typowo świąteczny manicure, który nosiłam jeszcze przed 25 grudnia. Jest on jednocześnie pierwszym tygodniem akcji Serdeczna Tęcza, którą powinnam była zacząć i zakończyć już dość dawno  temu. Użyłam do niego kolorów kojarzących mi się z Bożym Narodzeniem, łatwych w obsłudze i zupełnie kremowych :)

Całą płytkę pokryłam jedyną w mych zbiorach czerwoną emalią o nazwie Basic Nagellack Nailpolish 281. Do wykonania choinki użyłam zieleni Joko Find Your Color Nail Enamel Coriander Green, beżu Essence Nateventurista Mother Earth Is Watching You i żółci Miss Sporty Clubbing Colours Bubble Gum 453. Całość dała świąteczny, klasyczny efekt z lekkim odstępstwem w postaci ozdoby na serdecznym palcu.

Wszystkie lakiery, a szczególnie czerwień rozprowadzała się świetnie. Nakładanie pozostałych emalii mających stanowić drzewko za pomocą wykałaczki nie jest takie proste :D Niestety nie dorobiłam się jeszcze sond i pędzelków. Całość wyschła bardzo szybko, nic się nie rozmazywało, jedynie żółta gwiazdka nie wyszła najlepiej. Niemniej jednak z całościowego efektu byłam bardzo zadowolona, niemal idealnie tak, jak chciałam. Niewielki akcent, a jak wiele zmienia w prostym, krwistym mani :-)
  

Jak Wam się podoba taka propozycja? Lubicie urozmaicenie manicure'u dodatkiem na serdecznym palcu?

środa, 23 stycznia 2013

Metaliczny żuczek - Miss Sporty Metal Flip 040 Fiery Blaze

Lakiery o nietypowych odcieniach uwielbiam, a już szczególnie gdy zmieniają kolory lub dają efekty specjalne. Jednym z nich jest Miss Sporty Metal Flip 040 Fiery Blaze, w których zakochałam się od pierwszych swatchów w internecie i maźnięcia po paznokciu. Jest tak cudowny, aż trudno mi go opisać, ale myślę, że podołam temu zadaniu :-) W serii Metal Flip znajdują się trzy lub cztery lakiery, które prędzej czy później znajdą się w mych rękach, a raczej na pazurach :D

040 Fiery Blaze to odcień iście niezwykły. Dominuje w nim niezbyt ciemny fiolet, który można porównać do przygaszonej śliwki węgierki. Przy każdym ruchu dłoni kolor przechodzi przez cudną, zgniłą zieleń przez brąz i złoto. Najprościej nazwać go benzyną, gdyż emalia wygląda jak często spotykane na parkingu plamy tego płynu. Wykończenie jest lekko frostowe, metaliczne, widać pociągnięcia pędzelka, ale to tylko dodaje mu uroku.

Lakier rozprowadza się bardzo dobrze, podobnie jak wszystkie emalie Miss Sporty. Nie zalewa skórek, a zaokrąglony pędzelek jest wręcz idealny! Do całkowitego krycia potrzeba dwóch warstw, a więc nie najgorzej. Schnie naprawdę szybko, w kilka minut jedna warstwa jest już całkiem sucha, a do utwardzenia się dwóch wystarczy dwadzieścia minut. Jedynym mankamentem jest fakt, że bardzo szybko ścierają się końcówki.    


Ja jestem w nim totalnie zakochana i mam ochotę na więcej! A co Wy sądzicie na temat takich lakierów?

Wyniki rozdania!

Rozdanie zakończyło się wczoraj minutę przed północą, więc postanowiłam zaprezentować wyniki. Myślę, że jesteście ich ciekawe :) Muszę Was też pochwalić, gdyż w konkursie wzięło udział aż 48 osób. Dla mnie, osoby robiącej rozdanie pierwszy raz w życiu to sukces! Tak więc aby nie przedłużać - zapraszam na wyniki!

Nagrodę główną otrzymuje...


gwiazdeczka60!

Nagrodę pocieszenia wylosowała...


Hajnówka!

Serdecznie gratuluję obu dziewczynom! Już piszę do Was maile :) Pozostałych pocieszę myślą, że w Walentynki rozpocznę kolejne rozdanie, także proszę o cierpliwość i pozostanie na moim blogu :) 

wtorek, 22 stycznia 2013

A miało być tak pięknie... Oriflame Christmas Suprises Spiced Oranges Scented Hand Cream

Krem do rąk to dla mnie kosmetyk podstawowy tak jak balsam do ust. Nie wyobrażam sobie normalnego funkcjonowania bez tego produktu, więc w każdym miesiącu zużywam co najmniej jedną tubkę. Akurat tak się składa, że w styczniu wydenkowałam już dwa, a trzeci - bohater dzisiejszego posta, czyli Oriflame Christmas Suprises Spiced Oranges Scented Hand Cream - jest na wykończeniu i właśnie dlatego recenzja na jego temat pojawia się teraz, 22 stycznia.


Krem ma miękkie, mocno uginające się opakowanie o pojemności 75ml. Jest półprzezroczyste, w lekko mlecznym odcieniu, ale po światło można zobaczyć poziom zużycia. Mimo sporej giętkości boki nie pękają. Nakrętka jest niestety odkręcana a nie na "klik", dlatego używam tego produktu tylko w domu. Aplikator jest wysunięty i za każdym razem wypływa przez niego zbyt duża ilość kremu. Całość jest dość porządna, nic się nie rozlatuje, a aplikator nie pluje.

Na tubie mamy dwie naklejki z niemal niezauważalnymi granicami. Nie odklejają się, nie zadzierają. Szata graficzna jest prześliczna jak we wszystkich limitowanych mazidłach od Oriflame. Przedstawia ona pomarańcze z powbijanymi w nie goździkami, aż wyobrażam sobie ich zapach, który w tym przypadku pozostawia wiele do życzenia. Informacje na temat mazidła są i to w sporej ilości w różnych językach, skład i inne mniej lub bardziej przydatne napisy.


Krem ma przyjemną, nietłustą, śliską i średnio gęstą konsystencję. Świetnie się rozprowadza i niezwykle szybko wchłania. Nie pozostawia na skórze żadnego filmu, ani tępego, ani oleistego. O lepkości nie ma mowy. Po nałożeniu nie ma potrzeby ponownego nakładania po pięciu minutach, a więc nie jest źle.

Zapach, czyli główny szkopuł tego produktu. Miałam nadzieję na cudowny, zniewalający aromat pomarańczy i goździków, a tymczasem otrzymałam tak zwany "bezpłciowy". Nie śmierdzi, ale i pachnie niezbyt intensywnie. Czuć chemiczno-kremową woń, lekką i niedrażniącą. W sumie nie jest zły, ale o owocach i korzennym zapachu możemy pomarzyć. 


Działanie kremu jest całkiem w porządku, dość lekkie ale wystarczające. Produkt ten faktycznie trochę nawilża dłonie, ale przede wszystkim świetnie wygładza. W żadnym wypadku nie podrażnia, nie powoduje ataku suchych placków czy krostek. Ponadto przyjemnie zmiękcza skórę. Efekt można zaobserwować po kilku dniach intensywnego używania. Jak dla mnie bardzo fajny kremik do stosowania na co dzień.

Opakowanie - 7 - miękkie, półprzezroczyste, z odkręcaną nakrętką i świetną szatą graficzną. Konsystencja - 8 - lekka, śliska, dobrze się rozprowadza i bardzo szybko wchłania. Zapach - 1 - zupełnie niezwiązany z pomarańczami, nieco chemiczny. Działanie - 7 - wygładza, nawilża dość lekko. Ocena ogólna- 6,5/10. Dobry produkt do codziennego stosowania! :)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Maczek od Złotej Róży, czyli Golden Rose Jolly Jewels 110

Uff, nareszcie mam możliwość przesyłania paznokciowych zdjec na komputer, co będzie skutkowało sporą ilością postów ukazujących me pazury. Na pierwszy ogień pójdzie Golden Rose Jolly Jewels 110, czyli piękny lakier z niezwykle pożądanej, biżuteryjnej serii. Póki co mam tylko jeden z siedemnastu pięknisiów, ale na pewno nie ostatni, gdyż całkowicie przepadłam w obliczu tak wspaniałej emalii!

110 to połączenie białej, kremowej bazy z niewielkimi, granatowymi, metalicznymi i nieco większymi w kolorze różowym. Trafiają się także kawałki zółte i niebieskie. Całość prezentuje sie bardzo oryginalnie i nietuzinkowo i właśnie dlatego tak bardzo mi sie podoba! Jak dla mnie jest to lakier nieco zbyt krzykliwy do szkoły, ale na weekend jak najbardziej. Jasna baza i dużo brokatu = ♥  Jak sie łatwo domyślić - pokochałam go bezgranicznie!

Lakier rozprowadza sie świetnie pomimo drobinek, które w dodatku nabiera w sporej ilości. Nie rozlewa sie, a do pełnego krycia potrzeba dwóch warstw. Schnie szybko, niecałe dziesięć minut na warstwę. Końcówki ścierają sie juz na drugi dzień po malowaniu i bez nałożonego topa. Drobinki nie odpadają, a sam lakier nie odbarwia. Zmywa sie tradycyjnie dla brokatów, czyli bez użycia folii aluminiowej nie da rady.


Nie wiem jak Wam, ale mi sie bardzo podoba i z pewnością będę go często nosić na paznokciach.


Przypominam o rozdaniu, które kończy się jutro w nocy (o 23.59)! Klikając w link poniżej przeniesiecie się na stronę z konkursem, gdzie  w komentarzu możecie się zgłosić.

sobota, 19 stycznia 2013

Coś tu nie skrzypi tfu! nie gra. Farmona Herbal Care Odżywka do włosów Skrzyp polny

Nie lubię zbytnio pisać negatywnych recenzji, a już szczególnie jeśli dotyczy to kilku kosmetyków tej samej firmy. Akurat tak się składa, że Farmonę bardzo lubię i chętnie sięgam po produkty sygnowane tym logiem mimo kilku niewypałów. Bohaterka dzisiejszego posta, odżywka do włosów Skrzyp polny niestety nie należy do najlepszych. Nie jest to też żaden koszmarny bubel, a kosmetyk, który się nie sprawdził. Bardziej obszerna opinia poniżej - zapraszam! 

 
Opakowanie jest identyczne jak w przypadku lnianej wersji - zawiera 200ml produktu, jest miękką, nieprzezroczystą tubą. Bardzo łatwo wydobyć z niej odżywkę. Akurat ta część jest porządna i nie pęka. Nakrętka na "klik" ułatwia zadanie, jednak jest wykonana bardzo nieporządnie. Po zaledwie kilku użyciach zaczęła się odłamywać, co doprowadza do dostawania się powietrza do wnętrza.

Na opakowaniu nie ma żadnych naklejek - wielki plus dla producenta. Informacje są w postaci nadrukowanych, nieścierających się napisów. Szata graficzna tej serii bardzo mi się podoba, także w tej wersji. Rośliny wyglądają jak żywe, uwielbiam takie motywy! Nie całości rozmieszczono sporą, ale nieprzytłaczającą ilość wyrazów.


Odżywka jest gęsta, jednak niewtarta może spływać. Nakłada się świetnie, szybko i dokładnie. Spłukuje się bardzo dobrze, nie skleja przy tym włosów. Wewnątrz znajdziemy:
Skład: Aqua (Water), Behentrimonium Chloride, Cetyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Propylene Glycol, Equisetum Arvense (Horsetail) Herb Extract, Glycerin, Inulin, Lauryldimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Protein, Lauryldimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Starch, Hydrolyzed Keratin, Panthenol, Lactic Acid, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Diazolidinyl Urea, Iodopropynyl Butylcarbamate,Parfum (Fragrance).

Zapach początkowo nie przypadł mi do gustu, ale już się go niego przyzwyczaiłam. Jest mocno roślinny, nieco ziemisty. Nie jest jednak na tyle mocny, aby w nieprzyjemny sposób drażnić noc. Po spłukaniu nie utrzymuje się na włosach, ale jeśli pozostanie niezmyty to czuć go na kosmykach przez pewien czas. Jest to woń bardzo naturalna, niechemiczna.


Odżywka nie zrobiła na mnie zbyt dobrego wrażenia. Jest to produkt bez spłukiwania, ale niestety nie mogę jej używać w ten sposób, gdyż nadaje włosom tępości i matowości, aż trudno je rozczesać. Są też nieprzyjemne w dotyku. Lepiej sprawdza się jako maska przed myciem, nałożona na pół godziny. Sprawia wtedy, że kłaki są śliskie i łatwiej je umyć, ładnie błyszczą i są lekkie. Póki co nie wzmocniła ich, ale poczekam z tym do końca opakowania. W tym przypadku problem nie tkwi w odżywce, a w sposobie jej używania.

Opakowanie - 8 - miękkie, poręczne, z fatalną, urywającą się klapką, bez naklejek. Konsystencja - 8 - gęsta, bardzo przyjemna, łatwo się rozprowadza i spłukuje. Zapach - 8 - roślinno - ziemisty, naturalny, po zmyciu nie utrzymuje się na włosach. Działanie - 5 - niezmywana nadaje tępości i brzydkiego matu, a spłukana - lekko nawilża, nabłyszcza i wygładza. Ocena ogólna - 6/10. Całkiem niezła odżywka, jednak nie kupię jej ponownie, gdyż nie spełniła moich oczekiwań.

czwartek, 17 stycznia 2013

Słynny kominkowy myjak - Isana Winter Seife Kaminzauber

Zapowiedzi tego mydła w płynie widziałam już ponad rok temu, jednak nie kupiłam. Będąc jednak za ostatnich zakupach natknęłam się na nie i bez wahania wzięłam. Teraz  Isana Winter Seife Kaminzauber jest moje i bardzo się z tego cieszę, gdyż ma całkiem niezłe właściwości oraz zapach. Na jego temat mówiono już wiele, jednak nie mogę powstrzymać się przed dorzuceniem swych trzech groszy :-)


Mydło ma tradycyjne opakowanie wykonane z bardzo cienkiego, łatwo uginającego się plastiku, średnio miękkiego. Ma stabilną podstawę, dzięki czemu nie ma możliwości, aby się przewróciło. Posiada wygodną pompkę, która  z łatwością, choć nie samoistnie dozuje odpowiednią ilość produktu. Nie pluje ani nie wylewa strumieniem. Można ją także zablokować, dzięki czemu w razie potrzeby nie będzie problemu z transportem w torbie podróżnej. Całość wykonana jest nie najgorzej, nic nie przecieka. Zawiera 300ml produktu, co na pewno będzie skutkowało sporą wydajnością.

Na opakowaniu naklejki są trzy, wszystkie papierowe, jednak tylko dwie z nich zrobione są ze śliskiej materii, a trzecia już nie. Ta ostatnia niestety zaczyna się zadzierać, ścierać i rozmaczać, co pięknie nie wygląda. Szata graficzna bardzo mi się podoba. Obrazek ukazujący górski domek o zachodzie słońca jest niezwykle kuszący i zachęcający. Dzięki niemu z jeszcze większą przyjemnością sięgam po mydło!

 
Mydło ma konsystencję żelową połączoną z stężałą w 80% galaretką. Łatwo się rozprowadza i szybko spienia tworząc rzadką, delikatną piankę otulającą całe dłonie. Nie ślizga się zbytnio i idealnie spłukuje. Nie pozostawia tłustego filmu, a wręcz przeciwnie - nadaje uczucia wysuszonych dłoni. Wewnątrz znajdziemy glicerynę, SLS, ekstrakt z winogron oraz kilka innych składników, które nie działają na mnie negatywnie.

Zapach mydła bardzo mi się podoba, jednak oczekiwałam czegoś mocniejszego i bardziej korzennego. Czuć tu jednak owoce - podejrzewam, że żurawinę lub wiśnie, choć nie umiem zbytnio interpretować zapachów. W tle da się też wyczuć nutę grzańca, jak dla mnie zbyt lekką, ale pożądaną. Nie utrzymuje się na dłoniach po zmyciu, ale nie jest to mankamentem.

Produkt bardzo dobrze oczyszcza dłonie - aż skrzypią z czystości! Niestety wiąże się to z lekkim wysuszeniem, ale po użyciu kremu problem znika. Mydło nie podrażnia.

Opakowanie - 7 - duże, dość porządne, ze świetną pompką. Konsystencja - 9 - żelowo-galaretkowa, łatwo się rozprowadza i zmywa. Zapach - 8 - łądny, owocowy z lekką, korzenną nutą w tle. Działanie - 9 - świetnie oczyszcza, minimalnie wysusza. Ocena ogólna - 8/10. Bardzo dobry produkt, warto kupić :)

środa, 16 stycznia 2013

O kosmetycznych marzeniach wpis nie(ambitny)

Postanowiłam zaserwować Wam dziś post ukazujący moje kosmetyczne marzenia, nie wszystkie oczywiście, ale głównie te, których nie zawiera wishlista. Większość z nich na pewno uda mi się spełnić i to w przeciągu najbliższych kilku(nastu) tygodni lub miesięcy. Wiem, że notatka jest raczej niewnosząca niczego pożytecznego, a raczej do pojopienia się na cudowności :) Niemniej jednak serdecznie zapraszam, może i Wam coś wpadnie w oko!



Mamy tutaj wiele ciekawych produktów, m.in.:

Essence, Hugs & Kisses, Glitter Topper - 01 more than words | 02 dreams for sale (przynajmniej wydaje mi się, że to te odcienie) - cudowne! Przepiękne pastele jako brokatowe topy, które mnie zachwyciły. Już nie mogę się doczekać, aż je dostanę w swe ręce.
Balea, Jaden Tag Shampoo Himbeere - zachwalany, malinowy szampon zawierający SLS do mocniejszego oczyszczania z ciężkich olejów i silikonowego serum. Już niedługo pojawi się w czeluściach mojej szafki!
Golden Rose, Jolly Jewels - 105 - jestem zachwycona swatchami, do tego stopnia, że posiadam już numer 110. Myślę, że niedługo zdobędę także kolejne kolory.
China Glaze, Wicked, Cast a Spell +  Bizarre Blurple - Chinki uwielbiam, a te konkretne kolory strasznie mi się spodobały. Uwielbiam wszelkiego rodzaju zgniłe zielenie i niejednoznaczne fiolety, aż żałuję, że nie mam do nich dostępu.
OPI,  Mariah Carey Collection - Stay The Night - podobnie jak wyżej wymienione Chinki ma niezwykły odcień i wspaniałe wykończenie. Przydałby mi się taki produkt, oj tak :D
Blistex, Classic Lip Protector - osławiony Blistex, na całe szczęście bez mentolu, którego moje usta nie tolerują. Nie wiem jednak, czy kupno będzie dla mnie zbawieniem, czy tragedią i ciągle się wstrzymuję.
Essence, Stay Matt Lip Cream - jakoś nigdy nie miałam przekonania do błyszczyków Stay With Me, ale matowe wersje z pewnością capnę bez wahania. Szczególnie kusi mnie brudny róż, czyli drugi od prawej.
Essence, Gel Tint, Deep Red - kolejny kosmetyk do ust o bardzo ciemnym odcieniu, a ja właśnie takie kocham :D Mam tylko nadzieję, że nie zawiera mentolu.
Essie, Stylenomics - zauroczył mnie ten kolor! Czarno - zielone cudo o żelowym wykończeniu z pewnością chętnie przyjęłabym w swe łapki :)
Inglot, Pacific Blue Collection of Lipstick - 292 - spora ekstrawagancja, czyli granatowa szminka z drobinkami. Cudo! Jednym słowem - brałabym!
Nivea, Lip Butter, Raspberry Rose - wersję karmelową już mam, ale chętnie przygarnęłabym też malinową. Sądzę, że te masełka zawojują moją pielęgnację!
Sally Hansen, Instant Cuticle Remover - nie mam wielkich problemów ze skórkami, ale czasem trafi się jakiś uciążliwy delikwent. Ten żel z pewnością ułatwiłby mi życie.
The Balm, Mary-Lou Manizer - osławiony rozświetlacz, który jako maniaczka tego typu kosmetyków chciałabym mieć! Póki co ogranicza mnie brak dostępności w moim mieście i ograniczone fundusze.

Macie któryś z wymienionych produktów? Co o nim sądzicie? A co Wy chciałybyście mieć?   

sobota, 12 stycznia 2013

Niezłe ziółko! Ziaja Tintin Tonik antybakteryjny

Dawno, dawno temu, bo jeszcze w kwietniu 2012 roku zakupiłam antybakteryjny tonik Ziaja Tintin, gdyż byłam zachwycona kremem z tej serii. Niestety, zaczął mnie on zapychać, więc stojący w kolejce tonik niesłusznie oskarżyłam o to samo. Teraz, gdy nareszcie odważyłam się stosować go na twarz regularnie, przekonałam się, że nie warto nabierać uprzedzeń. W sumie nie jest to mistrzostwo świata ani produkt, który trzeba mieć, jednak całkiem niezły i warto o nim napisać.


Tonik zamknięto w tradycyjnej, bardzo prostej butelce. Wykonana z dość twardego, białego i nieprzezroczystego plastiku sprawuje się dobrze, jednak nieco przeszkadza mi fakt, iż nie widzę poziomu zużycia. U góry mamy nakrętkę z klapką na "klik". Pod nią znajduje się wypust, dzięki któremu możemy - choć nie w pełni - kontrolować ilość wypływającego toniku. Nie otwiera się samoistnie. Wręcz przeciwnie - nie ma nawet możliwości, aby się otworzyło bez ingerencji palców. Niemniej jednak nie grozi to połamaniem paznokci.

Na opakowaniu znajdziemy jedną naklejkę, która jest tak duża, że zajmuje niemal całą powierzchnię butelki! Nie zadziera się i nie rzuca w oczy. Na przedniej części zawiera tylko kilka słów, co daje przyjemny efekt. Z tyłu jest ich więcej, ale bez przesady. Nie ma błędów w druku, jest za to skład i działanie. Całość prezentuje się ciekawie, mimo prostoty przyciąga wzrok. Bardzo lubię taki styl, gdyż prezentuje się świetnie :) 


Produkt ma tradycyjną konsystencję, a więc jest bardzo rzadki i wodnisty, niczym ciecz wypływająca z kranu. Po nalaniu na wacik łatwo rozprowadza się łatwo i przyjemnie, a twarz jest mokra jak po przemyciu wodą. Szybko się wchłania i pozostawia chwilowy film, jednak zupełnie niezwiązany z lepkością czy przetłuszczeniem. Nie okleja skóry, nie nadaje połysku ani tępości. Nie ściąga też cery w żadnym stopniu. Wewnątrz znajdziemy:
Skład: Aqua (Water), Glycerin, Polysorbate 20, Propylene Glycol, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract, Thymus Vulgaris (Thyme) Flower/Leaf Extract, Panthenol, Sodium Benzoate, 2-Bromo-Nitropropane-1,3-Diol, Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Hydroxycitronellal, Hydroxyisohexyl, 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Citronellol, Eugenol, Citric Acid

Zapach jest przyjemny, ziołowy, ale zupełnie niechemiczny. Zdecydowanie czuć przygaszoną woń roślin. Mnie się on bardzo podoba, jest lekki i nieduszący. Po chwili znika ze skóry i nie pozostawia po sobie znaku.

  
Tonik widocznie odświeża cerę. Nie wzmaga przetłuszczania, ale przy intensywnym używaniu może zapychać, o ile skóra nie toleruje gliceryny. Wydaje mi się, że łagodzi, choć nałożony na rozdrapanego pryszcza zaczyna szczypać. Nie ściąga i nie wysusza, ale też nie nawilża zbytnio. Świetnie nadje się za to do zmywania resztek makijażu lub odświeżania. Nie zwęża porów, ale możliwe, że pomaga zwalczać wypryski.

Opakowanie - 9 - porządne, ładne, jednak z powodu nieprzezroczystości nie należy do wspaniałych. Konsystencja - 10 - lejąca i rzadka jak na tonik przystało, bardzo mokra. Zapach - 9 - przyjemny, lekki, ziołowy, niechemiczny. Działanie - 8 - odświeża, minimalnie nawilża, nie klei się i raczej nie ma skłonności do zapychania. Ocena ogólna - 6/10. Całkiem niezły produkt, jednak nie kupię ponownie i będę szukać czegoś bez komedogennych składników :)   

czwartek, 10 stycznia 2013

Nothing at all. Farmona Jantar Odżywka do włosów i skóy głowy

Do recenzji osławionej, polskiej wcierki podchodziłam jak pies do jeża. Każdego dnia dawałam jej szansę na pokazanie możliwości, ale niestety ich nie zauważyłam ani przy pierwszym, ani przy drugim, obecnie zużywanym opakowaniem. Efekty niezwykle mizerne, a ja czuję się nieco oszukana, gdyż wszyscy chwalili jej wpływ na porost baby hair. Bardzo chciałabym doznać działania odżywki do włosów i skóry głowy Farmona Jantar, a tymczasem nie jestem zbyt zadowolona. Powody w dalszej części notatki.


Wcierka znajduje się w płaskim opakowaniu z dość grubego szkła, jest tym samym dość ciężkie. Jest ono przezroczyste, więc dobrze widać poziom zużycia. Posiada plastikową nakrętkę z ukrytym pod nią aplikatorem, z jakim mogłyście spotkać się przy leku Aromatol. Wytrząsanie produktu z butelki nie jest najprostsze - może wypaść lub uderzyć nas np. w głowę. Nie jest to wygodne rozwiązanie, toteż aby użyć odżywki muszę go wyjmować. Pozostaje wtedy spory otwór, przez który można wylać wcierkę w zbyt dużej ilości. 

Odżywkę kupujemy w kartonowym opakowaniu ze składem, działaniem i innymi informacjami. Butelka natomiast została opatrzona jedną, papierową naklejką, która póki co nie odkleja się ani nie zadziera. Zawiera tylko nazwę produktu. Szata graficzna zupełnie przeciętna, bez większych zachwytów. W sumie nie jest brzydka, ale pięknością też nie grzeszy. Nie jest to jednak produkt, który stawiam na półce i podziwiam, więc nie narzekam. 


Wcierka jest bardzo rzadka, jednak sporo gęstsza od wody. Szybko przecieka przez palce, łatwo ją rozlać. Dobrze rozprowadza się po skórze i włosach. Nie spływa. Wchłania się całkiem szybko, jednak nie ekspresowo. Ze względu na opakowanie i konsystencję nie jest zbyt wydajna. Jest bardzo lejąca, więc wypływa jej o wiele za dużo. Skład ma długi, z niechcianymi składnikami na końcu: PABA, Triethanol amine, 2-bromo-2-nitropropane-1,3-diol, Methyldibromo Glutaronitrile. Poza tym ma jednak wiele pozytywnych substancji.
Skład: Aqua, Propylene Glycol, Glucose, Calendula Officinalis Extract, Chamomilla Recutita Extract, Rosmarinus Officinalis Extract, Salvia Officinalis Extract, Pinus Sylvestris Extract, Arnica Montana Extract, Arctium Majus Extract, Citrus Medica Limonum Extract, Hedera Helix Extract, Tropaeolum Majus Extract, Nasturtium Officinale Extract, Amber Extract, Disodium Cystinyl Disuccinate, Panax Ginseng, Arginine, Acetyl Tyrosine, Hydrolyzed Soy Protein, Polyquaternium-11, Peg-12 Dimethicone, Calcium Pantothenate, Zinc Gluconate, Niacinamide, Ornithine Hci, Citrulline, Glucosamine HCI, Biotin, Panthenol, Polysorbate 20, Retinyl Palmitate, Tocopherol, Linoleic Acid, PABA, Triethanolamine, Carbomer, Parfum, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Methyldibomo Glutaronitrile, Dipropylene Glycol, Limonene, Linalool

Zapach nie jest najpiękniejszy, jednak dość lekki i niedrażniący. Zawiera zwietrzałe męskie nuty, ale nie jest to woń brzydka czy dusząca. Co ważne, nie czuć jej na odległość. Utrzymuje się na włosach dość krótko.


Działanie wcierki mocno mnie zawiodło. Oczekiwałam baby hair, a tymczasem nie pojawiły się, a obecne nie wydłużyły. Nie zniwelowała też wypadania, niewielkiego wprawdzie. Plusem, jaki zaobserwowałam jest lekkie nawilżenie skalpu i włosów. Skóra głowy nie swędzi, a włosy nie wypadają w większej ilości.

Opakowanie - 3 - nieporęczne, ciężkie, z nieciekawym aplikatorem, wykonane z dość grubego szkła. Konsystencja - 7 - bardzo rzadka, lejąca, gęstsza od wody, dobrze się rozprowadza i całkiem szybko wchłania. Skład - 6 - dużo pozytywnych składników, ale są też negatywne. Zapach - 6 - lekko męski, niedrażniący. Działanie - 4 - lekko nawilża skalp i włosy, jednak nie powoduje wysypu baby hair. Ocena ogólna - 5/10. Średni produkt, trochę się zawiodła. Wiem jednak, że na wiele z Was działa świetnie, a więc nie odradzam. 

wtorek, 8 stycznia 2013

Akcja organizacja! Nowy nagłówek, przypomnienie o rozdaniu inne sprawy

Wczoraj nie miałam czasu na napisanie konkretnej notatki, a dzisiaj chciałabym powiedzieć nieco o sprawach organizacyjnych. Wiem, że nie jest to szczególnie ciekawy temat, ale mam nadzieję, że przebrniecie przez coś takiego. W sumie nie zmieniło się wiele, ale chyba zauważalnie. Tych kilka, a właściwie tylko dwa nowe blogowe nowości, że wchodząc tutaj czuję, że pokazuje moją osobowość :)

Nowy nagłówek


Zupełnie nowy i wręcz idealny nagłówek stworzony przez vejjs. Jest dokładnie taki, jak chciałam - z obrazkiem po lewej stronie, różowymi akcentami, nierównym napisem i poza tym cały biały! Ideał! Od dawna o takim marzyłam, a od wczoraj mam jako główną ozdobę bloga nie tylko dla mnie, ale i dla Was. Kilka osób zgłaszających się do rozdania prosiło o dodanie nagłówka i miały one rację, bo z nim jest o wiele lepiej. Dziękuję Ci, vejjs!

Pierwsze rozdanie


Dokładnie 22 grudnia ogłosiłam moje pierwsze rozdanie. Bałam się, że nie będzie cieszyć się zainteresowaniem i nikt się nie zgłosi. Tymczasem mam już 26 zgłoszeń! Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę! Dostałam od Was wiele pożytecznych rad, w skutek czego poprosiłam vejjs o nagłówek :) Konkurs trwa jeszcze 15 dni, a więc macie sporo czasu na zgłoszenie. Przewiduję także dodatkowe gifty - niespodzianki :-) Do rozdania przejdziecie klikając tutaj - klik!

Post krótki i chyba niezbyt wartościowy, ale musiałam coś napisać :)

niedziela, 6 stycznia 2013

Włosowe aktualizacje - po 2. miesiącu

Dzisiaj przybywam do Was z minimalnie spóźnioną aktualizacją włosową. Dokładnie trzy dni temu minęły dwa miesiące od rozpoczęcia pokazywania moich włosów w comiesięcznych odstępach. Przyznaję, że bardzo mi one pomagają, podobnie jak dziennik, który również możecie oglądać. Moje kłaki wyglądają coraz lepiej również dzięki Waszym zdjęciom i poradom. Bardzo dziękuję za wszystko, jesteście wielkie! A tymczasem zapraszam na kosmykowy post.   

03.12.12                                               06.01.13

 
  
    Długość z tyłu - najkrótsze 37cm, najdłuższe 40cm, zebrane razem - 38/39cm 

06.01.13


Przepraszam za kolor moich włosów na dzisiejszym zdjęciu. Nie farbowałam ich nigdy, to, co tu widać jest efektem złego oświetlenia.
Choć nie widać tego na zdjęciu, kłaki urosły około jednego centymetra. Nie jest to dużo, ale przynajmniej wiem, że nie stoją w miejscu. Zdecydowanie poprawiła się ich kondycja - są dużo bardziej gładkie, miękkie i sprężyste (patrz na powyższe zdjęcie). Nie straszą już przerażającą suchością i masą uszkodzeń. Nie stało się to jednak samo z siebie - pomaga mi w tym spora armia kosmetyków, które zaraz przedstawię.

Pielęgnacja opierała się głównie na oleju, łagodnym szamponie, odżywkach i sprayach. Dołączyły też przydatne akcesoria oraz serum na końcówki. W przeciwieństwie do listopada grudzień obfitował w wiele nowości i rozrost włosowej kolekcji. Poniżej mała prezentacja.

 
Widać tu mój ulubiony, kończący się już olej Dabur Vatika Coconut Enriched Hair Oil, który znalazł się już na liście produktów do wykończenia. Dalej mamy zdenkowany BabyLove Mildes Shampoo, odpowiednik BabyDream'u (BabyDream'a?). Jego działanie jest identyczne jak BD! Następnie znajdziemy odżywkę w ogromnym opakowaniu - Kallos Serical Crema Al Latte. Używam jej namiętnie i kocham bezgranicznie. Kolejnym produktem jest opisywana wczoraj Balea Feuchtigkeits Spulung Mango & Aloe Vera, skomplementowana i pochwalona.


Używałam też serum na końcówki, które opisywałam kilka dni temu. Balea Professional Oil Repair Haaröl, które sprawdza się naprawdę świetnie. Dalej mamy używany bardzo rzadko spray Oriflame HairX Volume Boost Leave - In Conditioner, nadający wspaniałej miękkości oraz pięknie pachnący, ułatwiający rozczesywanie Alverde 2-Phasen-Sprühkur Aloe Vera Hibiskus. Jest też odżywka do włosów i skóry głowy Farmona Jantar, czyli popularna wcierka. Niestety nie widzę po niej efektów.


Wdrożyłam też odżywkę Farmona Herbal Care Skrzyp Polny, której działania nie jestem w stanie opisać - zbyt krótko jej używam. Szampon BabyDream uwielbiam i nie zamierzam się rozstawać. Olej rycynowy Apteczka Babuni gościł na mych kłakach dopiero raz, więc recenzją będzie dopiero za jakiś czas. 


Od mniej więcej trzech tygodni towarzyszy mi Tangle Teezer Compact Styler Shaun The Sheep, czyli naprawdę dobra szczota. Rozczesuje bez wyrywania, nie ciągnie i jest idealnie wyprofilowana. Kudłate, miękkie gumki bez łączeń to wytwory Nanu - rossmannowskiej firmy biżuteryjnej. Nie niszczą włosów, a trzymają świetnie.    

I to byłoby na tyle grudniowej pielęgnacji. Mysle, ze styczniowa będzie podobna, chociaż lecą do mnie trzy nowe oleje. Planuję też zakupić płyn Facelle i glicerynę, także spodziewajcie się wszystkiego.