Kilka notatek temu pokazywałam Wam moje łupy z podkarpackiej części Polski. Był tam zestaw dotychczas nieprzetestowanej, acz chwalonej przez innych marki, która zwie się Himalaya Herbals. Interesował mnie żel, ale skoro przykleili do niego krem do rąk to postanowiłam wypróbować. U mnie te produkty zużywają się bardzo szybko, gdyż są bardzo intensywnie konsumowane przez moją skórę. Od takiego kremu nie oczekuję wiele - ma nawilżać na tyle dobrze, żeby nie trzeba było nakładać go co pięć minut. O tym, czy indyjskie mazidło sprawdziło się u mnie dowiecie się w dalszej części posta.
Krem ma tradycyjne opakowanie w formie tuby. Pojemność jest niewielka, bo tylko 50ml, ale ma to też woje plusy. Ze względu na niewielki format z łatwością zmieści się nawet w niewielkiej torebce czy kosmetyczce. Tuba jest miękka, mimo to jednak bez problemu wydobywa się z niej krem. Całe szczęście, że produkt nie wypływa przez brzegi i łączenia. Plastik nie męka w żadnym miejscu i nie daje możliwości dostania się do środka powietrza. Nakrętka na "klik" sprawdza się dobrze, otwiera się lekko, ale nie samoistnie. Otwór wylotowy jest mały, ale dozuje odpowiednią ilość kremu.
Na opakowaniu jest jedna naklejka, która zajmuje niemal całą jego powierzchnię. Jej krawędzie są niemal niewidoczne, a ona sama nie zadziera się i nie odkleja. Napisy są nadrukowane, ale nie ścierają się ani odrobinę. Szata graficzna jest całkiem w porządku, informacje w języku angielskim, litery pisane różną czcionką i kolorami, ale nic się ze sobą nie gryzie. Ogółem produkt wygląda OK, może nie powala, ale nie jest źle.
Krem nie jest bardzo gęsty, ale w żadnym wypadku nie spływa z rąk. Nie jest też bardzo ciężki, łatwo się rozprowadza i szybko wchłania, pozostawiając delikatną, aksamitną, nieśliską i nietępą powłoczkę, która znika po kilku minutach od aplikacji. Nie jest to długotrwały, lepki film, który przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, więc myślę, że nikogo by do siebie nie zraził konsystencją.
Produkt posiada zapach, delikatny i bardzo lekki, ale trudny do określenia. Nie jest to woń owocowa czy trawiasta, może nieco kwiatowa, roślinna. Nie jest mocny, duszący, znika po kilku chwilach ze skóry. Mnie nie przeszkadza, podoba mi się, ale nie wącham go z uwielbieniem, po prostu jest i nie zwracam na niego uwagi.
Skład: Aqua, Stearic Acid, Glycerin, Helianthus Annuus (Sunflower)
Seed Oil, Mineral Oil, Cetearyl Alcohol, Carbomer, Prunus Armeniaca
(Apircot) Kernel Oil, Phenoxyethanol, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil,
Methylparaben, Sodium Hydroxide, Fragrance, Olea Europaea (Olive) Fruit
Oil, Propylparaben, Tocopheryl Acetate, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet
Almond) Oil, Disodium EDTA.
Krem sprawdził się na moich dłoniach, ale na KWC opinie ma bardzo przeciętne. Ja odczuwam średnie nawilżenie, niewielkie odżywienie i spore wygładzenie. Nie odnotowałam podrażnień, ataku krostek mimo oleju mineralnego. Parabeny nie robią mi krzywdy, ogółem produkt nie spowodował żadnych negatywnych skutków. Nawet go polubiłam, może skuszę się na kolejne opakowanie, gdy będzie w promocji z jakimś ciekawym żelem do mycia twarzy.
Opakowanie - 8 - miękkie, niewielkie, w sam raz do torebki, nie otwiera się samoistnie. Konsystencja - 9 - lekka, aksamitna, szybko się wchłania, nie pozostawia tłustego filmu. Zapach - 8 - przyjemny, niedrażniący, utrzymuje się raczej krótko. Skład - 6 - kilka olejków, parabeny, olej mineralny i parę niepotrzebnych dodatków, ale nie jest źle. Działanie - 7 - nawilża i odżywia, niezbyt mocno, ale zauważalnie. Ocena ogólna - 7,5/10. Całkiem niezły produkt, można wypróbować :)
Ostatnio produkty Himalaya zniknęły z Realu. Szkoda, bo miałam ochotę na ich peeling. Krem do rak na razie mam. Jednak przy następnym zakupie go rozważę. Fajny skład :)
OdpowiedzUsuńSzkoda że ma tak wysoko glicerynę w składzie :(
OdpowiedzUsuń