poniedziałek, 31 grudnia 2012

Kulturowe podsumowanie miesiąca grudnia

Idąc za przykładem innych blogerek postanowiłam rozpocząć cykl notatek o niekosmetycznej tematyce minimum raz w miesiącu. Czas pokazać, że wiele czasu spędzam nie tylko przed komputerem, ale i nad książkami nie związanymi ze szkołą. Od czasu do czasu udaje mi się również rzucić okiem na telewizor i różnorakie teledyski. Nie zawsze królują w nich same pozytywy, więc w ostatni dzień miesiąca będę ujawniać moje zachwyty i narzekania na tematy kulturowe.


Zdecydowałam się przeczytać zachwalaną Opowieść wigilijną Charlesa Dickensa i niestety nie dołączyłam do jej fanów. Powieść ta ogromnie mnie znudziła - akcja jest bardzo przewidywalna, typowy motyw złego i dobrego, tradycyjna zmiana na lepsze okrutnego Scrooge'a oraz bardzo słabe elementy fantastyki (duchy). Książa prawie w ogóle nie podziałała na moją wyobraźnię, choć nie wydaje się być pusta i bezwartościowa. Lekturę tą można pokochać albo znienawidzić - ja zaliczam się do drugiej grupy. Otwierając ją miałam nadzieję na przełom - łzy, wzruszenie, przerażenie. Tymczasem nie dostałam nic, co w jakikolwiek wpłynęłoby na to, w jaki sposób patrzę na świat.

Uwięziona w Teheranie Mariny Nemat jest dużo lepszą lekturą. Opowiada historię młodej dziewczyny z kraju toczącym wojny z innymi państwami, porwanej do niezwykle obskurnego więzienia Evin, gdzie warunki były niemalże tragiczne. Pokazuje też miłość stróża do skazanej, która pod przymusem została włączona do Islamu. Ukazuje także ukrywaną, choć niezwyciężoną miłość i siłę woli, opanowanie i wiarę. Nemat profesjonalnie wprowadza czytelnika w świt bólu, niewoli i wahania. Sprawia, że czujemy powiew śmierci dotykający jej ciała. Zakończenie książki nie jest odkrywcze - szczęśliwy powrót do domu z dawno nie widzianym ukochanym. Pasuje jednak do całości, nie pozostawia zagadek.

Dokładnie wczoraj skończyłam też znaną wszystkich powieść Williama Sheakspeare'a - Romeo i Julia. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie ona pozytywnie, choć nastawiona byłam sceptycznie. Zakazana miłość dwojga, pisana zrozumiałym językiem wciągnęła mnie już od pierwszych stron. Bardzo spodobał mi się także błąd, jaki popełnił kapłan - ten moment ciągle wydaje mi się niezwykle śmieszny w obliczu tragedii, jaka spotkała skłócone rodziny. Dramatyczne zakończenie również przypadło mi do gustu, bo zdarza się rzadko, a ja właśnie na to czekam. Podsumowując - książka spodobała mi się, ale nie tyle, by do niej wracać.

Woda dla słoni autorstwa Sary Gruen również przypadła mi do gustu. Choć tytuł może sugerować, że książka jest poświęcona pojeniu zwierząt jest inaczej. Treść powieści to słowa Polaka Jacoba, ponad 90-letniego mężczyzny z domu opieki, który czuje się źle w towarzystwie nadskakujących mu pielęgniarek. Wolałby jeść surowe warzywa zamiast mlecznych papek przy facecie opowiadającym o noszeniu wody dla słoni. Nasz bohater, Kuba Jankowski przypomina sobie wtedy całe swoje życie. Śmierć rodziców, rzucenie studiów weterynaryjnych, tułanie się po świecie pociągiem i w końcu trafienie do cyrku. Gruen jako Jacob ukazuje nam ukrywaną nienawiść szefa widowiska i jego choroby  psychiczne (szefa, nie Kuby). Mieści w sobie miłość, zazdrość,  męczarnie, nieprzyjaźnie, sympatie, choroby i inne niedogodności. Dodatkowo do kompletu daje nam słonia o wielkiej inteligencji, zabijającego pałką szefa cyrku w najbardziej odpowiednim momencie. Pod koniec dostajemy dawkę adrenaliny - zgubiony pies, zabici przyjaciele, kilkutonowe zwierzę na własność, ukochaną w ciąży i brak pracy. Nie brak tam też bardzo intymnych, szczegółowo opisanych momentów. Lektura bardzo przypadła mi do gustu - zero nudy, ciągłe zwroty akcji, bez plątania.

Pomimo ogromnej miłości dla Terry'ego Goodkinda siódmy tom Miecza Prawdy, nazwany Filarami Świata nie przypadł mi do gustu. O ile poprzednie części czytałam z zapartym tchem, to ta była zwyczajnie przeciętna. Spojrzenie z innej perspektywy jest ciekawym pomysłem, ale główni bohaterowie pojawiają się dopiero w ostatnich rozdziałach 508 stronicowej księgi! Ukazanie Oby, brata Richarda jest powrotem do postaci ich ojca, Rahla Posępnego. Jennsen z kolei, ścigana młoda kobieta, wydaje się być bezradna. Kiedy jednak trzeba walczyć, krucha dziewczyna daje sobie ze wszystkim radę aż za dobrze. Całość jest trudna do przemęczenia, bez ciekawych wątków.
   
Oprócz  książek obejrzałam też kilka filmów, a część z nich mogę serdecznie polecić. Poniżej mała prezentacja.


Opowieść wigilijna w wersji do oglądania utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie jest to film/książka dla wszystkich. Jak dla mnie nieciekawa fabuła, z wątkami mającymi przerazić. Niestety, nie doznałam żadnych pozytywnych bodźców ani w trakcie, ani po. 

Z wielką chęcią pochwalę jednak Życie od kuchni. Film przewidywalny, ale bardzo ciepły, lekki, w sam raz na samotny wieczór. Miłość Kate i Nicka wydaje się być niepozorna i dość dziwaczna według samej Kate. Nowojorski klimat połączony z czułością i restauracyjnymi daniami daje nam romantyczno - dramatyczny finał.  Nauka o ludzkich zachowaniach takich jak wychowywanie dzieci czy związek kobiety i mężczyzny po trzydziestce jest trudna i postać szefowej kuchni wspaniale nam to obrazuje. Film nie należy do typowych babskich odmóżdżaczy, ale może je o wiele lepiej zastąpić.

Jeśli nie lubicie oglądać taniego chłamu, to zdecydowanie odradzam Wam komedię romantyczną Mąż idealny. Zarówno pomysły koleżanki Kate i jej samej przechodzą moje wyobrażenia na temat ludzkiej głupoty w sprawach uczuciowych. Praca dziewczyny nie należy do najpoważniejszych i w filmie widać to doskonale - kilka minut to głównie rozmawia o haśle reklamowym dla musztardy. Sama Jennifer Aniston gra przerażająco sztucznie, a film nie należy do dopracowanych. Nie polecam tej produkcji, nawet nie sposób nazwać jej miło odmóżdżającą. 

Uwielbiam filmy animowane, a do obejrzenia tego zachęcił mnie tytuł - Delgo. Słowo to wydało mi się intrygujące, tajemnicze, a początkowy opis filmu (smoki, motyw złej i niepokonanej kobiety) miał świadczyć o niezłym poziomie bajki. Niestety film okazał się nieciekawym okrawkiem tego, co mogło być świetną animacją. Zniekształcone ludziko-stworki walczące ze złem, zakochujące się w jasnoskórej wróżce? W takim razie podziękuję. Zero ciekawych wątków, wszystko skończyło się dobrze - oba plemiona się pogodziły, a Delgo i księżniczka zostali parą.

Rok bez Mikołaja? Niemożliwe! I tak niezły film zepsuł fakt, że M. się pojawił, obdarował dzieciaki i obiecał rozdawać prezenty co 365 dni. Świat w produkcji był pokręcony - raz bajkowy, raz prawdziwy. Ponadto Mikołaj wylegujący się w łóżku w majtkach to nieciekawy widok, a jego małżonka średnio pasuje do całości. Do kompletu dostajemy jeszcze dwa głupiutkie elfy ubrane w modne ciuchy, w tym jednego elfo-człowieko-pantoflarza. Film całkowicie popsuł mi apetyt na świąteczne ekranizacje związane  z Mikołajem i całą otoczką.

Najnowsza, kinowa wersja Smerfów nie zachwyciła mnie, ale nie wypadła najgorzej. Mamy tu do czynienia z Gargamelem, całą hordą niebieskich ludzików oraz ich smerfastycznością. Jedynym odstępstwem od tradycji jest fakt, że trafiły one nie do lasu a do ... Nowego Jorku. Spotkanie z ludźmi i ich pomoc, szybka akceptacja i uwielbienie - bajka. Nasz obecny świat na pewno nie zaakceptowałby kilku z nich we własnym domu. Co do filmu - przewidywalny, mało ciekawy,  ale do obejrzenia. Ani nie polecam, ani nie odradzam.

Apollo 13 zrobił na mnie nieco większe wrażenie. Po pierwsze - bardzo lubię Toma Hanksa. Po drugie - przepadam za katastroficznymi momentami. Po trzecie - kocham filmy ciut starsze (tu mamy rocznik 1995). Obsada jest świetna, wykonanie całości również. Ciągłe trzymanie widza w napięciu to to, co tygrysy lubią najbardziej :3 Zakończenie przewidywalne, ale całość jak najbardziej ciekawa. Jeśli tylko lubicie filmy tego typu - zachęcam do obejrzenia!

Film pt. Jaguar uważam za kompletnie nieciekawą produkcję. Były elementy komedii i przygodowe, ale i tak nie dało to zbyt pozytywnego efektu. Jedynym plusem jest fakt, że wystąpił tam Jean Reno, którego uwielbiam! Grał on też Leona zawodowca (nota bene świetny film, polecam). Jego obecność jednak nie uratowała sprawy na tyle, aby pochwalić te sto minut filmu.

Zanim odejdą wody to ciekawa komedia, o nieco nietypowej fabule. Męska przyjaźń, rodząca się w trakcie podróży, która odmieniła ich choć w niewielkim stopniu. Jeden żywiołowy i wygadany, drugi - spokojny i stateczny. Do tego jeszcze zwierzak o dziwnych upodobaniach. Wszyscy faceci, a było ich trzech - Peter, Ethan i pies tworzą wybuchową mieszankę, której niestraszne niszczenie wielu samochodów i przechytrzanie celników.

Jeśli chodzi o piosenki, to słuchałam głównie dwóch kawałków - Last Christmas grupy Wham! i Wildest Moments Jessie Ware. Oba są świetne zarówno w treści i wykonaniu, jak i w teledysku.


Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca! Jeśli tak, to przyszykujcie się na comiesięczne podsumowania, o ile podoba Wam się taka idea :-) Ja tymczasem zmykam świętować przed telewizorem!

4 komentarze:

  1. bardzo podoba mi się taka tematyka postów, z przyjemnością będę oddawać się lekturze! wszystkiego najlepszego w Nowym Roku :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy post. Fajnie tu masz ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię taki posty :) Mi się opowieść Wigilijna i Romeo I Julia oraz Miecz Prawdy bardzo podobał :), ale każdy ma inny gust. Zabieram się za Wodę dla słoni :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim na raz i każdemu z osobna za komentowanie postów :)
Nie obrażę się za konstruktywną krytykę, sprzeczne z moimi poglądami opinie, ale proszę o nieużywanie wulgaryzmów.
Wszelkiego rodzaju spam będzie usuwany.

PS Jeśli zadasz mi jakiekolwiek pytanie pod postem, odpowiem na nie właśnie tam.