Błyszczyk o dokładnej nazwie Empik Owl Lipgloss Coconut umieszczono w przeuroczym opakowaniu w kształcie sowy. Jest tak śliczne, że kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, uznałam, że nie wyjdę bez niego ze sklepu. I stało się tak, jak chciałam. Niezwykle szczęśliwa i póki co z uśmiechem na ustach skierowałam się w stronę wyjścia. Zaraz po wejściu do domu zdarłam z niego folię ochronną i otworzyłam. Właśnie, klapka do otwierania znajduje się po spodniej stronie opakowania. Trudności z wydobyciem nie miałam żadnych, chociaż otwór do wielkich nie należy. Jakby nie było klapka sama się nie otwiera, dobrze przylega. Miodzio. Dodam jeszcze, że błyszczyku w środku za wiele nie ma, chyba trzy gramy z tego co się orientuję. Dodajmy do tego cenę, około piętnaście złotych, może czternaście. Ogółem kupujemy drogą wazelinę w świetnym opakowaniu. Konsystencję ma to-to oczywiście wazelinową, dość tłustą i kleistą. Rozprowadza się dobrze, jednak gdy nałożymy zbyt dużą ilość to rzecz jasna zbiera się w łączeniu warg. Przyklejają się do niego włosy, nie powinno to nikogo dziwić. Kolor na ustach przezroczysty z ledwo widocznym srebrnym pyłkiem (nie brokatem!). Wygląda nieźle, utrzymuje krótko, dwadzieścia, trzydzieści minut. Zapach kokosowo - chemiczny. W ogóle nie nawilża, na szczęście nie wysusza, trochę chroni przed czynnikami atmosferycznymi. Najgorszy jest jednak fakt, iż po kilku godzinach zaczynają pojawiać się brzydko wyglądające krostki na wargach. Postanowiłam jednak nie zważać na to i potestować przez parę dni. Krostek było coraz więcej, usta bolały, więc odstawiłam. Po dwóch dniach intensywnego smarowania Pimafucortem i Tisane usta wyglądały tak samo jak przed, wróciła gładkość i miękkość.
Błyszczykiem ust już nigdy nie posmaruję, szkoda mojego cierpienia. Trudno jednak byłoby mi się rozstać i tak uroczo wyglądającym mazidełkiem. Mam zamiar smarować nim skórki wokół paznokci, tam na pewno lepiej się sprawdzi. Postaram się jak najszybciej go zużyć, coby już nie kusił nakładaniem na wargi. Dla ciekawskich zamieszczam skład z oczywistą zawartością parafiny.
Bardzo żałuję, że produkt się nie sprawdził, ale wykorzystam go w innym celu. Mam nadzieję, że ta przygoda nauczy mnie rozsądniejszych zakupów :>
A teraz pytanie do Was: też lecicie na słodkie opakowania? Przyznawać się! :)
ejjj ale ta sowa jest szkaradna :D
OdpowiedzUsuńJa byłam o krok od jej zakupu, ale jakoś się powstrzymałam.
OdpowiedzUsuńOpakowanie całkiem ładne i kuszące, szkoda że reszta taka marna...
Urocze opakowanie i nic poza tym.
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię ładne opakowania, ale jeśli wiem, że produkt jest kiepski, to nie kupuję.
No ja właśnie mam tak samo, ale już sie powoli z tym ogarniam, bo z te opakowania i tak później leżą i się kurzą, a ja jestem poturbowana po męczarniach ze zużywniem bubli, bo przecież nie wywalę :P
OdpowiedzUsuńna mnie działają takie słodkie opakowania :)
OdpowiedzUsuńAle śliczne opakowanie !!!! Szkoda tylko, że przykra zawartość w środku :/
OdpowiedzUsuńNiestety, zauważyłam, że kosmetyki w takich fikuśnych opakowaniach nie są zbyt dobre :(
OdpowiedzUsuńfajne opakowanie :) ..to że się klei to zaleta wszystkich błyszczyków ( ja używam tylko jak mam spięte włosy :P ) ale te krostki to bardzo dziwna sprawa. Może jesteś uczulona na jakiś składnik? miałam już kilka błyszczyków z empiku i nigdy nie miałam po nich żadnych problemów
OdpowiedzUsuńWitaj :) Mam przyjemność zaprosić cię do poszukiwań maseczki idealnej ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że dołączysz, więcej możesz przeczytać http://pierwszekrokiwkosmetyki.blogspot.com/2013/08/maseczkowa-akcja-czyli-to-co-lubie.html
Ps. Nie lubię kupować produktu dla ładnego opakowania, ale sówka śliczna!