czwartek, 31 października 2013

Bloody nails

Jakiś czas temu Antiii zorganizowała Halloweenowy Konkurs Paznokciowy, w którym ochoczo wzięłam udział. Wygrać nie wygrałam, ten zaszczyt przypadł przezdolnej hatsu-hinoiri (gratulacje! :*), ale świetnie się bawiłam tworząc manicure. Po odrzuceniu wszelkich budynków, ludzików i innych stworzeń, których nie umiem namalować postawiłam na prosty, ale dość efektowny moim zdaniem wzorek. Krwiste plamy chodziły mi po głowie od dość dawna, niestety moja wizja była nieco inna niż ostateczny wygląd paznokci, jednak nie powiem, byłam całkiem zadowolona. Do wykonania mani użyłam trzech warstw Sally Hansen Complete Salon Manicure Mousseline, który sam w sobie jest moim wielkim hitem. Klasyczna czerwień to Basic Nagellack 281. Wykonanie całości było dziecinnie proste, jednak moje plamy krwi nie wyszły zbyt dobrze. Nałożyłam zbyt dużo lakieru, co niestety było widać. Ponadto czerwone smugi powinny być dłuższe i bez kropkowego kształtu. Cóż, moim zdaniem i tak jak na pierwszą próbę jest nie najgorzej. Zresztą, oceńcie same :)   


Co sądzicie o halloweenowych paznokciach? Podoba się Wam moja propozycja?

wtorek, 29 października 2013

Jedno małe "ale" w sprawie p2 I Feel Pretty Perfectly Happy Correction Powder

Nie należę do osób, które nie wyjdą z domu bez pomalowanych oczu czy przypudrowanego nosa. Oczywiście nie uważam tego za złe, to kwestia wyboru i dobrego samopoczucia. Przyznaję, że zdarza mi się użyć tego czy owego, ale zachowuję umiar. W związku z tym moje doświadczenia z pudrami wszelkiej maści są raczej znikome. Podczas wakacji dotarła do mnie wielka paka z zagranicznymi łupami od A. (dziękuję! :*), zawierająca między innymi p2 I Feel Pretty Perfectly Happy Correction Powder, a więc puder korygujący. Biorąc pod uwagę fakt, że zarówno opakowanie jak i sama zawartość prezentuje się wręcz przeuroczo, nie mogłam nie rozpocząć testów.


Opakowanie kosmetyku wykonane jest z mocnej tektury. Wygląda prześlicznie, uroczo i nietuzinkowo, ale w starciu z wodą czy ewentualnym tłuszczem zapewne by poległo. Póki co nie zagięło się ani nie zabrudziło w żadnym miejscu, nie wycierają się krawędzie, mimo że zabieram je ze sobą w przeróżne podróże. Otwiera się łatwo, nie ma jednak szans, by górna część samoistnie spadła. Opakowanie samo w sobie jest niewielkie, średnica wynosi mniej więcej sześć centymetrów. Na spodzie mamy srebrną naklejkę z długawym opisem po niemiecku i angielsku, brakuje natomiast składu. Bardzo mnie to ubodło, gdyż biorąc pod uwagę działaniu produktu na moją skórę byłby niezwykle przydatny.


Konsystencja pudru jest w sam raz. Łatwo nabiera się na pędzel, na szczęście nie w nadmiarze. Nie osypuje się podczas nakładania, nie osadza na włoskach, jest całkowicie niewidoczny. Dodatkowo nie warzy się, nie roluje, nie ciemnieje (oczywiście jeżeli puder może płatać takie figle, osobiście nie znam się na tym). Kolor okazał się być dla mnie idealny, a właściwie odrobinę jaśniejszy od mojej cery. Kosmetyk tworzą kolorowe plamy - zielone, różowe, żółte, jasno i ciemno beżowe. Barwy świetnie łączą się ze sobą, na twarzy nie ma odróżniających się odcieni. Puder delikatnie rozjaśnia moją cerę, nie ma efektu maski, koloryt jest wyrównany.   


Puder lekko koryguje niedoskonałości skóry, nadaje jej niesamowitej gładkości. Efekt matu utrzymuje się kilka godzin, po upłynięciu tego czasu cera nie świeci się jak wysmarowana smalcem. Przypudrowuję nim też korektor nakładany pod oczy, przedłuża jego trwałość. Wszystko cud i miód i orzeszki, gdyby nie fakt, że pod koniec dnia wyczuwam i zauważam kilka małych krostek. Nie powstawały żadne gule, jednie ropne, malutkie wypryski. Staram się aplikować go na całą twarz jedynie na ważniejsze okazje, na co dzień używam tylko w celu utrwalenia i zmatowienia korektora pod oczami.


Ogółem puder jest naprawdę porządny, ma świetną trwałość, konsystencję, kolor oraz efekt na skórze, jednak pojawianie się krostek jest jego sporym mankamentem. Niemniej jednak po prostu lubię go używać pod oczy na korektor, tam nie robi mi kuku i jest cacy :)

Używacie pudrów matujących lub korygujących na co dzień? Jakie polecacie, a jakie odradzacie? Słyszałyście może o tym, który dziś opisałam?

sobota, 26 października 2013

^..^ Eveline MiniMax 9 Day Long 836

Na samym początku chciałabym przeprosić za tak rzadką obecność zarówno na swoim, jak i na Waszych blogach. Nie lubię wymyślać wytłumaczeń, wykręcać się, gdyż nie leży to w mojej naturze. Powodów jest kilka, większość w sumie jest usprawiedliwiająca, ale mam nadzieję, że nikt nie będzie tego sądził. Na pewno zauważyłyście, że październik bieżącego roku jest dla mnie miesiącem niedoczasu. Od rana szkoła, później dwie godziny wolnego i kolejne wyjście, co w rezultacie daje praktycznie brak wolnej chwili na blogowanie. Na szczęście od samego początku listopada znikną z moich dni tak częste, konieczne wypady wieczorem. Po drugie, od środowej nocy do dzisiejszego poranka walczyłam z zatruciem pokarmowym. Bardzo, bardzo dawno mi się to nie zdarzyło i mocno cierpiałam, jednak udało mi się je przezwyciężyć. Ale dziś nie o tym. Już na samym początku września zamarzył mi się piękny, burgundowy lakier. Z tego co widziałam w sieci, podobny wydał mi się Essie Bahama Mama, a niekoniecznie podoba mi się kupić nielimitowaną emalię za około trzydzieści pięć złotych. Na szczęście pewnym trafem udało mi się upolować w osiedlowej drogerii Eveline MiniMax 9 Day Long 836, idealne bordo. Lakier jest kremowy, nie zawiera żadnych drobinek. Odcień jest głęboki, jesienny, dokładnie taki, jak chciałam. Jestem w nim absolutnie zakochana! Rozprowadza się całkiem nieźle, kryje po dwóch niezbyt grubych warstwach, jedynie przy końcach płytki troszkę smuży, druga warstwa jednak to wyrównuje. Czas schnięcia przyzwoity, ja odczekałam po dwadzieścia minut na warstwę. Lakier miał trzymać się dziewięć dni, moje paznokcie pomalowałam dziś około południa, teraz, po kilku godzinach mam już lekko starte końcówki. Niemniej jednak kolor jest świetny i z pewnością będę go dość często nosić.


Lubicie paznokcie w kolorze bordo? Podoba Wam się ten?

poniedziałek, 21 października 2013

Owocowa głowa. Balea Jeden Tag Shampoo Himbeere

Ostatnio przekonałam się, że szampony ze SLS czy SLES nie szkodzą moim włosom, jeśli używam ich racjonalnie. Oznacza to właściwie tyle, że po zastosowaniu szamponu nakładam odżywkę lub maskę. Dlatego powtarzam jeszcze raz - SLS nie jest szkodliwy, owszem, może powodować podrażnienia a jego brak na pewno nam nie zaszkodzi. Warto jednak od czasu do czasu umyć włosy takim szamponem, ponieważ pomaga to usunąć zanieczyszczenia, z którymi łagodniejszy produkt sobie nie poradzi. Nie pisałabym tego, gdybym nie miała czego przedstawić. W dzisiejszym poście opowiem Wam o przyjemnym kosmetyku, jakim jest Balea Jeden Tag Shampoo Himbeere. Na samym początku recenzji napiszę, że nie oczekiwałam od niego cudów i nie oczekiwałam ich, więc jeśli tego pragniecie - szampon może pomóc, ale nie zadziała jak olej czy maska. W tym przypadku zdecydowanie na plus dość spora butelka, mieszcząca 300ml, plastikowa. Widać poziom zużycia, co oczywiście mnie cieszy. Kolor opakowania oraz zdjęcie na naklejce zdecydowanie zachęca do użycia. Sam szampon jest całkiem rzadki, nie tak bardzo jak woda, ale jakby nie było gęsty nie jest. Świetnie się pieni i łatwo spłukuje, piana nie ukrywa się przy skórze czy za uszami. Zapach produktu jest identyczny jak malinowa Mamba. Naturalny, mocno owocowy, mniam! Nic nie zalatuje sztucznością, o nie! Co do działania - szampon usuwa zanieczyszczenia, zmywa oleje i silikony, pozostawia włosy czyste i miękkie. Nie oblepia ich, nie obciąża, nie przyspiesza przetłuszczania. Po użyciu konieczne jest użycie odżywki, ponieważ czupryna nie jest zbyt gładka, za to dość mocno napuszona (w moim przypadku dzieje się tak po prawie każdym szamponie). Ogółem jest to godny uwagi produkt, może nie rewelacyjny, po prostu dobry szampon dla kogoś, kto wymaga tylko zmycia zanieczyszczeń i braku uszkodzeń.       



Jak można wywnioskować z mojego powyższego wywodu, szampon bardzo polubiłam, nie jest to ósmy cud świata, na moich włosach dobrze się sprawdził. Ponownie raczej nie spotkamy, gdyż była to edycja limitowana a jak wiadomo, takie egzemplarze długo na półkach nie stoją. Ponadto dostępność mam mocno ograniczoną. 


Znacie Baleowe szampony? A może unikacie SLESów? Jakie polecacie, zarówno SLESowe, jak i łagodniejsze? BabyDream i BabyLove znam :)

piątek, 18 października 2013

Bywało lepiej - Garnier Hydra Adapt Cera sucha i bardzo sucha Odżywczy krem - balsam 24h Nawilżenia

Jako posiadaczka cery tłustej w kierunku mieszanej nie myślałam nawet, że może przytrafić mi się wysuszenie i bolesne ściągnięcie skóry. Niestety, dopadło mnie ono w lipcu, a wybawieniem miał być Garnier Hydra Adapt Cera sucha i bardzo sucha Odżywczy krem - balsam 24h Nawilżenia, szeroko reklamowana wtedy nowość. Dałam się skusić, bo jakby to było, gdybym nie uległa. Bardzo spodobał mi się fakt, że produkt dostajemy w kartoniku opatrzonym mnóstwem informacji, w którym znajduje się tubka. Opakowanie dość tradycyjne, średnio miękkie, urocze pod względem koloru. Krem wydobywa się w miarę bezproblemowo, dopóki jest go więcej niż połowa. Później jest trochę trudniej, ale nadal znośnie. Sam krem jest bardzo gęsty, łatwo rozprowadza się po twarzy. Nie jest tłusty, ale pozostawia na skórze otulającą powłoczkę, który niestety mi przeszkadza. W sumie trudno mi stwierdzić jak długo się wchłania. Zapach przypadł mi do gustu, jak dla nie z lekka melonowy. Co do działania - po kilku dniach codziennej aplikacji zaczęłam wyczuwać lekkie nawilżenie, zbyt małe jednak dla mojej przesuszonej w tym okresie skóry. Mogłabym to jeszcze przeboleć, jednak nie mogłam pozostać obojętna na - żeby to ładnie ująć - kataklizm, jaki rozpętał się na mojej twarzy. Pojawiły się podskórne grudki, ropne krostki i bolące gule. Krem zwyczajnie mnie zapchał, dodatkowo szczypał po nałożeniu na podrażnione miejsca, a miał przecież koić.    



Z jednej strony cieszę się, że go kupiłam, ponieważ czuję, że jeśli bym tego nie zrobiła, to kusiłby mnie nadal. Z drugiej, żałuję, że się nie sprawdził bo pokładałam w nim spore nadzieje. Na szczęście w porę zorientowałam się, że grudki i inne niespodzianki to wina tego kremu, i po około tygodniu stosowania go odstawiłam.


Znacie kremy Garniera z serii Hydra Adapt? Co o nich sądzicie?

poniedziałek, 14 października 2013

Mycie, pranie, oczyszczanie? Balea Young Soft & Care Mildes Waschgel

Oczyszczanie twarzy żelem sprawdza się u mnie najlepiej. Owszem, rano dla odświeżenia używam płynu micelarnego, ale wieczorem myję się żelem. Dopiero wtedy czuję się w pełni czysto. Ostatnio używałam całkiem przyjemnego kosmetyku, który nie zachwycił mnie, był zupełnie zwyczajny, podstawowe funkcje spełniał. Mowa o Balea Young Soft & Care Mildes Waschgel, który w kwestiach technicznych mnie zadowolił. Pompka w porządku, nie zacinała się, dozowała odpowiednią ilość produktu. Naklejki, mimo iż są papierowe, nie rozmaczały się i nie zadzierały, za co oczywiście plus. Pojemność nieduża, 150ml, a kosmetyk niewydajny przez co szybko się skończył. Konsystencja całkiem przyjemna, żelowa i średnio gęsta, zawierała małe różowe kuleczki, może witaminowe lub coś w ten deseń. Rozprowadzał i zmywał się dość dobrze, piana powstawała ale bardzo niewielka. Sam żel spełniał podstawowe funkcje, zmywał kurz, pot i inne. Nie odblokował porów, na co zresztą nie liczyłam, na szczęście nie zapchał skóry. Zapach świeży, miły dla nosa, niezbyt mocny, nienachalny, w sumie przyjemny choć to nie perfumy, co ogółem mnie cieszy. To kosmetyk z serii "kupiłam, zużyłam, więcej nie wrócę", choć sprawdzał się dobrze to mam ochotę na nowości, których w sklepach tyle, że czasu może zbraknąć na przetestowanie.   




Żel ogółem w porządku, podstawowe funkcje spełniał a i nie zaszkodził, więc w głowie przypięłam mu etykietkę "pozytywny". Wiem jednak, że się już nie spotkamy :)


Znacie ten żel? Jakie inne polecacie, z tej lub innej firmy?

sobota, 12 października 2013

Kisiel? Balea Young Dusche Huttenzauber

Uwielbiam żele pod prysznic. Chociaż jest to jeden z najbardziej podstawowych kosmetyków, to naprawdę lubię ich używać, wąchać, prezentować. Ponadto jak niemal każda blogerka pragnę produktów Balea i Alverde, ponieważ w Polsce takich nie ma a bardzo ciekawią. Balea Young Dusche Huttenzauber okazał się naprawdę przyjemnym kosmetykiem, miło się go używało ale oczywiście cudów na kiju nie było. Najbardziej zauroczyło mnie opakowanie, a konkretniej jego wygląd. Uwielbiam motyw jelenia/łosia/renifera na ubraniach, dodatkach, kosmetykach i przedmiotach codziennego użytku, nic więc dziwnego, że wzorek na butelce tak bardzo mi się spodobał. Samo opakowanie jest poręczne, z wygodną nakrętką na "klik". Otwór wylotowy do dużych nie należy, ale to dobrze, bo żel nie wylewa się w zbyt dużej ilości. Kosmetyk ma przyjemną konsystencję rzadkiego kisielu i kisielowo różowy kolor. Zapach jest bardzo ładny, słodki a zarazem świeży. Nie umiem określić konkretnie owoców, jakie składają się na ten aromat, ale jakby nie było miły dla nosa. Żel porządnie myje ciało, nie wysusza zbytnio skóry ale oczywiście należy użyć balsamu czy innego odpowiadającego nam mazidła. Podsumowując, jest to naprawdę fajny produkt, cudów na kiju nie było ale jeśli macie dostęp do Balea to wypróbujcie żele, nie pożałujecie :)


Ogółem żel mi się spodobał i poleciłabym, ale chyba nie jest już dostępny w DM'ach. Jeśli zaś chodzi o Baleowe myjadła, mam jeszcze hawajski żel, który też na pewno opiszę, kiedy zużyję. Póki co będę używać nabytku z Alverde :)


Znacie Baleowe żele? :)

środa, 9 października 2013

BingoSpa Waniliowe extra masło do ciała + podsumowanie akcji maseczkowej

Bardzo lubię się balsamować. Nie jestem typem człowieka, który z lenistwa nie posmaruje się jakimś nawilżaczem, nie nałoży maseczki czy oleju, zapomni o kremowaniu rąk. Nie, ja mam zupełnie odwrotnie. Zawsze, ale to zawsze muszę użyć odpowiedniego kosmetyku. Niestety, nie lubię używać maseł do ciała. Balsamy uwielbiam, ale masła czy inne smarowidła pozostawiające lepką czy tępą warstwę na skórze są dla mnie nie do przejścia. Jakiś czas temu dostałam waniliowe extra masło do ciała BingoSpa. Mimo uprzedzeń postanowiłam przetestować i jestem bardzo mile zaskoczona. Produkt zapakowano do plastikowego, przezroczystego słoiczka. Nakrętkę łatwo odkręcić, jednak nie ma możliwości, aby stało się to samoistnie. Średnica opakowania jest na tyle duża, że bez problemu można włożyć rękę i nabrać odpowiednią dla siebie ilość. Naklejka jest nietrwała, zadziera się przy brzegach, ale nie odkleja. Samo masło ma lekką konsystencję, przypominającą lekki puch, zupełnie niepodobną do tradycyjnego, gęstego i twardego masła. Świetnie się rozprowadza, szybko wchłania i co najważniejsze - nie pozostawia tłustej ani tępej warstwy. Nawilżenie jest jednak dość mocno zauważalne, czuć je nawet po południu następnego dnia, jeśli nałożę je wieczorem. Produkt ładnie pachnie, z lekka zalatuję wanilią, nie jest to natomiast aromat waniliowego olejku do pieczenia. Jest słodki, ale nieduszący, niemdlący.   


Bardzo, bardzo polubiłam to masło. Konsystencja praktycznie niemasłowa, ale sprawdza się świetnie! Niemniej jednak raczej do niego nie wrócę, bo jak wiadomo jest dużo innych kosmetyków do kupienia.
..............

Produkt został mi do recenzji dzięki uprzejmości firmy BingoSpa, jednak nie wpływa to w żaden sposób na moją opinię.

Udało mi się w końcu zebrać kilka maseczkowych postów opublikowanych pod szyldem "Szukamy maseczki idealnej". U mnie najlepiej sprawdziła się truskawkowa od Rival de Loop, chociaż równie dobra była gruszkowa Perfecta.

Spis wszystkich postów w akcji:

wtorek, 8 października 2013

Czy stylizowana głowa powera doda? Schwarzkopf Silhouette Color Brilliance Mousse Super Hold

Już nie raz, nie dwa, nie pięć pisałam o tym, że nie używam kosmetyków stylizujących. Nie zdarza mi się użyć lakieru, żelu, gumy. Ba, ja nawet nie posiadam takich produktów! Ostatnio jednak nękała mnie myśl, że może dzięki piance stałyby się łatwiejsze do ujarzmienia. W tym celu wypróbowałam Schwarzkopf Silhouette Color Brilliance Mousse Super Hold i uznałam, że raczej mi z piankami nie po drodze. Zacznę jednak od początku. Produkt ma tradycyjne, metalowe opakowanie zakończone plastikową nasadką, pod którą znajduje się dozownik. Butelka jest oczywiście nieprzezroczysta, zużycia możemy się domyślać jedynie po zważeniu w ręce. Pianka wydobywa się łatwo i szybko, nie trzeba używać dużej siły, aby powstała spora porcja. Kosmetyk ma piankową, mokrą konsystencję, dość łatwo się rozprowadza. Nigdy nie używam jej na całe włosy, jedynie u nasady lub na końcówki, mimo to czupryna jest mokra. Pianka sama w sobie jest nie najgorsza, ujarzmia włosy i delikatnie wygładza, ale zlepia w strąki, co wygląda, jak wiecie, bardzo źle. Włosy są jakby przetłuszczone, fuj. Malutka ilość nie powoduje takiego efektu, chyba że nie rozprowadzimy jej równomiernie. 


Pianka nie zaszkodziła moim włosom, nie wysuszyła ich, nie wpłynęła negatywnie na ich kondycję. Niestety dla mnie fakt, iż robi strąki jest nie do przejścia.

jeśli ktoś chciałaby się na nią skusić, może to zrobić TUTAJ w sklepie internetowym pro-sprzet.pl.


Produkt został wysłany mi do recenzji dzięki uprzejmości firmy pro-sprzet.pl, jednak w żaden sposób nie wpływa to na moją opinię.

niedziela, 6 października 2013

Wrześniowe zużycia

W przeciwieństwie do sierpniowych zużyć wrześniowych dużo nie ma. Dodatkowa zatrważająca wręcz jakość zdjęć co w połączeniu ze zdenkowanymi produktami dało bardzo mizerny efekt. Ogółem ze zużyć jestem średnio zadowolona, jednak jak co miesiąc wszystko pokażę. Przymknijcie oko na byle jakie zdjęcia, może dotrwacie do końca :>


Isana Hair Feuchtigkeits Spulung 
Zacznę od tego, że na moich włosach sprawdza się większość odżywek. Nie wszystkie oczywiście, ale zdecydowana większość działa na nie pozytywnie. Moja czupryna potrafi dosłownie pić wszelakie kuracje. Nawilżająca Isana też przypadła im do gustu. W moim przypadku zaobserwowałam zauważalne wygładzenie i lekkie nawilżenie. Włosy stawały się bardziej błyszczące i miękkie. Niestety nie podołała moim suchym końcówkom, zmiękczyła i delikatnie nawilżyła, jednak przysłowiowego cudu na kiju nie ujrzałam choć nawet na to nie liczyłam. Czupryna została nieco ujarzmiona, lepiej się układała. Zapach odżywki nie jest zbyt piękny, kojarzy mi się z salonem fryzjerskim i płynem do trwałej. Jak dla mnie to jedyny mankament tego kosmetyku, niesamowity nie jest ale spodobał mi się (produkt, nie zapach).

Balea Feuchtigkeits Haarmilch Mango + Aloe Vera  
Z tego produktu byłam bardzo zadowolona, o czym zresztą poinformowałam Was całkiem niedawno (link). Moje włosy lubią odżywki z silikonami, o ile dany kosmetyk posiada przynajmniej 70% innych składników, które silikonami nie są. Mleczko miało świetny, owocowy i bardzo naturalny zapach mango, który raczej nie utrzymuje się na włosach. Produkt wygładza i lekko nawilża, nadaje blasku, nie wysusza. Daje to całkiem niezły efekt, ale bardziej lubię tę odżywkę, ponieważ nie ma silikonów, a choć moje włosy je lubią to wolę nie przesadzać z ich ilością.

BingoSpa Szampon bez SLES/SLS z olejem z pestek moreli
Wiecie, co najbardziej zdziwiło mnie w tym szamponie? Jego pojemność, bo sto mililitrów to ilość wręcz śmieszna. Właściwości miał całkiem przyjemnie, dobrze oczyszczał i nie wysuszał. Nie wiem, czy dałby radę zmyć olej, gdyż nie testowałam go pod tym względem. Zapach też miły dla nosa, niekoniecznie zachwycający, ale w porządku. Szampon ogółem niezły, choć więcej się nie spotkamy, bo pojemność jest zbyt mała a produkt bardzo niewydajny. 
 ..........

Tisane Balsam do ust
Każdy, kto uważnie czyta mojego bloga wie, że nie ma dla mnie lepszego kosmetyku do pielęgnacji ust. Piszę o nim w postach zakupowych i zużyciowych, umieściłam go w ulubieńcach roku, więc wiadomo, że go uwielbiam. Nic tak dobrze jak Tisane nie nawilża i odżywia moich ust, nadaje im miękkości i gładkości. Jak już napisałam, zużyłam wiele opakowań i nadal będę kupować :)

   Lirene Youngy 20+ Płyn micelarny z tańczącymi drobinkami z wit. E
Kupiłam go ze względu na ciekawie wyglądające drobinki i teraz już wiem, że się więcej nie spotkamy. Nie żeby płyn był zły - po prostu nie spełnia swoich funkcji nawet w 80%. Owszem, nie najgorzej oczyszcza skórę, jednak po użyciu go rano zamiast żelu choć czułam się świeżo, to nie aż tak bardzo, jak chciałam. Prawie wcale nie radzi sobie z usunięciem jakiegokolwiek cienia do powiek, demakijaż najlepiej wykonywać czymś zupełnie innym. Zużyć zużyłam, przyjemnie wyglądał i nawet nieźle pachniał, skóry nie wysuszył, jednak pożegnaliśmy się na zawsze.

 Acnefan Krem do pielęgnacji cery trądzikowej
Podobnie jak o Tisane, pisałam o nim już wiele razy, ponieważ darzę go ogromnym uwielbieniem. To zdecydowanie najlepszy krem do twarzy, jaki kiedykolwiek używałam. Matuje cerę, lekko ją rozjaśnia, zapobiega powstawaniu wyprysków i leczy już powstałe. Niestety może nieco wysuszać, dlatego na zimę kupię jakiś nawilżacz.


Miss Bezacetonowy zmywacz do paznokci i tipsów
Wbrew zapewnieniom producenta nie nawilża i nie odżywia paznokci, zresztą zarówno ja jak i pewnie większość Was nie wierzę w takie właściwości zmywacza. Ten był całkiem w porządku, zmywał wszystko (brokaty przy pomocy folii aluminiowej). Niestety lekko wysuszał paznokcie, ale to normalne. Buteleczka o pojemności 100ml kosztowała mnie około pięciu złotych, wydaje mi się, że to za dużo, dlatego zapewne wrócę do zielonej Isany.

 Mollon Matt Beauty, Sensique Fantasy Glitter Fireworks, Delia Las Vegas 500
Nareszcie dojrzałam do tego, aby wyrzucić zaschnięte, zgęstniałe i w większości zużyte lakiery, którymi nie mogę już malować paznokci, gdyż jest ich za mało w buteleczce. Do kosza poszły trzy bardzo ładne emalie, ale pozbyłam się ich z powodu zgęstnienia (Molon), bardzo dużego zużycia połączonego z zachnięciem (Sensique i Delia). Lubiłam je, ale raczej nie będę tęsknić.

+ zwykły, wysuszający zmywacz o przeciętnych właściwościach


Luksja, Care Pro Nourish, Shower Milk (z olejkiem z dyni)
Próbka mała, nie starczyła nawet na umycie całego ciała. Żel okazał się być w porządku, niezbyt gęsty, kremowy, lekko się pienił. Zapach delikatny, przyjemny. Raczej nie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie, nie kusi mnie, a zresztą mam zapasy, które muszę zużyć.

 Avon Solutions A.m. & p.m. Ageless Results Day Cream SPF 15 and Night Cream
Nie polubiliśmy się zbytnio i jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam się go pozbyć. Kremy, bo pudełeczko było podzielone na dwie części, nieco nawilżały i wygładzały skórę, ale nie na tyle, ile potrzebuję. Obie wersje długo się wchłaniały i długo błyszczały, a co najgorsze - po dostaniu się do oka niemiłosiernie piekły, szczypały, a skoro to krem pod oczy, to chyba nie powinien robić takich efektów. Pożegnałam się z nim mając wielki uśmiech na twarzy, gdyż nie będę musiała się z nim męczyć.

Nivea Pure Effect Aktywna maseczka oczyszczająca
U mnie kompletnie się nie sprawdziła. Spowodowała wysyp, który, jak się na pewno domyślacie, ładnie nie wyglądał. Skóra była sucha i szorstka. Więcej się nie zobaczymy.

Rival de Loop Erdbeer & Vanille Wohlfuhl Pflegemaske
W tym przypadku chciałoby się rzec: mała rzecz, a cieszy! Truskawkowo - waniliowa maseczka bardzo przypadła mojej skórze do gustu. Nawilżyła, odżywiła, wygładziła. Cera była miękka i promienna, ukojona, suchość została zniwelowana. Obyło się bez wysypu i podrażnień. Obecnie jest to mój numer jeden!


A jak Wam poszło denkowanie we wrześniu? 

środa, 2 października 2013

FotoMix #7 [03.09-02.10]

Fotograficzne mixy są moją najbardziej ulubioną formą postów.  Kocham fotografię i nie mogę bez niej żyć. Dziś tradycyjnie jak co miesiąc zaprezentuję kilka ujęć z minionego miesiąca i dwóch dni października. Wrzesień jest dla mnie miesiącem rozpoczęcia nauki, więc czasu na wypady czy dłuższe wyjazdy nie było. Ogółem jestem dość zadowolona z wydarzeń minionych dni i tygodni, jedyne co mi przeszkadza to ciągłe zimno!


1. OPI po raz pierwszy w mojej kolekcji i na paznokciach, a już zdążył mnie zauroczyć. Sparrow Me The Drama z edycji Pirates of the Caribbean to róż, jakiego szukałam!
2. Piankę dostałam, przetestowałam i niedługo sklecę recenzję na jej temat. Póki co powiem, że nie wypadła za dobrze.
3. Poczułam jesień - dynie to podstawa, choćby nawet były tak poskręcane.
4. Ćwiczę, bo nie mogę bez tego żyć. Skalpel <3
5. Orzechy, mniam!
6. Dość ciekawy wynalazek z lekko plastikowym posmakiem owocowego sosu.
7. Najlepszy sposób na chłodny wieczór, czyli dobra książka i herbata.
8. Nareszcie podcięte, od razu mi lepiej :)
9. Ukochany film, który mogłabym oglądać bez końca. Avatar jest wspaniały, ale Neytiri to najlepszy jego element.   


A Wam jak minął wrzesień? :)